Strony

piątek, 29 sierpnia 2014

kruk w wierzeniach Indian

Kruk (będący synonimem mądrości) jest centralną postacią mitologii Inuitów (Eskimosów) – tak samo zresztą jak większości Paleoazjatów (Czukczów, Koriaków i in.) i Indian. Według ich wyobrażeń brał on udział w stworzeniu świata i obdarzony był siłą nadprzyrodzoną oraz zdolnościami magicznymi ; zapewne dlatego uznany jest symbolicznym ptakiem kanadyjskiego Terytorium Jukonu. Niekiedy jednak kruk występuje w eskimoskich bajkach jako postać będąca przedmiotem kpin – naiwna, głupia i śmieszna. Również wrona amerykańska, znana kulturom Ameryki Północnej jako ptak żywiący się głównie zbożem i owadami, uzyskała pozytywne konotacje – np. w religii Indian Nawaho czczona jest jako opiekun zwierzyny łownej, a w mitach Indian Tlingit jako założyciel cywilizacji.

http://pl.wikipedia.org/wiki/Kruk_i_wrona_w_kulturze


Dla indian Tlingit, kruk jest głównym boskim bohaterem. On organizuje świat, daje cywilizację i kulturę, stwarza i uwalnia słońce…
Dla indian Had’da, kruk ukradł słońce mistrzowi nieba, żeby dać je ludziom na ziemi. Kruk miał także magiczne kanoe – mógł zmieniać jego rozmiar, od wielkości sosnowej igły, aż do rozmiaru tak wielkiego, że mogło pomieścić cały wszechświat.
W północnej Ameryce, kruk jest personifikacją Najwyższego Bytu. Kiedy macha skrzydłami, stwarza wiatr, grzmoty i błyskawice.
Również dla Majów, kruk był wysłannikiem Boga piorunów i błyskawic.

