Strony

środa, 31 sierpnia 2011

***

NIE PYTAJ MNIE AMERYKANINIE DLACZEGO JEST TAK ŹLE. LEPIEJ SPÓJRZ NA CZYNY PRZODKÓW I POWIEDZ CZEMU NA ICH RĘKACH KREW INDIAŃSKA JEST.

Śpiew o piorunie - czipewejowie



Czasami
Bardzo się lituję
nad sobą,
kiedy mnie wiatr
Toczy po niebie.

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Wiatr

W drzew ramionach 
lekkie tchnienie,
ciche westchnienie,
szloch przejmujący,
krzyk rozdzierający.
Ducha ziemi 
o Native cierpieniu
i walki wspomnieniu.


niedziela, 28 sierpnia 2011

jak zrobić łapacz snów?


Dobry model łapacza powstanie tylko wówczas, gdy będzie się przestrzegać określonych zasad jego tworzenia. Nieumiejętnie wykonany, może spowodować ponoć nawet wstrząsające doznania senne i dostarczyć właścicielowi sporej dawki koszmarów.
Indianie przywiązują również dużą wagę do doboru materiałów, z których chcą wykonać amulet.
Każdy łapacz przechodzi przez kilka „etapów stwórczych”. Pierwszy z nich to wykonanie obręczy, która będzie rusztowaniem do rozpościerania sieci. Tradycyjną obręcz robi się z kilku splecionych ze sobą i zwiniętych w okrąg lub uformowanych w kształt kropli witek wierzbowych albo wiotkich gałązek winorośli.
Następnie obręcz owija się cienką, delikatną, aksamitną tasiemką. Klejem mocuje się końce wstążki i czeka, aż wyschną. Kolejnym krokiem jest wykonanie sieci na rusztowaniu z gałązek. Sieć zaczyna się tkać od zewnętrznej krawędzi obręczy i kieruje w stronę środka. Na obręczy mocuje się węzłem koniec sznurka i,wykonując kolejne półwęzły, przeplata się sznurek 9 razy wokół obręczy, starając się, by pierwszy krąg przeplatanki dość ściśle przylegał do rusztowania, a odległości pomiędzy kolejnymi przewiązaniami były jednakowe.
Kiedy pierwszy krąg sieci zostanie zamknięty, koncentrycznie do wewnątrz tworzy się kolejne poziomy sieci: sznurkiem przewiązuje się środki międzywęźli warstwy bardziej zewnętrznej. Na każdy kolejny poziom sieci przypada zawsze po 9 półwęzłów. Tą techniką wykonuje się całą sieć, aż do momentu, gdy środek będzie tylko małym otworem. Koniec sznurka zabezpiecza się mocnym wiązaniem.
Na sznurek można nawlekać gdzieniegdzie koraliki, ale tak, by nie było ich więcej niż po 2 – 3 na jednej „cięciwie”.
Teraz pora na wykonanie zawieszki. Robi się ją zazwyczaj z tej samej aksamitnej tasiemki, którą została owiązana obręcz. Wstążkę zwija się wpół, związuje końce i robi pętelkę, łapiącą rusztowanie z siecią.
Następnie do środka łapacza podwiązuje się luźne tasiemki, na których umieszcza się koraliki, muszelki albo piórka.
Ostatnim krokiem jest wykonanie wiszących ozdób z piór – mocuje się je na 3 -5 tasiemkach, symetrycznie z każdej strony łapacza. Piórom towarzyszą zazwyczaj koraliki albo muszelki.
Kiedy wszystko jest gotowe, łapacza należy powiesić w pobliżu wezgłowia łóżka. Już po pierwszej nocy można się przekonać, czy amulet jest wykonany prawidłowo: dowodem na to są dobre sny. Jeśliby śpiącego dręczyły koszmary, to znak, że tkanie sieci trzeba powtórzyć.


sobota, 27 sierpnia 2011

magiczny śpiew o zabójstwie - czirokezi




Strzeż się! Przebijam nożem twego ducha!
Jesteś z rasy wilków.
Twoje imię Ayjunini.
Zakopałem twoją ślinę w ziemi.
I zarzucę cię czarnymi kamykami,
Zarzucę cię czarnymi piórami,
Zarzucę cię czarnymi skałami.
Twoja ścieżka cię wiedzie w kraj nicości,
W czarny grób góry.
Czarna ziemia cię ukryje
Tam, w pobliżu czarnych chat,
W krainie ciemności.
czarny nagrobek ci niosę,
Grobowiec z czarnych kamieni.
Już twój duch usycha,
Już niebieszczeje.

