Strony

sobota, 25 maja 2013

Indianie Assiniboine - szamanizm


Tak jak u Dakotów, wśród Assiniboinów „lekarze” dzielili się na dwie grupy – zielarzy (peju’da wintca’cta) oraz świętych mężów (wintca’cta wakan’).

O ile mogłem się przekonać, praktyka leczenia chorób ziołami lub leczniczymi korzeniami nie jest przywilejem jakiejś klasy wydzielonej ze społeczności plemiennej. O ile takie zioła nie są zakopywane lub palone po śmierci ich właściciela, dziedziczy je najbliższy krewny zmarłego, mogący nimi dysponować według swojego swobodnego uznania. Jeżeli spadkobierca lub nabywca wyleczył przy pomocy specyfiku chorobę, inni cierpiący na tę samą chorobę mogą zwrócić się do niego o pomoc, ofiarując w zamian odpowiednie wynagrodzenie. Mój tłumacz twierdził, że to nieprawda, iż peju’da wintca’cta nie leczyłby za darmo nawet najpoważniejszych chorób. Z drugiej strony, uiszczanie jego honorarium uwarunkowane było wyzdrowieniem pacjenta. Ze względu na komercyjną wartość lekarstwa, właściciel otaczał tajemnicą gatunek użytego korzenia oraz sposób jego użycia. Osoba dotknięta chorobą chroniczną z reguły wykupywała całość lekarstwa, aby uniknąć kolejnych opłat, które zsumowane dałyby wyższą cenę.
Mój tłumacz – Dick Jones przyswoił sobie dwa proste sposoby zatrzymywania krwotoku z nosa. Zeszłej wiosny miała atak jego pasierbica i w nadziei wyleczenia została zabrana do rządowego lekarza. Dziewczynka przebywała w budynku szkolnym. Po długich naleganiach ojca, agent zezwolił na powrót pacjentki do domu. Dick wówczas postąpił w sposób następujący: roztarł jakieś zielsko i zamoczył w wodzie, następnie zmieszał z pewnym korzeniem, podobnie spreparowanym. Dziewczynce kazał wciągnąć roztwór do nosa, a do nozdrza włożył jej mokre liście, które zatamowały krwawienie. Gdy po kilku dniach zaczął się krwotok z drugiego nozdrza, zastosowano takie samo leczenie. Trwało to dwa dni, dziewczynka została wyleczona i czuje się dobrze do dzisiaj. Od tej pory, ilekroć któryś z członków plemienia ma krwotok z nosa, odwiedza Dicka oferując mu konia w zamian za jego pomoc.
Indianie nie mają zaufania do szczepień. Wierzą, że „ospa ma oczy i wie, kto się jej boi”. Dlatego, najlepiej przebywać blisko dotkniętych tą chorobą, używać tej samej fajki, jeść z tego samego półmiska, owijać się tym samym kocem i pokazywać na wszelkie inne możliwe sposoby, że się nie boi choroby.
Naparu z liści szałwi (peji’ – xo’ – da – mana’ – ska’ska – w tłumaczeniu – szara płaska trawa) używano jako środka wymiotnego, aby oczyścić ciało ze szkodliwych płynów.
W przypadku poważniejszej choroby zwracano się do wintca’cta wakan, który przy pomocy swych duchowych pomocników miał zadecydować, czy właściwe jest zwykłe leczenie czy też niezbędne są zabiegi wakan. Ci ostatni zawsze byli wzywani do usunięcia nocnych insektów, które weszły w ciało. Duchów nie uważano za czynniki chorobotwórcze.
Wintca’cta wakan posiadał moc szkodzenia swym wrogom, ale w takim przypadku jego duchy karały go za zły czyn, albo jego samego albo bliskiego krewnego, przez dotknięcie jakimś nieszczęściem. W taki właśnie magiczny sposób, zły szaman spowodował ślepotę Isto’ – ega, ale został zabity przez innego Indianina, którego skrzywdził. Stary Stoney przypisywał swoją ślepotę oraz niemoralnie częste oddawanie moczu magii gości z plemienia Cree, którym odmówił pokazania swych koni. Indianin z Fortu Belknap był za młodu słynnym myśliwym, jego sukcesy zrodziły jednak zazdrość rywala, który poraził go ślepotą. W tych dwóch ostatnich przykładach, informatorzy nie wskazali na karę sprawców nieszczęść.