http://hipokrates2012.wordpress.com/2013/12/28/ptaki-w-wierzeniach-kruk/

piątek, 22 sierpnia 2014

legenda indiańska

Indianie Haida
Dawno, dawno temu, przed stworzeniem świata, Sza-lana panował w swoim królestwie na szarych chmurach. W dole pod chmurami rozpościerał się niezmierzony obszar wody.
Kruk był najważniejszym sługą Sza-lany. Pewnego dnia wzbudził gniew pana, który go wygnał z krainy szarych chmur. Kruk latał w kółko nad ogromnym morzem i wreszcie bardzo się zmęczył. Ale nie było niczego, na czym by mógł usiąść i odpocząć.
Ze złości zaczął bić skrzydłami wodę tak gwałtownie, że po obu stronach jego ciała trysnęła w górę aż pod niebo i opadła potem prze mieniona w skałę. Kruk na niej usiadł. Skała rosła i rosła we wszystkie strony i rozszerzyła się od Wyspy Północnej aż po Przylądek Św. Jakuba.
Później skała rozsypała się w piasek. Po kilku zmianach księżyca z piasku wykiełkowały i wyrosły drzewa. Minęło kilka następnych zmian księżyca, a piasek i drzewa stały się ogromną gromadą pięknych wysp, które dzisiaj się nazywają Wyspami Królowej Charlotty.
Kruk przez jakiś czas cieszył się swoim królestwem, później zaczęła mu dokuczać samotność.
- Przydałby mi się ktoś do pomocy w pracy - mówił sobie.
Pewnego dnia usypał na plaży duże stosy z muszli mięczaków i przemienił je w dwie ludzkie istoty, obie płci żeńskiej. Ale te istoty były nieszczęśliwe i robiły swemu stwórcy wymówki:
- Źle postąpiłeś, że nas obie zrobiłeś kobietami.
Kruk w pierwszej chwili się rozgniewał, ale po namyśle zrozumiał, czego im brakuje do szczęścia. Obrzucił jedną z istot muszlami skałoczepa i przemienił ją w mężczyznę. Odtąd jego stworzenia były szczęśliwe. Ta para dała początek całemu ludowi Haida.
Patrząc na tych dwoje Kruk czuł się bardzo osamotniony. Posta nowił więc wybrać się do dawnej ojczyzny, Krainy Chmur, i postarać się o żonę spośród córek królewskich dostojników.
Pewnego słonecznego ranka wyruszył w daleką drogę, wzbił się nad wielkie morze tak wysoko, że stworzony przez niego ląd zdawał mu się maleńki jak komar. Wreszcie doleciał do wału otaczającego królestwo Sza-lany. Czekał w ukryciu do wieczora, potem przedzierzgnął się w niedźwiedzia, wykopał dziurę pod wałem i wszedł przez nią do Krainy Chmur.
Zobaczył tam wielkie zmiany. Dowiedział się, że teraz każdy w królestwie Sza-lany jest wodzem, ale podlega Panu Światła, który zachował władzę najwyższą. On też podzielił swoje państwo na wsie i miasta, lądy i morza. Stworzył księżyc i gwiazdy, a również wielkie słońce rządzące innymi postaciami światła. Kruk przyglądał się bardzo uważnie wszystkiemu, aby u siebie na ziemi urządzić podobne królestwo.
Wreszcie zaprowadzono go, wciąż jeszcze w skórze niedźwiedziej, przed oblicze władcy. Wyglądał na pięknego i oswojonego niedźwiedzia, więc najwyższy wódz zatrzymał go i darował swojemu małemu synowi do zabawy. Przez trzy lata Kruk żył w pięknym szałasie ro dziny władcy. Wiele rzeczy, które tam widział, zamierzał wziąć ze sobą, gdy będzie wracał do własnego kraju.
W Królestwie Chmur dzieci miały zwyczaj przemieniać się dla zabawy w niedźwiedzie, foki albo ptaki. Pewnego wieczora Kruk, wciąż w niedźwiedziej postaci, przechadzał się po plaży zbierając małże na kolację. Zobaczył zbliżającą się trójkę niedźwiadków i zgadł, że to są przebrane dzieci wodza.
„Pora wracać na ziemię" - pomyślał.
Przedzierzgnął się w olbrzymiego orła, zaatakował z góry dzieci niedźwiadki i jedno z nich uniósł w powietrze. Chwycił słońce, które właśnie zachodziło, a także krzesiwo służące do rozniecania ognia. Trzymał dziecko w szponach, słońce pod jednym skrzydłem, a krze siwo pod drugim i z tymi zdobyczami opuścił Krainę Światła.
Mieszkańcy górnego świata wkrótce spostrzegli, że im skradziono słońce, i pobiegli z wieścią o tym rabunku do Wielkiego Wodza.
- Natychmiast przeszukajcie cały świat - rozkazał Wielki Wódz. Jeśli złapiecie złodzieja, oddamy go władcy niższego świata, leżącego pod dnem morza.
Zanim rozpoczęła się obława, przybiegł goniec wołając:
- Widziałem olbrzymiego orła, który uciekał trzymając słońce pod skrzydłem.
Wtedy rzucili się w pościg za Krukiem przemienionym w orła. W pośpiechu Kruk wypuścił ze szponów dziecko, które przebijając chmury wpadło do morza położonego w najbliższym sąsiedztwie Krainy Chmur. Ale słońca i krzesiwa nie zgubił i, umknąwszy przed pościgiem, wylądował bezpiecznie na ziemi.
Dziecko, gdy wpadło do morza, zaczęło krzyczeć i wzywać ratun ku. Usłyszały je małe ryby płynące gęstą ławicą w pobliżu, wzięły dziecko na grzbiety i odniosły na wybrzeże Krainy Chmur. Po dziś dzień mnóstwo tych rybek pływa wokół Różowego Cypla, a w niebieskiej glinie na pobliskich wybrzeżach można zobaczyć odciśnięte kształty ich ciał.
Wielki Wódz z Krainy Chmur, miłujący pokój, nie pozwolił swo im podwładnym ścigać Kruka na jego ziemi. Obawiał się, żeby władca niższego świata nie napadł wówczas na górne królestwo i nie wyrządził w nim szkód. Stworzył więc drugie słońce, by świeciło nad Krainą Chmur.
Kruk wróciwszy do własnego królestwa nauczył swój lud, jak rozniecać ogień sposobem, który podpatrzył w Krainie Chmur, za pomocą krzesiwa. Odtąd na ziemi jest światło i ciepło dzięki słońcu i ogniowi