piątek, 26 sierpnia 2011

jak Indianie budowali tipi




Za szkielet namiotu służyły, proste obdarte z kory pnie drzew z tego co wiem były to zazwyczaj sosny, gotowy szkielet okrywano odpowiednio wyprawioną skórą bizona, pozostawiając u góry otwór, przez  który ulatniał się dym z ogniska


czwartek, 25 sierpnia 2011

Kojot i łosoś - plemię Thompsonów



Pewnego razu Kojot przeprawiał się przez strumień, który płynie do rzeki Thompson. Spadł z kładki do bystrej wody i nurt go zaniósł do rzeki. Bał się utonąć, więc przybrał postać małej deseczki. Deseczka z prądem popłynęła aż do miejsca, gdzie rzeka Thompson wpada do rzeki Fraser i dalej w nieznane okolice.
Unosiła się na wodzie i sunęła dalej, póki się nie zatrzymała na tamie, zbudowanej przez rybaków w pobliżu ujścia rzeki Fraser do morza. Tama ta należała do dwóch starych kobiet. Nazajutrz kobiety przyszły i zobaczyły deseczkę.
– Bardzo ładny kawałek drewna — powiedziała jedna z nich. — W sam raz na półmisek. Zabiorę go do domu.
Zrobiły z deseczki półmisek, położyły na nim łososia i zaczęły jeść. Ale ryba znikła tak szybko, że nie zdążyły się najeść do syta. Kładły na półmisek coraz to nowe porcje, ale wszystkie znikały w okamgnieniu. Wreszcie kobiety zagniewane rzuciły półmisek w ogień. W tej samej chwili usłyszały płacz niemowlęcia. Głoś dochodził z ogniska.
— Wyciągnijmy je co prędzej! — krzyknęła jedna z kobiet. — To przecież dziecko! Chętnie je wychowam jak swoje własne.
I wyciągnęły z ogniska maleńkiego chłopczyka. Dzieciak rósł bar­dzo szybko, okazał się jednak trudnym wychowankiem, był bowiem uparty i samowolny. Czasem zabierały go ze sobą na wędrówki, czasem zostawiały samego.
Kobiety miały w swoim domu cztery drewniane skrzynki, ze szczelnie dopasowanymi przykrywkami.
— Nigdy nie otwieraj tych skrzynek — pouczały chłopca — zapamiętaj sobie: nigdy, pod żadnym pozorem nie wolno uchylić przykrywek.
Zdawało im się, że chłopiec zrozumiał dobrze.
Kobiety żywiły się głównie mięsem łososi, którego Kojot przedtem nigdy nie skosztował. W jego rodzinnym kraju nie było łososi i plemię Kojota nawet nie słyszało o tej rybie. Pod tamą należącą do dwóch kobiet aż gęsto było od łososi, ale oczywiście nie mogły się przedostać za tamę. Kojot postanowił rozbić ją i przepuścić łososie w górę rzeki, do kraju swojego plemienia.
Pewnego dnia, gdy kobiety wyszły, Kojot rozwalił tamę, a potem wrócił do domu i otworzył cztery drewniane skrzynki.
Z jednej wyleciał dym, z drugiej osy, z trzeciej muchy, a z czwartej wypełzły robaki.
