Strony
▼
piątek, 31 maja 2013
czwartek, 30 maja 2013
Legendy Indian: historia Blizny Na Twarzy
Legenda Indian Algonkinów
Blizna Na Twarzy był dzielny ale biedny. Jego rodzice zmarli kiedy był jeszcze chłopcem a nie
miał żadnych bliskich krewnych. Mimo to miał dobre serce i był wyśmienitym myśliwym. Starcy przepowiadali mu wielką przyszłość a młodzi wyśmiewali się z niego z powodu blizny, którą zadał mu grizly podczas walki, w której go zabił.
Wódz jego plemienia miał piękną córkę, o której względy zabiegali wszyscy młodzieńcy.
Również Blizna Na Twarzy zakochał się w niej ale nie odważył się wyznać jej swej miłości z powodu swojej biedy. Dziewczyna odrzuciła już propozycje połowy młodzieńców plemienia. Dlaczego więc miałaby akurat go wybrać, przecież był biedny i szpetny.
Pewnego dnia przechodził obok jej chaty kiedy
siedziała przed drzwiami. Obserwował ją czule.
Mężczyzna, który to widział przedrzeźniał go:
- Blizna Na Twarzy chce córkę naszego wodza. No, Blizno Na Twarzy oto twoja szansa!-
Blizna Na Twarzy zwrócił się do swego
szydziciela ze spokojnymi słowami, że
rzeczywiście chce prosić córkę wodza o rękę.
Ten dalej go wyśmiewał lecz młody Indianin
nie słuchając jego słów poszedł szukać dziewczyny. Znalazł ją nad rzeką gdy zbierała sitowie potrzebne do wyrobu koszyków. Podszedł do niej i uprzejmie przemówił:
- Jestem biedny ale moje serce jest bogate
w miłość do ciebie. Nie posiadam innego bogactwa typu: skóry czy suszone mięso. Żyję z mego łuku i włóczni. Kocham cię. Czy chciałabyś mieszkać w moim domu i zostać moją żoną? -
Dziewczyna spojrzała na niego bardzo przyjaźnie. Jej bojaźliwe oczy patrzyły przez rzęsy jak poranne słońce prześwitujące przez gałęzie.
- Mój mąż nie będzie biedny– odpowiedziała
- ponieważ mój ojciec jest bogaty i w jegochacie panuje dostatek. Ale Bóg Słońcazdecydował za mnie, iż jeszcze nie mogę wyjść za mąż. –
- To są ostre słowa – powiedział Blizna Na Twarzy – nie ma możliwości żeby tę decyzję zmienić?
- Jest jedno wyjście – odpowiedziała dziewczyna – znajdź Boga Słońce i poproś go żeby zwolnił mnie z tej obietnicy. Gdy się zgodzi poproś go jeszcze aby usunął ci bliznę z twarzy. Po tym poznam, że jestem wolna i wtedy będę twoja. –
Blizna Na Twarzy był smutny, ponieważ nie myślał by Bóg Słońca tak piękną dziewczynę, którą sobie wybrał oddał właśnie jemu. Ale obiecał dziewczynie, że go odnajdzie i spyta czy nie spełniłby jego prośby. Przez wiele miesięcy Indianin szukał Boga Słońca. Przemierzał doliny, lasy, wysokie góry ale nie mógł odnaleźć żadnego tropu, który mógłby go poprowadzić. Pytał zwierząt leśnych-wilka, niedźwiedzia, borsuka ale żadne nie mogło mu wskazać drogi do jego domu. Pytał też ptaków ale i one, chociaż latały dużo i daleko też nie wiedziały. W końcu spotkał rosomaka, który powiedział, że sam już kiedyś tam był i obiecał, że mu wskaże drogę. Po długiej i uciążliwej wędrówce dotarli do wielkiej wody, której nie można było przebyć bo była za szeroka i za głęboka Blizna Na Twarzy siedział na brzegu i przeklinał swój los. Wtedy przyleciały do niego dwa łabędzie i zaoferowały mu przelot na swych plecach na drugą stronę. Potem wskazały mu jeszcze drogę i odleciały. Młodzieniec nie uszedł daleko kiedy natknął się na łuk i strzały leżące na ziemi. Nie zabrał ich ze sobą gdyż był szczery a one nie należały do niego. Wkrótce potem zobaczył młodzieńca, który się do niego uśmiechał.
- Zgubiłem mój łuk i strzały, nie widziałeś ich?-
zapytał.
Blizna na Twarzy odpowiedział, że widział je przed chwilą. Piękny młodzieniec pochwalił go za szczerość oraz za to, że ich nie zabrał. Spytał go jeszcze dokąd podąża.