piątek, 8 sierpnia 2014

legenda indiańska

Legenda Irokezów
W chatce na brzegu wioski żyła stara, sędziwa babcia i jej młody wnuk. Byli oni bardzo biedni, tak biedni, że jedli resztki dawane im przez sąsiadów. Pewnego razu, kiedy grupa wojowników wyruszyła na polowanie, mały chłopiec poszedł za nimi. Myśliwi podróżowali przez pięć dni, i w końcu rozbili obóz i wybudowali chatę z kory. Chłopiec był zbyt młody, by polować, wychodził z innymi, ale nigdy nic nie zabił. Nazwali go OTHWÉNSAWÉNHDE. Imię to pochodziło od części jelenia, którą dawali mu do jedzenia - była to wątroba. Kiedy myśliwi byli gotowi do powrotu do domu, postanowili zostawić chłopca, nie mówiąc mu o swoich zamiarach, gdyż chcieli szybko podróżować. Gdy chłopiec powrócił z lasu do chaty zastał tylko stos sierści z ogolonych skór. Myśliwi zabrali wszystko i odeszli. Chłopiec nie wiedział jak powrócić do domu. Tej nocy spał na stosie włosów; następnego ranka znalazł kość podbródka jelenia i zjadł z jej wnętrza szpik. Kiedy nadeszła noc, usłyszał, że ktoś się zbliża, drzwi chaty się otworzyły, stanął w nich człowiek i powiedział, "Cóż, OTHWÉNSAWÉNHDE, myślałeś, że umrzesz ale tak się nie stanie. Weź swój nóż, idź i połóż go na pniaku na zewnątrz, a rano przyniesiesz go z powrotem. Będziesz musiał zacząć jutro polować." I nieznajomy, który nazywał się GÉHA (Wiatr), odszedł.
Chłopiec miał stary nóż „basswood", wyszedł z nim na zewnątrz i położył go na pniaku. Wczesnym rankiem poszedł po swój nóż. Nóż był odmieniony. Wziął go, łuk i strzały i poszedł do lasu. Zobaczył jelenia, pobiegł za nim, dogonił i zabił nożem. Wtedy odrzucił łuk i strzały i od tej pory polował tylko ze swoim nożem. Zabił wiele zwierząt i odtąd miał dużo mięsa.
Pewnej nocy posłyszał, że ktoś nadchodzi. Drzwi się otworzyły, stanął w nich nieznajomy i powiedział, "Jestem tu, by ci powiedzieć, że NYAGWAIHE nadchodzi by cię zabić. Połóż dziś wieczorem swój nóż na pniaku, zabierz go rano i wdrap się na ten wysoki wiąz za chatą, ukryj się w gałęziach i czekaj. NYAGWAIHE wejdzie na drzewo i zajrzy do chaty, by zobaczyć, czy tam jesteś. Kiedy będzie schodził w dół, wbij swój nóż w białe miejsce na jego prawej, tylnej łapie. On wtedy spadnie martwy na ziemię. Następnie nazbieraj suchych gałęzi, poukładaj je wokół niedźwiedzia i spal jego ciało".
I GÉHA wyszedł.
Chłopiec położył nóż na pniaku, który rano stał się dłuższy i mocniejszy. Podniósł go, wszedł na drzewo i ukrył się w gałęziach. O świcie usłyszał straszny ryk i wkrótce NYAGWAIHE zaczął wchodzić na drzewo. Kiedy wdrapał się na szczyt, spojrzał przez otwór w dachu z którego wydobywał się dym i powiedział, "Ogień płonie, chłopiec musi być w domu", i zaczął schodzić z drzewa. Chłopiec zobaczył białą łatę i wbił w nią nóż. NYAGWAIHE spadł martwy na ziemię.
Tej nocy, gdy chłopiec już zasypiał, usłyszał, że ktoś się zbliża. To był GÉHA. Otworzył drzwi i powiedział, "Przyszedłem ci powiedzieć, że ci myśliwi, którzy cię tutaj zostawili głodują. Za dziesięć dni przyjdą w to miejsce. Musisz być dla nich uprzejmy. Nie bądź dumny i nie przechwalaj się, jaki jesteś szybki. Byłeś zbyt dumny i dlatego NYAGWAIHE przyszedł żeby cię zabić. Nie mów też, że nie ma takiego, który by cię dogonił. Gdy przyjdą powiedz, że im pomożesz i dasz im mięso, które wysuszyłeś. Gdy będą gotowi do powrotu idź z nimi i powiedz żeby każdy wziął tyle mięsa ile zdoła unieść. Połóż też swój nóż na pniaku".