Kojot biegł brzegiem rzeki, a łososie płynęły za nim, za łososiami zaś leciały kłęby dymu, osy, muchy i robaki. Ludzie mieszkający nad górnym biegiem rzeki zobaczyli dym i nie wiedzieli, co to znaczy. Kojot zaprowadził część łososi ku źródłom rzeki Thompson, gdzie mieszkało jego plemię, ale większa część ryb płynęła w górę rzeki Fraser.
            Dlatego osy, muchy plujki, a także robaki towarzyszą po dziś dzień łososiom w ich wędrówkach ku źródłom rzek. Rozmnożyły się niemal tego samego dnia, kiedy łososie rozpoczęły podróż. Dopóki Kojot nie sprowadził łososi, ludzie żyjący nad rzeką Fraser nie znali tych owadów.
            Kojot zaprowadził łososie w górę rzekami Thompson i Fraser, a potem poszedł nad Kolumbię i znów łososie popłynęły za nim pod prąd tej rzeki i różnych jej dopływów. Doszedł do źródeł rzeki Okanagan i zawrócił, żeby z kolei pokazać łososiom drogę w górę rzeki Similkameen. Wkrótce zobaczył dziewczęta kąpiące się w pobliżu drugiego brzegu.            
            Zawołał do nich:
            — Czy chcecie dostać ość grzbietową garbatego łososia?
            — Nie! Wolałybyśmy kawałek górskiej owcy.
            „Skoro tak, to nie dam temu plemieniu łososi" — pomyślał Kojot.
            Spiętrzył w poprzek rzeki skały i utworzył wodospad. „W ten sposób zagrodziłem łososiom drogę w górę rzeki Similkameen" — stwierdził w duchu Kojot.
            Jednocześnie sprawił, że w okolicy pojawiło się mnóstwo górskich owiec. Dlatego dotychczas w tej krainie żyje dużo tych zwierząt, ale po łososie ludzie tutejsi muszą wędrować nad rzekę Thompson, Okanagan lub Kolumbię.
            Kojot nauczył ludzi mieszkających nad tymi rzekami sporządzania sprzętu do połowu łososi, a także, jak je wędzić i suszyć na zimę.
            Potem odszedł do innej krainy. Jej mieszkańcy nie znali sztuki łowieckiej. Zabijali zwierzęta za pomocą kijów i kamieni, a ponieważ jeleń biega szybko, rzadko im się udawało coś upolować. Kojot nauczył tych ludzi sporządzania łuków i strzał i pokazał, jak ich używać. Kobiety pouczył, jak trzeba ćwiartować i wędzić mięso, jak garbować skóry i szyć z nich odzież.
            Kojot dokonał wielu innych niezwykłych czynów. Olbrzymie drapieżne moskity, które uśmiercały ludzi, zmniejszył do ich dzisiejszych rozmiarów. Trawę przemienił w muszelki służące do ozdoby ubrań z jeleniej skóry. Z gałązek zrobił krzaki obsypane jagodami. Wrzucił do rzeki rybie łuski i przeobraził je w łososie. Dzięki Kojotowi jego plemię ma do jedzenia rozmaite rzeczy i żyje wygodniej niż za dawnych czasów, kiedy ziemia była młoda.
            Niektórzy mówią, że Kojot jest ojcem wszystkich indiańskich ple­mion, które mieszkały pomiędzy Górami Kaskadowymi a Skalistymi. Inni uważają go nie za swojego 