- Szukam miejsca zamieszkania Boga Słońca. -
odpowiedział Indianin – i myślę, że jestem już
blisko celu. –
- Zgadza się – odpowiedział młodzieniec – ja
jestem synem Boga Słońca. Mam na imię Asipirahts -Gwiazda Poranna. Zaprowadzę cię do mego ojca. –
Chwilę maszerowali aż Asipirahts wskazał mu dużą chatę, która pełna była złotego światła, o pięknie i uroku jakiego Blizna Na Twarzy jeszcze nigdy przedtem nie widział. Przy wejściu stała prześliczna kobieta, matka Gwiazdy Porannej. Była to Bogini Księżyca –Kokomikis, która serdecznie przyjęła wyczerpanego Indianina. Przybył także Bóg
Słońca, przepiękny w swej mocy i tak samo potężny jak planeta, którą rządził. Pozdrowił Bliznę Na Twarzy, zaprosił by był jego gościem a także by wybrał się na polowanie z jego synem. Blizna Na Twarzy wraz z Gwiazdą Poranną wesoło wyruszyli w drogę jednak przed wyruszeniem Bóg Słońca ostrzegł ich przed zbliżaniem się do wielkiej wody i mieszkających w niej dzikich ptaków, które mogły zniszczyć Gwiazdę Poranną. Blizna Na Twarzy został przy Bogu Słońca, jego żonie i synu, jednak nie odważył się już teraz prosić go o to po co przyszedł. Czekał aż on sam go o to spyta.
Pewnego ranka kiedy Bóg Słońca z Indianinem byli na polowaniu młodzieniec wyślizgnął się z obozu, ponieważ chciał upolować ptaki, o których mówił jego ojciec. Ale Blizna Na Twarzy podkradł się za nim i uratował go z niebezpiecznej sytuacji zabijając zagrażającego mu potwora. Bóg Słońca był mu bardzo wdzięczny za uratowanie syna i spytał go o
przyczynę jego odwiedzin. Blizna Na Twarzy
opowiedział mu całą historię swej miłości do
córki wodza i o jego marzeniu by się z nią ożenić. Bóg Słońca był gotów spełnić jego prośby.
- Wróć do dziewczyny, którą kochasz. – powiedział – Weź ją za żonę. Aby dać ci znak, że się zgadzam usunę ci bliznę z twarzy. -
Ruchem swej potężnej ręki usunął szpetną
bliznę a podczas pożegnania jego rodzina obdarowała go jeszcze wieloma pięknymi
prezentami.
Wkrótce Blizna Na Twarzy dotarł do swej wioski. Kiedy odwiedził córkę wodza ona nie poznała go na początku, tak piękne i świecące było odzienie, które przyniósł z Krainy Słońca. A gdy w końcu go poznała, rzuciła mu się z okrzykiem radości na szyję. Jeszcze Tego samego dnia została jego żoną. Od tego czasu Blizna Na Twarzy został nazwany Piękną Twarzą.
poniedziałek, 27 maja 2013
niedziela, 26 maja 2013
sobota, 25 maja 2013
Indianie Assiniboine - szamanizm
Tak jak u Dakotów, wśród Assiniboinów „lekarze” dzielili się na dwie grupy – zielarzy (peju’da wintca’cta) oraz świętych mężów (wintca’cta wakan’).
O ile mogłem się przekonać, praktyka leczenia chorób ziołami lub leczniczymi korzeniami nie jest przywilejem jakiejś klasy wydzielonej ze społeczności plemiennej. O ile takie zioła nie są zakopywane lub palone po śmierci ich właściciela, dziedziczy je najbliższy krewny zmarłego, mogący nimi dysponować według swojego swobodnego uznania. Jeżeli spadkobierca lub nabywca wyleczył przy pomocy specyfiku chorobę, inni cierpiący na tę samą chorobę mogą zwrócić się do niego o pomoc, ofiarując w zamian odpowiednie wynagrodzenie. Mój tłumacz twierdził, że to nieprawda, iż peju’da wintca’cta nie leczyłby za darmo nawet najpoważniejszych chorób. Z drugiej strony, uiszczanie jego honorarium uwarunkowane było wyzdrowieniem pacjenta. Ze względu na komercyjną wartość lekarstwa, właściciel otaczał tajemnicą gatunek użytego korzenia oraz sposób jego użycia. Osoba dotknięta chorobą chroniczną z reguły wykupywała całość lekarstwa, aby uniknąć kolejnych opłat, które zsumowane dałyby wyższą cenę.
Mój tłumacz – Dick Jones przyswoił sobie dwa proste sposoby zatrzymywania krwotoku z nosa. Zeszłej wiosny miała atak jego pasierbica i w nadziei wyleczenia została zabrana do rządowego lekarza. Dziewczynka przebywała w budynku szkolnym. Po długich naleganiach ojca, agent zezwolił na powrót pacjentki do domu. Dick wówczas postąpił w sposób następujący: roztarł jakieś zielsko i zamoczył w wodzie, następnie zmieszał z pewnym korzeniem, podobnie spreparowanym. Dziewczynce kazał wciągnąć roztwór do nosa, a do nozdrza włożył jej mokre liście, które zatamowały krwawienie. Gdy po kilku dniach zaczął się krwotok z drugiego nozdrza, zastosowano takie samo leczenie. Trwało to dwa dni, dziewczynka została wyleczona i czuje się dobrze do dzisiaj. Od tej pory, ilekroć któryś z członków plemienia ma krwotok z nosa, odwiedza Dicka oferując mu konia w zamian za jego pomoc.