GÉHA odszedł. Chłopiec położył swój nóż na pniaku. Z rana nóż był krótszy i mniejszy.
Przez następne dziewięć dni chłopiec zabił wiele jeleni, dziesiątego dnia pozostał w chacie, wyglądając i nasłuchując przybyszy. W południe nadeszli myśliwi. Gdy zobaczyli jak dużo mięsa ma chłopiec, poprosili go o wybaczenie. Pozwolił im, aby najedli się do syta, a resztę zabrali do domu. Zabrali połowę, a drugą spakował i zabrał chłopiec ubijając pakunek póki nie był tak duży jak u pozostałych. Potem wrócili do wioski. Chłopiec poszedł do swojej babci i położył pakunek. W jednej chwili ten powrócił do swoich naturalnych rozmiarów.
"Och," płakała jego babcia, "Jaka jestem szczęśliwa. Myśliwi powiedzieli, że zaginąłeś w lesie. A ty wracasz i przynosisz ze sobą mnóstwo mięsa".
"Idź, babciu," powiedział chłopiec, "i poproś wszystkie kobiety żeby tu przyszły i wzięły sobie tyle mięsa ile zdołają unieść". Kobiety przyszły i zabrały ze sobą bardzo wiele mięsa, ale mięsa w domu wcale nie ubyło. Wyglądało na to, że jest go tyle samo ile było wcześniej.
Niedługo potem wódz wioski ze wschodu wyzwał wodza ich wioski na wyścig. Ta wioska która przegra zostanie zniszczona a jej ludzie wybici. Wódz zwołał ludzi na naradę, by wybrać biegacza. Wielu ludzi zgłosiło się do zawodów. Wtedy chłopiec rzekł, "Pobiegnę z tym, którego wybierzecie, i wtedy zdecydujecie, kto jest lepszym biegaczem". Wódz zgodził się. Wybrał człowieka i stanął z nim bok w bok. Inni ludzie też zgłosili się do biegu. Szef podnosił rękę, opuścił ją i bieg się zaczął. Przez minutę biegacze byli poza zasięgiem wzroku. Gdy się znowu pojawili, chłopiec kończył bieg a jego przeciwnik był dopiero w połowie. Gdy chłopiec ukończył bieg, zaczął się przechwalać, że nikt nie jest w stanie go przegonić - zapomniał o ostrzeżeniu jakie dał mu GÉHA.
Była pewna dolina biegnąca poprzez świat. I to ona stała się terenem wyścigu. Na samym końcu była skała, która stała jak pień olbrzymiego drzewa. Był to jasno świecący, biały krzemień. Nie było drugiej takiej skały na świecie. Biegacz, który dotrze do skały miał przynieść jej cząstkę z powrotem.
Biegacz przeciwnej wioski był wysoki i chudy. W południe dostali znak i biegacze rozpoczęli wyścig. Chłopiec biegł po ziemi, jego rywal w powietrzu. Chłopiec użył całej swojej mocy i wkrótce wrócił z kawałkiem kamienia w ręce. Po długim czasie drugi biegacz powrócił. Wódz przeciwnej wioski i jego ludzie stracili życie.
Chłopiec był dumny z siebie i przy każdej okazji chełpił się swoim zwycięstwem. Tej nocy, gdy zasypiał, usłyszał że ktoś przyszedł. Drzwi otworzyły się, stanął w nich nieznajomy i powiedział, "Wyjdź, chcę z tobą porozmawiać."
Chłopiec wyszedł.
"Wyzywam cię na wyścig" powiedział człowiek. "Musisz postawić głowy wszystkich ludzi ze wsi, oprócz swojej. Ja nie mam żadnych ludzi. Zaczynamy o świcie i biegniemy do południa."
"Bardzo dobrze", powiedział chłopiec.