Następująca opowieść przedstawia sposób leczenia wakan. Pewnego razu szaman, który otrzymał objawienie związane z koniem leczył chorego. Zbudowano chatę z wyjściem zwróconym na południe. W pewnej odległości wbito w ziemię żerdź od namiotu z przymocowaną flanelą. Do żerdzi przywiązano konia, którego szyję ozdobiono flanelą i perkalem a w grzywę wpleciono pióra. Pomalowano go od grzywy po zad. Koniec nosa pomalowano na czerwono. Do chaty weszli śpiewacy i zaczęli śpiewać stosownie do wskazówek szamana. Ten ostatni, po kilku pieśniach odwiązał konia i trzymając koniec sznura wszedł do chaty, ale koń nawet się nie poruszył. Dopiero, gdy szaman odpiął skórę wejściową i zaintonował nową pieśń, koń wszedł do środka. Zaczął obwąchiwać chorego, który nie był w stanie wykonać najmniejszego ruchu. Za każdym razem, gdy koń wciągał powietrze, z jego nozdrzy wydobywał się różnokolorowy dym – niebieski, czarny, czerwony. Potem, gdy jego wargi znajdowały się nad pacjentem, na pierś Indianina spadło kilka okrągłych przedmiotów. Szaman kazał mu je połknąć a koń wyszedł i stanął koło pala, łbem zwrócony w kierunku chaty. Pacjent nagle poczuł, jak gdyby unosił się w powietrze. Usiadł, potem wstał bez niczyjej pomocy, wyszedł z domu, obszedł cały obóz, wrócił i na powrót usiadł. Stwierdził, że nie czuje się już słaby, że chce mu się spacerować. Przedtem nie mógł nic przełknąć, teraz jest głodny. Szaman rzekł: ”Zbiera się na deszcz. Gdy zacznie padać, rozbierz się do naga i wyjdź na zewnątrz, niech cię obmyje deszcz. Do tego czasu nie wolno ci dotykać żony. Jeżeli nie posłuchasz mnie, nie pożyjesz długo; to będzie tak, jak gdybyś przykładał sobie nóż do gardła”. Nadeszła chmura rosnąc w oczach, lekarz i jego pomocnicy wyszli. Zaczął padać deszcz, gdy pojawiła się żona chorego. Ten zaprosił ją do środka, ale ona odmówiła, mówiąc: „Nie, nie wolno tobie mnie dotykać, dopóki nie jesteś zupełnie wyleczony”. Mężczyzna odparł, że czuje się dobrze. Chociaż Indianka nie słyszała poleceń lekarza, wiedziała, że dla swojego dobra nie powinien jej teraz dotykać. Ów jednak nalegał dopóty, dopóki niechętnie nie weszła do chaty. Wtedy chwycił ją i mimo, że prosiła aby ją puścił, objął ją. Po chwili wrócił szaman. Gdy tylko się pojawił, koń zaczął rżeć. Lekarz powiedział: „Naruszyłeś moje wskazówki, nie będę już ciebie leczył”. Uwolnił konia i odszedł. Pacjent ponownie zachorował, wszystkie części jego ciała przepełniał ból. Zmarł następnego dnia w południe.
Leczenie szamanistyczne mogło się także odbywać w postaci publicznych seansów medycznych. (wagi’ksuyabi lub waka’xambi). Dla tego przedstawienia szamanistycznego składano kilka namiotów w jeden duży. Przygotowano ucztę, na którą składały się wyłącznie jagody. Ludzie stali na zewnątrz w odległości około 25 jardów. Do namiotu weszła kobieta z krzywą szyją. Położono ją na kocach koło ogniska. Dookoła niej stało czterech szamanów, wielu ludzi śpiewało i grało na bębnach. Jeden z szamanów trzymał duży nóż, którym zrobił nacięcie na szyi Indianki. Gdy wyszarpnął go z powrotem, wszyscy widzowie krzyknęli: „Ho’, ho’,ho’,ho’!” – co wyrażało życzenie powodzenia. Pozostali trzej szamani badali szyję, jeden z nich przepowiadał jaki będzie rezultat zabiegu. W rogu chaty rozniecono ogień. Po trzeciej pieśni szaman zwilżył ustami ostrze noża, rozgrzał je nad ogniem i opuścił na szyję kobiety. Wtedy wszyscy wydali okrzyk. Zaczął ciąć, trysnęła krew a gdy cofnął nóż, szyja pacjentki była prawie odcięta od tułowia. Lekarze