Indianie nie mają zaufania do szczepień. Wierzą, że „ospa ma oczy i wie, kto się jej boi”. Dlatego, najlepiej przebywać blisko dotkniętych tą chorobą, używać tej samej fajki, jeść z tego samego półmiska, owijać się tym samym kocem i pokazywać na wszelkie inne możliwe sposoby, że się nie boi choroby.
Naparu z liści szałwi (peji’ – xo’ – da – mana’ – ska’ska – w tłumaczeniu – szara płaska trawa) używano jako środka wymiotnego, aby oczyścić ciało ze szkodliwych płynów.
W przypadku poważniejszej choroby zwracano się do wintca’cta wakan, który przy pomocy swych duchowych pomocników miał zadecydować, czy właściwe jest zwykłe leczenie czy też niezbędne są zabiegi wakan. Ci ostatni zawsze byli wzywani do usunięcia nocnych insektów, które weszły w ciało. Duchów nie uważano za czynniki chorobotwórcze.
Wintca’cta wakan posiadał moc szkodzenia swym wrogom, ale w takim przypadku jego duchy karały go za zły czyn, albo jego samego albo bliskiego krewnego, przez dotknięcie jakimś nieszczęściem. W taki właśnie magiczny sposób, zły szaman spowodował ślepotę Isto’ – ega, ale został zabity przez innego Indianina, którego skrzywdził. Stary Stoney przypisywał swoją ślepotę oraz niemoralnie częste oddawanie moczu magii gości z plemienia Cree, którym odmówił pokazania swych koni. Indianin z Fortu Belknap był za młodu słynnym myśliwym, jego sukcesy zrodziły jednak zazdrość rywala, który poraził go ślepotą. W tych dwóch ostatnich przykładach, informatorzy nie wskazali na karę sprawców nieszczęść.
Następująca opowieść przedstawia sposób leczenia wakan. Pewnego razu szaman, który otrzymał objawienie związane z koniem leczył chorego. Zbudowano chatę z wyjściem zwróconym na południe. W pewnej odległości wbito w ziemię żerdź od namiotu z przymocowaną flanelą. Do żerdzi przywiązano konia, którego szyję ozdobiono flanelą i perkalem a w grzywę wpleciono pióra. Pomalowano go od grzywy po zad. Koniec nosa pomalowano na czerwono. Do chaty weszli śpiewacy i zaczęli śpiewać stosownie do wskazówek szamana. Ten ostatni, po kilku pieśniach odwiązał konia i trzymając koniec sznura wszedł do chaty, ale koń nawet się nie poruszył. Dopiero, gdy szaman odpiął skórę wejściową i zaintonował nową pieśń, koń wszedł do środka. Zaczął obwąchiwać chorego, który nie był w stanie wykonać najmniejszego ruchu. Za każdym razem, gdy koń wciągał powietrze, z jego nozdrzy wydobywał się różnokolorowy dym – niebieski, czarny, czerwony. Potem, gdy jego wargi znajdowały się nad pacjentem, na pierś Indianina spadło kilka okrągłych przedmiotów. Szaman kazał mu je połknąć a koń wyszedł i stanął koło pala, łbem zwrócony w kierunku chaty. Pacjent nagle poczuł, jak gdyby unosił się w powietrze. Usiadł, potem wstał bez niczyjej pomocy, wyszedł z domu, obszedł cały obóz, wrócił i na powrót usiadł. Stwierdził, że nie czuje się już słaby, że chce mu się spacerować. Przedtem nie mógł nic przełknąć, teraz jest głodny. Szaman rzekł: ”Zbiera się na deszcz. Gdy zacznie padać, rozbierz się do naga i wyjdź na zewnątrz, niech cię obmyje deszcz. Do tego czasu nie wolno ci dotykać żony. Jeżeli nie posłuchasz mnie, nie pożyjesz długo; to będzie tak, jak gdybyś przykładał sobie nóż do gardła”. Nadeszła chmura rosnąc w oczach, lekarz i jego pomocnicy wyszli. Zaczął padać deszcz, gdy pojawiła się żona chorego. Ten zaprosił ją do środka, ale ona odmówiła, mówiąc: „Nie, nie wolno tobie mnie dotykać, dopóki nie jesteś zupełnie wyleczony”. Mężczyzna odparł, że czuje się dobrze. Chociaż Indianka nie słyszała poleceń lekarza, wiedziała, że dla swojego dobra nie powinien jej teraz dotykać. Ów jednak nalegał dopóty, dopóki niechętnie nie weszła do chaty. Wtedy chwycił ją i mimo, że prosiła aby ją puścił, objął ją. Po chwili wrócił szaman. Gdy tylko się pojawił, koń zaczął rżeć. Lekarz powiedział: „Naruszyłeś moje wskazówki, nie będę już ciebie leczył”. Uwolnił konia i odszedł. Pacjent ponownie zachorował, wszystkie części jego ciała przepełniał ból. Zmarł następnego dnia w południe.