Człowiek zniknął. Chłopiec powiedział swojej babci, co się wydarzyło, aby ona zaczęła zawiadomić ludzi, że ich głowy zostały postawione w zakładzie. Kiedy odeszła przyszedł GÉHA i powiedział, "Ostrzegłem cię, żebyś się nie przechwalał i mówiłem ci co się zdarzy gdy mnie nie posłuchasz. Teraz musisz zrobić wszystko, co w twojej mocy żeby wygrać. Musisz sam sobie poradzić. Ja odchodzę".
Ludzie się zebrali, przeszedł też nieznajomy, który rzucił wyzwanie. Gdy tylko słońce podniosło się, słowo zostało dane i biegacze zaczęli się ścigać. Nieznajomy biegnący z przodu wznosił tak dużo kurzu w czasie biegu, że chłopiec się zakrztusił i upadł. Ludzie nie widzieli biegnących, ale z przodu był nieznajomy, którym był NYAGWAIHE. Gdy chłopiec upadł, GÉHA to zobaczył i powiedział, "Wstań i biegnij! Postaraj się, a wtedy i ja ci pomogę". Chłopiec dobiegł do pierwszego pagórka, rozejrzał się ale nigdzie nie zobaczył swojego przeciwnika. Dotarł do drugiego pagórka i zobaczył przeciwnika na pagórku daleko przed sobą, był to czwarty pagórek.
Nagle Trąba powietrzna pochwyciła chłopca i w mgnieniu oka przeniosła go tuż za prowadzącego biegacza. Ten krzyknął, "pośpiesz się, albo cię przegonię!". Biegacz przyspieszył i wkrótce był poza zasięgiem wzroku chłopca. I znowu Trąba powietrzna podniosła chłopca przeniosła go do prowadzącego. Biegacz przyspieszył i zawołał, "Zrób, co w twojej mocy, inaczej cię pokonam!". Lecz tym razem biegacz nie uciekł poza zasięg wzroku chłopca, tracił siły. I tym razem Trąba powietrzna podniosła chłopca. Ten usłyszał głos wśród chmur mówiący, "Pomagam ci po raz ostatni". Trąba powietrzna zaniosła chłopca do jego oponenta. Biegacz przybrał swoją prawdziwą postać, postać NYAGWAIHE i powiedział, "Dogoniłeś mnie i wygrałeś wyścig."
Dokładnie w południe chłopiec odciął głowę niedźwiedzia i zabrał ją z powrotem do domu. Kiedy przeszedł trzy wzgórza był bardzo zmęczony. Powiesił głowę niedźwiedzia na konarze drzewa i poszedł dalej. Przeszedł przez dwa kolejne wzgórza i znowu poczuł się zmęczony, powiesił język niedźwiedzia na konarze drzewa i poszedł dalej. Kiedy dotarł do domu i powiedział ludziom, że zabił swojego przeciwnika, a oni powiedzieli, "Pójdziemy i zobaczymy ciało". "Znajdziecie je za dziesiątym wzgórzem. Próbowałem przynieść głowę z powrotem, ale siedem wzgórz stąd tak się zmęczyłem, że powiesiłem ją na konarze drzewa. Wziąłem język, ale kiedy doszedłem do piątego wzgórza znów się tak zmęczyłem, że powiesiłem język na konarze drzewa."
Wiele czasu zajęło ludziom dotarcie do pierwszego wzgórza. Do piątego wędrowali pięć zim. Gdy tam dotarli zobaczyli drzewo na szczycie wzgórza a na nim język NYAGWAIHE. Ziemia wokół drzewa była udeptana. Tysiące dzikich zwierząt próbowało chwycić język, ludzie popatrzyli i poszli dalej. Dwie kolejne zimy zajęło im dotarcie do siódmego wzgórza. Tam znaleźli czaszkę. To było wszystko co zostało z głowy. Ziemia wokół była udeptana przez wiele tysięcy dzikich zwierząt próbujących zabrać głowę. Po dziesięciu zimach od wyjścia z wioski dotarli do dziesiątego wzgórza. Całe wzgórze było wydeptane przez dzikie zwierzęta. Miejsce gdzie zginął NYAGWAIHE, stało się jelenią lizawką. Nie było tam ani śladu po ciele czy kościach niedźwiedzia. Ludzie przez następne dziesięć lat wędrowali z powrotem do wioski.
Tak oto chłopiec wspierany przez GÉHA odbył podróż między świtem a południem.