podnieśli ją, odwrócili jej głowę, oprowadzili dookoła namiotu i ponownie położyli na kocach. Jeden z nich opuścił namiot i wrócił po chwili z wiązką szałwi. Natarł nią szyję kobiety, potem podał kolegom, którzy uczynili to samo. Wtedy pomogli pacjentce usiąść, czuła się dobrze i nie było widać śladów krwi. Odtańczyła jeden okrąg i poszła do domu. Powiedziano jej, że jeżeli będzie przygotowywany kolejny seans medyczny musi wyprawić ucztę, w przeciwnym razie znowu zachoruje. Następnym wykonawcą był człowiek ubrany w skórę niedźwiedzia, trzymający duży nóż i strzelbę. „Niech ktoś weźmie mój karabin – powiedział – i zastrzeli mnie”. Jeden z mężczyzn wziął broń, która była naładowana. „Wsyp do lufy proch i włóż tam kawałek ołowiu”. Mężczyzna wykonał to, wtedy szaman kazał mu stanąć w odległości 20 jardów. Mężczyzna wycelował w niego karabin, „niedźwiedź” ruszył na niego, chwycił broń i przekroił nożem. Potem złożył obie połówki razem i karabin był znowu sprawny. Jeszcze raz rozkazał Indianinowi wziąć broń i strzelić do niego. Rozebrał się i ponownie zaczął mruczeć jak niedźwiedź. Podszedł do mężczyzny i kazał mu strzelić, gdy się zbliży do niego cztery razy. Gdy zrobił to, Indianin postrzelił go nad pępkiem i opuścił karabin. Zaczęła sączyć się krew. Pozostali szamani nakryli go skórami i nad leżącym bezwładnie na ziemi ciałem zaczęli śpiewać, mówiąc, że na krótko utracił swą moc. Tańczyli dookoła niego, gdy nagle trup się poruszył. Jeden z mężczyzn zabrał skóry. Niedaleko płonęło ognisko. Człowiek – niedźwiedź wstał, wskazał na swą ranę, zamruczał, zaczął kaszleć, aż nie wykrztusił kuli. Śpiewali jeszcze przez jakiś czas, dopóki się nie oddalił. Powstał kolejny szaman. Ubrany był w skórę bizona i trzymał w ręku dwie strzały. Odśpiewał kilka pieśni, potem powiedział, że niewiele umie, ale nie chciałby, aby pozostali szamani śmiali się z niego, że nic nie pokazał. Poprosił dwóch mężczyzn, aby podeszli do niego. Śpiewając, kazał im wbić strzały w jego ciało z dwóch przeciwległych stron. Uczynili to tak, że starzały skrzyżowały się. Pokazał to widzom, znów zaczął śpiewać a mężczyźni wyciągnęli strzały. Trysnęła krew, a on po prostu potarł rany żarem i zatarł wszelkie ślady zranienia.
Wszyscy oni zmarli jako starzy ludzie. Keating opisuje, opierając się na relacji francuskiego handlarza jak szaman Assiniboinów napełnił wodą pustą beczułkę, najwidoczniej rozrywając ukryty pęcherz, chociaż stwarzał pozory, że polega na sile swych zaklęć.
Moc szamanów ilustruje następująca opowieść: Pewnej nocy Ben Tci’niki zamierzał udać się na konną wyprawę przeciwko Czarnym Stopom. Członek jego grupy napełnił fajkę dla niego, a Tci’niki wyciągając po nią dłoń, rzekł: „Kanu’za hini ngaktatc maa’ zukoktact!” – „Niech nadejdą złe wiatry”. Zachmurzyło się i zaczęło padać. Wszystkie Czarne Stopy były w swoich domach, Stoney pojawili się niezauważeni, ukradli konie i uciekli. Gdy już byli w bezpiecznej odległości, Tci’niki rzekł: „Cena’ eu’sta” – „Wystarczy” i rozpogodziło się.
Stoney znali dużo czarów miłosnych. Najbardziej popularny polegał na potarciu pożądanej kobiety pewnym pachnącym ziołem. Czasami, mężczyzna pił napój miłosny a potem podawał go niczego niepodejrzewającej kobiecie, która natychmiast zakochiwała się w nim. Pewna metoda jest zapewne zapożyczona od Cree i przeznaczona dla młodych mężczyzn – należało zrobić modele imitujące mężczyznę i kobietę a następnie związać razem przy pomocy pewnego magicznego lekarstwa.

http://assiniboine.republika.pl/assiniboin/religia.htm