Leczenie szamanistyczne mogło się także odbywać w postaci publicznych seansów medycznych. (wagi’ksuyabi lub waka’xambi). Dla tego przedstawienia szamanistycznego składano kilka namiotów w jeden duży. Przygotowano ucztę, na którą składały się wyłącznie jagody. Ludzie stali na zewnątrz w odległości około 25 jardów. Do namiotu weszła kobieta z krzywą szyją. Położono ją na kocach koło ogniska. Dookoła niej stało czterech szamanów, wielu ludzi śpiewało i grało na bębnach. Jeden z szamanów trzymał duży nóż, którym zrobił nacięcie na szyi Indianki. Gdy wyszarpnął go z powrotem, wszyscy widzowie krzyknęli: „Ho’, ho’,ho’,ho’!” – co wyrażało życzenie powodzenia. Pozostali trzej szamani badali szyję, jeden z nich przepowiadał jaki będzie rezultat zabiegu. W rogu chaty rozniecono ogień. Po trzeciej pieśni szaman zwilżył ustami ostrze noża, rozgrzał je nad ogniem i opuścił na szyję kobiety. Wtedy wszyscy wydali okrzyk. Zaczął ciąć, trysnęła krew a gdy cofnął nóż, szyja pacjentki była prawie odcięta od tułowia. Lekarze podnieśli ją, odwrócili jej głowę, oprowadzili dookoła namiotu i ponownie położyli na kocach. Jeden z nich opuścił namiot i wrócił po chwili z wiązką szałwi. Natarł nią szyję kobiety, potem podał kolegom, którzy uczynili to samo. Wtedy pomogli pacjentce usiąść, czuła się dobrze i nie było widać śladów krwi. Odtańczyła jeden okrąg i poszła do domu. Powiedziano jej, że jeżeli będzie przygotowywany kolejny seans medyczny musi wyprawić ucztę, w przeciwnym razie znowu zachoruje. Następnym wykonawcą był człowiek ubrany w skórę niedźwiedzia, trzymający duży nóż i strzelbę. „Niech ktoś weźmie mój karabin – powiedział – i zastrzeli mnie”. Jeden z mężczyzn wziął broń, która była naładowana. „Wsyp do lufy proch i włóż tam kawałek ołowiu”. Mężczyzna wykonał to, wtedy szaman kazał mu stanąć w odległości 20 jardów. Mężczyzna wycelował w niego karabin, „niedźwiedź” ruszył na niego, chwycił broń i przekroił nożem. Potem złożył obie połówki razem i karabin był znowu sprawny. Jeszcze raz rozkazał Indianinowi wziąć broń i strzelić do niego. Rozebrał się i ponownie zaczął mruczeć jak niedźwiedź. Podszedł do mężczyzny i kazał mu strzelić, gdy się zbliży do niego cztery razy. Gdy zrobił to, Indianin postrzelił go nad pępkiem i opuścił karabin. Zaczęła sączyć się krew. Pozostali szamani nakryli go skórami i nad leżącym bezwładnie na ziemi ciałem zaczęli śpiewać, mówiąc, że na krótko utracił swą moc. Tańczyli dookoła niego, gdy nagle trup się poruszył. Jeden z mężczyzn zabrał skóry. Niedaleko płonęło ognisko. Człowiek – niedźwiedź wstał, wskazał na swą ranę, zamruczał, zaczął kaszleć, aż nie wykrztusił kuli. Śpiewali jeszcze przez jakiś czas, dopóki się nie oddalił. Powstał kolejny szaman. Ubrany był w skórę bizona i trzymał w ręku dwie strzały. Odśpiewał kilka pieśni, potem powiedział, że niewiele umie, ale nie chciałby, aby pozostali szamani śmiali się z niego, że nic nie pokazał. Poprosił dwóch mężczyzn, aby podeszli do niego. Śpiewając, kazał im wbić strzały w jego ciało z dwóch przeciwległych stron. Uczynili to tak, że starzały skrzyżowały się. Pokazał to widzom, znów zaczął śpiewać a mężczyźni wyciągnęli strzały. Trysnęła krew, a on po prostu potarł rany żarem i zatarł wszelkie ślady zranienia.
Wszyscy oni zmarli jako starzy ludzie. Keating opisuje, opierając się na relacji francuskiego handlarza jak szaman Assiniboinów napełnił wodą pustą beczułkę, najwidoczniej rozrywając ukryty pęcherz, chociaż stwarzał pozory, że polega na sile swych zaklęć.
Moc szamanów ilustruje następująca opowieść: Pewnej nocy Ben Tci’niki zamierzał udać się na konną wyprawę przeciwko Czarnym Stopom. Członek jego grupy napełnił fajkę dla niego, a Tci’niki wyciągając po nią dłoń, rzekł: „Kanu’za hini ngaktatc maa’ zukoktact!” – „Niech nadejdą złe wiatry”. Zachmurzyło się i zaczęło padać. Wszystkie Czarne Stopy były w swoich domach, Stoney pojawili się niezauważeni, ukradli konie i uciekli. Gdy już byli w bezpiecznej odległości, Tci’niki rzekł: „Cena’ eu’sta” – „Wystarczy” i rozpogodziło się.