piątek, 1 sierpnia 2014

Wycinki z indiańskiej prasy sprzed ponad 30 lat.


"Jeszcze kilka lat temu niewiele łączyło lud Kri z resztą świata. Pozostawał na swoich ziemiach na północy - polując, łowiąc ryby i ciesząc się dobrym życiem. Ale, po decyzji rządu Quebeku o budowie - bez pytania o zdanie - na ich ziemiach największych na świecie elektrowni wodnych, ich życie uległo poważnej zmianie.
W ostatnich sześciu miesiącach w najwyższych sądach kraju walczyli z prawnikami Królowej, by powstrzymać ten projekt. Przegrali, ale wtedy zaangażowali się w wyjaśnianie, dlaczego odrzucają ofertę 100 mln dolarów, złożoną przez premiera Quebeku Roberta Bourassę - który sądził, że może odkupić ich ziemię. Olbrzymi projekt jednak ruszył. (…)
Dla tradycyjnie myślących Kri sposób życia stworzony przez ich przodków i Stwórcę pozostaje tym, który im najbardziej odpowiada. Jesienią odwiedzają punkt handlowy w osiedlu, gdzie kupują zapasy mąki, cukru i herbaty. Potem, w grupach złożonych z 2-3 rodzin, wyruszają psimi zaprzęgami, na nartach lub czasem wynajętą awionetką w głąb puszczy, gdzie spędzają zimę, stawiając pułapki na lisy, króliki i inne zwierzęta futerkowe. Wiosną polują na gęsi lecące na północ, a lato spędzają w kanu, łowiąc łososie i pstrągi. Późne lato i jesień to kolejna okazja do polowań na powracające na południe gęsi i cykl pór roku zaczyna się od początku.
Projektanci elektrowni twierdzą, że polowanie nie może zapewnić utrzymania rosnącej liczbie Kri i że projekt tylko w fazie budowy zapewni 6500 miejsc pracy. Kri odpowiadają, że miejsca te zajmą przygotowani do pracy w przemyśle biali z południa. Ekolodzy twierdzą, że rząd Quebecu zawyża zapotrzebowanie na energię i że prowincja chce ją sprzedawać do USA. (…)
Rząd federalny wydaje się być częścią tej zmowy milczenia. Publicznie ograniczył się do finansowego wsparcia batalii prawnej tubylców i nie uczynił nic, by potwierdzić swą odpowiedzialność za tubyców, żeglugę, ochronę wybrzeża, środowisko, czy interesy całej Kanady.
Tymczasem rząd Quebeku i Korporacja Rozwoju James Bay mamroczą o projekcie stulecia, ogromnym wyzwaniu i ziemi jutra. 'Nie da się zachować XVIII-wiecznej kultury w XX wieku. Nie można powstrzymać postępu.' I nawet doradca ludzi z James Bay, prawnik z Montrealu, wtóruje, że "biali i tak przyjdą, bo chcą tej ziemi. A jak czegoś chcą, to dostają.'" ["The James Bay Project", AN 6/2,28]

"Zgodność tradycyjnych tubylczych małżeństw kwestionowana jest przez firmę ubezpieczeniowa, która oświadczyła, że nie zapłaci 2000 dolarów odszkodowania z tytułu smierci Indiance, ponieważ jej trwające 12 lat mażeństwo 'nie było legalne'. Shirley Chipaway, której mąż zginął w wypadku samochodowym, poślubiła go w 1960 roku podczas tradycyjnego obrzędu na Terytoriach Północno-Zachodnich. 'Od rodzin, które przyjeżdżają do nas z zagranicy wymaga się tylko oświadczenia o legalnym związku' - oświadczył adwokat rodziny. 'Firma ubezpieczeniowa odmówiła uznania pisemnego oświadczenia wodza. To dyskryminacja'. Firma z Alberty odmówiła uznania małżeństwa, choć w sąsiedniej prowincji jest ono legalne. Po negocjacjach uznała jednak prawo sześciorga dzieci do odszkodowania o łącznej wartości 20000 dolarów." ["Alberta", AN 6/2, 35]