Stoney znali dużo czarów miłosnych. Najbardziej popularny polegał na potarciu pożądanej kobiety pewnym pachnącym ziołem. Czasami, mężczyzna pił napój miłosny a potem podawał go niczego niepodejrzewającej kobiecie, która natychmiast zakochiwała się w nim. Pewna metoda jest zapewne zapożyczona od Cree i przeznaczona dla młodych mężczyzn – należało zrobić modele imitujące mężczyznę i kobietę a następnie związać razem przy pomocy pewnego magicznego lekarstwa.
http://assiniboine.republika.pl/assiniboin/religia.htm
piątek, 24 maja 2013
czwartek, 23 maja 2013
Legendy Indian: Przyjazny wilk
Legenda Indian Algonkinów
Kobieta Wron była jednak pełna współczucia dla branki Czarnych Stóp i za każdym razem, gdy jej mąż odchodził rozmawiała z nią i dawała jej znać, że jej żałuje. Pewnego dnia opowiedziała Tej Która Siedzi Przy Drzwiach iż podsłuchała rozmowę męża z jego przyjaciółmi, w której planowali ją zabić. Dodała też, że pomoże jej w ucieczce gdy tylko się ściemni. Kiedy nastała noc kobieta z plemienia Wron czekała tak długo aż jej mąż zaczął pochrapywać, bo wiedziała, że śpi. Potem podniosła się ostrożnie, rozwiązała linę, którą była związana niewolnica, dała jej parę mokasynów, broń i sakwę suszonego mięsa. Poprosiła kobietę aby śpieszyła się i uciekała przed swym losem. Kobieta drżała ale posłuchała swej wybawczyni i w ciągu nocy nadłożyła spory kawałek drogi. O świcie ukryła się i błagała aby nie znaleźli jej prześladowcy. Tymczasem zauważyli oni jej nieobecność w wiosce i szukali jej wszędzie ale nie
znaleźli żadnego tropu. W końcu zwątpili i powrócili do swych domów.
Po czterech nocach wędrówki dziewczyna stwierdziła, że nie musi się już ukrywać podczas dnia. Jeszcze ciągle nie była bezpieczna. Jej zapasy już się kończyły i groziła jej śmierć głodowa. Poza tym mokasyny były już przetarte a nogi krwawiły jej. Na domiar złego była jeszcze prześladowana przez wilka, któremu daremnie próbowała uciec. Była na skraju wyczerpania. Wilk podchodził coraz bliżej, aż w końcu legł u jej stóp. Zawsze gdy kobieta ruszała w drogę wilk podążał za nią, a gdy wypoczywała on kładł się u jej stóp. W końcu wyczerpana kobieta porosiła swego towarzysza o pomoc, ponieważ czuła, że wkrótce umrze z głodu jeśli nie dostanie czegoś do jedzenia. Zwierzę usłuchało i poszło by po jakimś czasie powrócić z cielakiem bizona, którego zabiło i położyło przed kobietą. Przy pomocy strzelby otrzymanej od kobiety Wron, Ta Która Siedzi Przy Drzwiach rozpaliła ognisko i ugotowała część bizoniego mięsa. Tak posilona ruszyła w dalszą drogę. Od czasu do czasu wilk w podobny sposób zdobywał pożywienie aż w końcu dotarli do obozu Czarnych Stóp. Kobieta zaprowadziła wilka do swego domu a całą historię niewoli i ucieczki opowiedziała swym przyjaciołom. Opowiadała im też o pomocy wilka i prosiła ich o dobre traktowanie zwierzęcia. Jednak wkrótce kobieta zachorowała i biedny wilk został wygnany z obozu przez psy. Każdego wieczoru podchodził na szczyt wzgórza, patrzył na obozowisko i na
chatkę, w której mieszkała Ta Która Siedzi Przy
Drzwiach. Mimo, że wilk był dokarmiany przez jej przyjaciół zniknął pewnego dnia i już nigdy nie wrócił.
poniedziałek, 20 maja 2013
słowa Indian - indiańskie cytaty
Powinniście wiedzieć, że wszystko, czego
potrzebujecie,
jest podarunkiem Ziemi pod stopami, Nieba
nad głową
i Czterech wiatrów wokół nas.
Kiedy zwracacie się przeciwko tym
elementom,
ściągacie na siebie złe konsekwencje.
Sioux
Siedzę na łonie natury, nad jeziorem.
Biali chcą, żebym pracował jak oni,
jak oni zarabiał pieniądze, jak oni kupił
samochód
i jak oni siedział naj jeziorem, na łonie
natury, i łowił ryby.
Siedzę tu już od dawna, nad jeziorem,
na łonie natury .
niedziela, 19 maja 2013
piątek, 17 maja 2013
czwartek, 16 maja 2013
Legendy Indian: Gluskapi i Malsum
Legenda Indian Algonkinów
Gluskapi i jego brat wilk Malsum byli bliźniakami. Ich matka zmarła przy porodzie. Z jej ciała Gluskapi stworzył Słońce, Księżyc, zwierzęta, ryby i ludzi. Jego złośliwy brat Malsum zrobił góry, doliny, węże i wszelkie uciążliwości dla ludzi. Bracia byli prawie że nieśmiertelni. Istniały bowiem sposoby aby ich zabić. Malsum spytał Gluskapiego co może spowodować jego śmierć. Gluskapi odpowiedział szczerze, że kontakt z sowimi piórami lub z kwitnącym sitowiem może być dla niego śmiertelny. Malsum ze swojej strony przyznał, że tylko uderzenie korzeniem paproci może go zabić. Złośliwy i podstępny wilk zaraz wziął swój łuk i ustrzelił sowę. Piórem wyrwanym ze skrzydła ptaka dotknął śpiącego Gluskapiego. Gluskapi zmarł od razu ale ze złości na Malsuma obudził się ponownie do życia. Wilkowi tajemnica brata nie dawała spokoju, przy najbliższej okazji postanowił go zniszczyć. Gluskapi wyjaśnił mu, że może umrzeć tylko przez uderzenie korzeniem sosny. Śmiejąc się popędził Malsuma do lasu. Sam zaś przeprawił się przez rzekę mrucząc do siebie:
-Tylko kwitnące sitowie może mnie zabić-
Ale tylko tak mówił bowiem wiedział, że Quah-beet wielki bóbr siedział ukryty na brzegu i słyszał jego słowa. Bóbr zaraz udał się do Malsuma by zdradzić mu swą wielką tajemnicę. Prosił by Malsum dał mu skrzydła takie jak u gołębia. Złośliwy wilk szydził z Quah-beeta wołając:
-Hej, ty z ogonem jak pilnik po co ci skrzydła?-
Na to zezłościł się bóbr i poszedł do Gluskapiego. Powiedział mu, że Malsum zrobił sobie z niego żarty. Teraz zdenerwował się na brata Gluskapi. Poszedł w głąb lasu, wykopał z poszycia korzeń paproci, odnalazł swojego wiarołomnego brata i zabił go.
Gdy Gluskapi skończył formować świat stworzył ludzi i małe nadprzyrodzone istoty jak np. karły i czarodziejki. Ludzi uformował z pnia jesionu a elfy z kory. Wytresował dwa ptaki by przynosiły mu informacje z całego świata. Wybrał białego i czarnego wilka na swoje sługi. Był wtedy często nieobecny, ponieważ prowadził gwałtowne i niszczące wojny przeciwko złym potworom nawiedzającym świat. Takie same wojny prowadził przeciwko czarodziejom i czarownicom wyrządzającym ludziom szkody. Wyrównał pagórki, podporządkował sobie prawa natury. Zrobił się tak wielki jak olbrzymy. Ale dla ludzi był dobry, pobłażliwy i z humorem patrzył na ich słabostki. Pewnego razu wziął się za olbrzymiego czarodzieja Win-pe, potężną i wpływową postać mieszkającą wtedy na ziemi. Win-pe zrobił się tak wielki jak najwyższe drzewa w lesie ale Gluskapi uśmiechnął się i zrobił jeszcze większy sięgając aż do gwiazd. Następnie dotknął lekko czarodzieja swym łukiem z pnia, nadepnął go i zabił. I mimo, że Gluskapi zniszczył dużo potworów i złych mocy, ludzie nie stawali się lepsi i mądrzejsi. Wręcz przeciwnie, im więcej dla nich czynił, tym gorsi się stawali. Osiągnęli w końcu taki stopień zła, że Gluskapi postanowił opuścić świat na zawsze. Jednak istoty te nie były mu obojętne. Zdecydował dać im jeszcze jedną szansę. Ogłosił, że w ciągu następnych 7-miu lat spełni każde ich życzenie. Wielu chciało skorzystać z tej propozycji ale było to bardzo trudne, gdyż nie było łatwo odnaleźć miejsce pobytu Gluskapiego. Tych, którzy go znaleźli i prosili o rozsądne rzeczy hojnie nagradzał ale tych, którzy prosili o niemądre rzeczy surowo karał. Czwórka Indian, która wyruszyła na poszukiwanie miejsca zamieszkania Gluskapiego dotarła do ziemi tak pięknej, że stanęli zachwyceni. Gluskapi spytał z czym do niego przychodzą. Pierwszy powiedział, że ma złe serce i łatwo wpada w złość. Chciałby stać się łagodnym i pogodnym. Drugi, że jest biednym człowiekiem a chciałby stać się bogatym. Trzeci, że jest niskiego stanu i jego krewni w plemieniu pogardzają nim. Chciałby być przez wszystkich poważanym i szanowanym. Czwarty był zarozumiałym mężczyzną. Chociaż był wielki wypchał skórą swoje mokasyny by robiły wrażenie jeszcze większych. Chciał być największym w plemieniu i żyć sto lat. Gluskapi wyjął ze swojego czarodziejskiego worka 4-ry zawiniątka i dał każdemu o co prosił. Powiedział, że mogą je otworzyć dopiero gdy przybędą do domu. Kiedy trzej pierwsi wrócili do domu i otworzyli swe zawiniątka znaleźli w środku maść o cudownym zapachu. Po nasmarowaniu się maścią zły człowiek stał się pogodnym i cierpliwym, biedny stał się dość szybko bogatym a pogardzany stał się poważanym i szanowanym. Czwarty podczas swego powrotu zatrzymał się w rzadkim lesie. Rozwinął swoje zawiniątko i posmarował się maścią. Jego życzenie również się spełniło ale nie w taki sposób jaki oczekiwał. Został zamieniony w sosnę, gatunek wysokiego rosnącego sto lat drzewa.