"Kolonialiści zawsze mieli problem definiowania tubylczych ludów, których ziemie zajmowali. Z początku jest to łatwe, ale z upływem wieków komplikuje się. Niektóre państwa, jak USA czy RPA, definiują tubylców wg ilości krwi, co rodzi takie pojęcia, jak "półkrwi", czy "ćwiećkrwi". Ale kanadyjska ustawa o Indianach zdefiniowała Indianina jako osobę będącą potomkiem w linii męskiej osoby uprawnionej do posiadania ziemi w rezerwacie w roku 1876. Teraz, gdy Kanada rozważa odkupienie praw tubylczych od tubylców, rząd wpadł we własne sidła: jest wielu tubylców, którzy choć nie są oficjalnie "Indianami", to mają takie prawa i wielu oficjalnych "Indian", którzy ich nie mają. Według pewnego ściśle tajnego dokumentu z Ottawy departament ds. Indian zalecił rządowi 5 kwietnia 1973, by rozstrzygnąć wszystkie wątpliwości raz na zawsze i spłacić obie grupy.
(…) Dokument stwierdza, że wielu, którzy są 'oficjalnie' Indianami nie ma 'widocznych cech fizycznych indiańskiej krwi, a jednak członkowie takich rodzin mogą powoływać się na swój indiański status'. Z drugiej strony 'może być wiele nie-statusowych rodzin, zachowujących wszystkie cechy fizyczne i utrzymujących indiański sposób życia, które status utraciły.'
(…) Jak napisał jeden z komentatorów: 'Gdyby rząd uznał i za nieodłączny warunek zaspokojenia roszczeń, to dlaczego nie uznać natychmiast, że korzyści płynące z Ottawy do wielu, którzy nie mają tak dobrej krwi i , powinny trafić do zasługujących na to, lecz Indian.'" ["Who Is An Indian?", AN 6/2, 36]

"Następnym razem, gdy ktoś powie, że tubylcy mogłiby mówić lepiej po angielsku, przypomnijcie mu, że takie 'angielskie' słowa jak 'skunk', 'racoon', 'moose', 'quahog', 'mackinaw', 'hickory', 'pecan', 'succotash', 'woodchuck', 'hominy', 'squash', 'opossum', 'persimon', 'tomahawk', 'moccasin', 'caucus', czy 'muskrat' to tylko początek długiej listy słów tubylczych - nie licząc Chicago, Tallahassee, Missisipi, itp." [“Tidbits", AN 6/2, 39] (brawo - s.)

"Z listów do Roberta, który napisał, że chciałby być maskotką hokejowego klubu Mohawków: 'Mam nadzieję, że mój list - i inne - pomogą ci przemyśleć twoją postawę wobec ludzi innych kultur. Pomyśl, czy to, że przebierzesz się za Mohawka da coś pozytywnego członkom tego narodu? Czy sądzisz, że ludzie, którzy zobaczą cię w przebraniu, nabiorą więcej szacunku dla mądrości, kreatywności i piękna w sercach prawdziwych Mohawków? Jedna z głównych przyczyn, dla których tak mało o nich wiadomo to to, że tacy ludzie jak ty i ja tak długo uważali, że Indianie nie mają nic do zaoferowania, poza, być może, paroma mokasynami, strojami i fajną biżuterią. Już dawno czas, by pojąć, że Indianie to coś więcej niż tylko ładne stroje.'
'Mimo najszczerszych intencji, bycie indiańską maskotką klubu nie pomoże ukazać Indian jako ludzi, którym należy się godność i nasz szacunek. Portretowanie indiańskiego ducha w okolicznościach, które są całkowicie nie-indiańskie to dla mnie coś takiego, jak przebieranie się na Halloween. Wierzę, że czas już ukazywać wszystko z odpowiedniej perspektywy i uznać, że strój żadnego ludu nie może być używany dla sportu lub zabawy przez innych.'
'Jeśli zechcesz, nauczymy cię naszych obyczajów, tradycji i wierzeń. A pierwsza lekcja brzmi - bądź tym, kim jesteś.'" ["Letters", AN 6/2, 45](zastosujmy się wszyscy do tej lekcji my będący przyjaciółmi Indian, a przynajmniej takimi się mieniący -s.)

więcej pasjonujących artykółów znajdziecie na wspaniałej stronie: http://www.indianie.eco.pl/bylo/30lat1.html