poniedziałek, 13 maja 2013
niedziela, 12 maja 2013
piątek, 10 maja 2013
czwartek, 9 maja 2013
Legendy Indian: Gluskapi i niemowlę
Legenda Indian Algonkinów
Gluskapi zwyciężył już między innymi Kewawkqu-rasę olbrzymów, Medocolins-przebiegłych i chytrych czarodziejów oraz Pomola-złego ducha nocy. Poczuł się z tego powodu bardzo potężnie. Chełpił się przed pewną kobietą, że może wszystkich pokonać. Ale kobieta uśmiechnęła się i powiedziała:
-Jesteś pewny mistrzu? Wielu chciało go pokonać i nikt go jeszcze nie zwyciężył. -
Zaskoczony Gluskapi chciał się dowiedzieć jak nazywa się ta osoba.
-Nazywa się Wasis-powiedziała kobieta-ale nie radzę ci mierzyć się z nim. -
Wasis był tylko niemowlęciem. Siedział na ziemi i ssał kawałek klonowego cukru mrucząc prostą melodię. Gluskapi nigdy nie był żonaty więc był kompletnie niedoświadczony w obchodzeniu się z dziećmi. Z całą ufnością i radością poprosił dziecko aby do niego podeszło. Dziecko uśmiechało się, ale ciągle siedziało na miejscu. Gluskapi więc przepięknym głosem dokładnie naśladował głos ptaka. Ale Wasis nie zwracał na niego żadnej uwagi dalej ssąc swój cukier. Gluskapi do czegoś takiego nie był przyzwyczajony. Zezłościł się i strasznie groźnym głosem powiedział Wasisowi aby do niego podszedł. lecz Wasis zaczął tak głośno krzyczeć, że górował nawet nad słowami Gluskapiego ale nie ruszył się ze swojego miejsca. Gluskapi był bardzo wściekły, poruszył wszystkie swoje magiczne sztuczki. Wypowiadał straszliwe czarodziejskie zaklęcia i okropne egzorcyzmy. Śpiewał pieśni, wskrzeszał zmarłych i wypędzał z głębokich ciemności złe moce. Ale Wasis myślał oczywiście, że to zabawa. Zmęczony już śmiechem patrzył na to znudzony. Zrozpaczony Gluskapi wypadł z szałasu a Wasis ciągle siedząc na ziemi triumfalnie wołał:
-Gugu-
I do dzisiaj jeszcze Indianie utrzymują, że kiedy dziecko woła „Gugu” przypomina czasy gdy Gluskapi chciał je pokonać.
środa, 8 maja 2013
Indianie Wrony i konie
Wrony są być może najzasobniejszym w konie narodem na wschód od Gór Skalistych .
Posiadanie przez jedną rodzinę 100 tych zwierząt nie jest rzeczą niezwykłą. Większość mężczyzn w średnim wieku ma ich od 30 do 60. Jeżeli ktoś nie posiada ich co najmniej 20 mówi się , że jest biedny Również Czarne Stopy posiadają wiele koni co jest przyczyną niekończącej się wojny. Rzadko zdarza się , by minął tydzień podczas którego duże ich ilości nie byłyby wykradzione przez oddziały wojenne którejś ze stron.
Podczas tych napadów rabunkowych giną ludzie , co z kolei wymaga zemsty ze strony tracącego danych wojowników plemienia. Podczas jednego lata , bądź tez zimy setki zwierząt zmieniają w ten sposób właściciela. Większa cześć czasu członków każdego z plemiona wypełniona jest bądź pilnowaniem własnych koni bądź próbami zdobycia zwierząt wroga.
Wrony dobrze opiekują się swymi końmi przynajmniej na tyle na ile jest to możliwe w ich wędrownym trybie życia .Zajmują się nimi więcej niż jakiekolwiek inne plemię zamieszkujące terytorium północno - zachodnie , z wyjątkiem Gros Ventres.
Często odprowadzają je o 10 -12 mil od obozu , gdzie konie są pojone i pilnowane przez stacjonujących tam młodych ludzi .Strażnikami koni są młodzi mężczyźni w wieku od 15 do 25 lat, którzy pilnują tylko koni należących do swojej rodziny .
Gdy obóz rozbity jest na granicach terytorium nieprzyjacielskich lub przewidywana jest obecność wrogich oddziałów wojennych , najlepsze konie zabierane są do obozu i przywiązywane u wejść do namiotów by mogły służyć w pogoni w razie gdyby reszta zwierząt została nocą skradziona. Ludzie ci żyją w ciągłej świadomości , że mogą utracić wszystkie konie, będące całym bogactwem , na rzecz wojowników otaczających plemion , w szczególności Siuksów i Czarnych Stóp.
Podczas pisania tej książki ( luty 1856 r ) oddział Czarnych Stóp skradł 70 koni z obozu Wron znajdującego się u ujścia Yellowstone. Dokonali tego wcześnie w nocy więc Wrony nie wiedziały o kradzieży aż do około 10 rano następnego dnia około której to strażnik poszedł doglądnąć zwierząt . Jak tylko odkryli rabunek , 100 wojowników ruszyło w pogoń , każdy jadąc na rączym koniu i prowadzać drugiego luzem Czarne Stopy miały noc przewagi , ale konie musiały torować sobie drogę w głębokim śniegu przez co stracili dużo czasu , natomiast pogoń skorzystała z utorowanego przez nich szlaku Przez 3 dni i 2 noce Wrony kontynuowały pogoń pozostawiając po drodze zmęczone konie i dosiadając te ciągnięte luzem Pod koniec drugiego dnia również zapasowe zwierzęta opadły z sił więc Indianie kontynuowali pogoń pieszo .
Członkowie obu grup nic nie jedli , nie pili i nie spali oraz narażeni byli na ogromny chłód. Była to pogoń życia i śmierci więc nie było czasu do stracenia . O zmierzchu trzeciego dnia Wrony zbliżyły się do wrogów ,którzy głodni i znużeni zatrzymali się , zabili bizona i przygotowywali sobie posiłek . Jako środek ostrożności odprowadzili konie kilka mil dalej i me będąc świadomi bliskości ścigających przygotowywali się do spędzenia milej nocy wokół ognia. Pod osłoną ciemności i drzew porastających brzegi Yellowstone , Wrony zbliżyły się do ich obozu. Musieli jednak nadłożyć kilka mil do miejsca , gdzie znaleźli swoje spokojnie pasące się konie , które odzyskawszy odprowadzili na pewną odległość od ognisk wrogów. Dokonawszy tego niektórzy chcieli zaatakować Czarne Stopy nocą jednak przywódca poczekał do świtu kiedy , jak się spodziewał ruszą om w różnych kierunkach by połapać konie. To pozwoliłoby na zabicie wroga bez narażania się na niebezpieczeństwo. Było jak przewidział. Wczesnym rankiem dwóch mężczyzn udało się szlakiem koni i zbliżyło się do miejsca , gdzie oczekiwali ich wojownicy Wron. Zaatakowali ich. Jeden uciekł , a drugi próbował oddać strzał lecz został pchnięty nożem oskalpowany na żywca i potem zabity. Wojownicy Wron nie próbowali się mścić na reszcie , osiągnęli to czego oczekiwali - odzyskali konie i zabili wroga nie tracąc nikogo z własnego oddziału , co jest większym osiągnięciem niż zabicie kilku wrogów ze stratą kogoś ze swoich Takie potyczki i pogonie mają miejsce w pobliżu obozów Wron i Czarnych Stop niemal codziennie , zarówno latem jak i zimą. Podczas jednego roku więcej niż 1000 osób ginie po każdej ze stron. Gdy oddziały są silne , dochodzi do groźnych bitew podczas których każda strona traci 50 do 100 wojowników , gdy jednej z nich uda się dogonić drugą. Lecz często udaje im się ujść z końmi bez strat , szczególnie w lecie , gdy niełatwo posuwać się tropem w szybkim tempie lub gdy duże oddziały wojenne napadają na małe obozowiska. Jakiekolwiek straty w koniach ponoszą Wrony wynagradzają im to coroczne wędrówki do Płaskich Głów i Nez Perce , z którymi wymieniają broń , koce itd. Gdy wracają sytuacja się powtarza , jako że Czarne Stopy będąc czterokrotnie liczniejsi niż Wrony również zyskują na tych wyprawach. Z tego i innych powodów liczba Wron staje się stopniowo się zmniejszać. Assimboini zaopatrują się w konie kradnąc je Czarnym Stopom, a Siuksowie z kolei zabierają je Assmiboinom. W taki sposób biedne zwierzęta są gnane od jednego narodu do drugiego , często wracając kilkakrotnie do swych pierwotnych właścicieli .To , wraz z nagonkami na bizony i przenoszeniem obozów szybko je wymęcza. Wrony szacują wartość swych koni od 60 do 100 dolarów a np. zwierzęta Czarnych Stóp można nabyć za sumę od 20 do 60 dolarów.
Ważne jest znaczenie koni w tej historii , jako że wyjaśnia jedną z głównych przyczyn niekończącej się wojny miedzy plemionami ,która musi prowadzić do całkowitego ich wyginięcia. Bez koni Indianie nie są w stanie utrzymać swych rodzin pozostając łowcami Muszą je posiadać lub głodować . Plemiona mające ich niewiele zdobywają je od tych mających ich dużo, a mniejsze narody , na skutek częstotliwości wypraw rabunkowych stają się tak mało liczebne , ze stają się łatwą zdobyczą dla silniejszych. W takiej sytuacji są obecnie Wrony , którzy mimo wystarczającej odwagi z trudem mogą chronić zwierzęta , które posiadają . Mniejsza tez ich liczba wymusza by zdobyć je od wrogów Jednakże robią to i wobec lego liczebność ich maleje.