Ja przeminę i nie będzie mnie więcej,
Ale kraina, po której wędruję
pozostanie nietknięta.
Ta się nie zmieni.

wtorek, 23 sierpnia 2011

Jak jeleń zdobył ogień ? -SENECA


Dawno, dawno temu, w pierwszych dniach świata, tylko Dzięcioł, wódz plemienia Wilków, miał w swoim domu ogień. Nawet jego własne plemię nie miało ognia. Plemię Jeleni i ich mądry wódz też nie mieli ognia i nie wiedzieli, jak go od Dzięcioła dostać. Pewnego razu dowiedzieli się, że wkrótce u Dzięcioła odbędą się zimowe obrzędy taneczne. Zwołali więc tajną naradę i postanowili iść do wioski Dzięcioła i zdobyć ogień.
– Kto ukradnie ogień? – pytano.
– Ja go dla was zdobędę – oświadczył Jeleń.
Wódz dał mu do namaszczenia włosów olej w bukłaku uplecionym z wodorostów.
– Weź to ze sobą – rzekł – a także grzebień i ten kamień. Kiedy porwiesz ogień, musisz uciec. Wilki  będą cię ścigać, rzucisz więc za siebie kamień, który się zmieni w wielką górę. Jeśli znów pościg się przybliży, rzucisz za siebie grzebień, który się zmieni w gęste zarośla. A gdy będą cię po raz trzeci doganiali, wylejesz za siebie olej, który się zmieni w wielkie jezioro. Potem musisz biec bardzo szybko. Zobaczysz na swojej drodze małża Pobrzeżka i oddasz mu ogień, a sam, uciekniesz jak najprędzej, żeby uratować własne życie. A teraz dam ci miękką cedrową korę, żebyś miał czym chwycić ogień.
To mówiąc wódz uwiązał do łokci Jelenia dwa pęki miękkiej cedrowej kory.
– Przez cały czas pierwszej pieśni – pouczał go dalej – masz tańczyć wokół ogniska. Potem poprosisz gospodarzy, żeby otworzyli dymnik i wpuścili trochę świeżego powietrza. Gdy to zrobią, zaśpiewamy drugą pieśń, w połowie drugiej pieśni dotkniesz łokciami ognia i wyskoczysz przez dymnik na dwór.
Narada skończyła się, słońce zaszło i zbliżała się pora rozpoczęcia tańców, więc Jeleń i jego współplemieńcy ruszyli w drogę do domu tańca Wilków, a idąc śpiewali.
Wódz Dzięcioł usłyszał ich i powiedział do swoich Wilków:
– Nie wpuścimy Jeleni do domu tańca, bo pewno by spróbowali ukraść nam ogień.
Ale córka wodza zaczęła go prosić, żeby przyjął gości, bo chciała zobaczyć ich tańce.
– Podobno Jelenie tańczą bardzo dobrze – mówiła.
– A więc otwórzcie im drzwi – rozkazał podwładnym Dzięcioł  – ale pilnujcie, żeby Jelenie w tańcu nie zbliżali się do ogniska. Gdy wszyscy wejdą, zamknijcie drzwi i załóżcie w poprzek nich belkę, aby nikt nie mógł uciec.
Wilki zrobiły wszystko tak, jak im wódz kazał. Goście zaczęli śpiewać pierwszą pieśń, a Jeleń zatańczył krążąc wokół ogniska.
Kiedy się skończyła pierwsza pieśń Jeleni, zwrócił się do Wilków.
– Jest okropnie gorąco, czy nie zechcielibyście otworzyć dymnika i wpuścić trochę chłodnego, świeżego powietrza?
– Otwórzcie – zgodził się Dzięcioł. – Jest rzeczywiście bardzo gorąco, a Jeleń przecież nie skoczy tak wysoko, żeby uciec przez dymnik.
Gdy już dymnik był szeroko otwarty, przewodnik śpiewaków zaintonował drugą pieśń, a Jeleń znowu się puścił w taniec dokoła ogniska. Ilekroć się do niego przybliżał, Dzięcioł dawał znak swoim ludziom, żeby napomnieli tancerza. Jeleń wirował coraz prędzej i wreszcie zbliżył łokcie do ognia, kora cedrowa chwyciła płomienie, a Jeleń podskoczył i umknął przez dymnik.
Wbiegł do lasu, zaś wojownicy plemienia Wilków trop w trop za nim. Kiedy się zbliżali, Jeleń rzucił za siebie kamień i natychmiast między nim a pościgiem wyrosła ogromna góra; zanim prześladowcy wspięli się na górę, Jeleń ubiegł spory kawałek drogi. Kiedy po raz drugi go dopędzali, rzucił za siebie grzebień, który się przemienił w gęste, kolczaste zarośla, czepiające się odzieży Wilków i hamujące ich rozpęd.
Wreszcie przedarli się przez krzaki i znów następowali Jeleniowi na pięty, więc chlusnął za siebie olejem i ogromne jezioro odgrodziło go zaraz od przeciwników.
    Zanim tamci przepłynęli jezioro, Jeleń zobaczył na plaży muszlę Pobrzeżka.
– Proszę cię, Pobrzeżku – rzekł – otwórz usta i schowaj w nich ogień, który ukradłem z domu wodza Dzięcioła. Nie mów Wilkom, w którą stronę pobiegłem.
Pobrzeżek wziął ogień w usta i ukrył go, a Jeleń pomknął dalej.
W chwilę później nadeszli wojownicy z plemienia Wilków i zobaczyli Pobrzeżka.
– W którą stronę uciekł Jeleń? – spytali.
Pobrzeżek mając w ustach ogień nie mógł im odpowiedzieć, tylko mruczał: Hm, hm – i wskazywał w coraz to inną stronę, żeby ich zmylić.
         Toteż wojownicy z plemienia Wilków stracili ślad Jelenia i w końcu z niczym wrócili do domu. Ogniem, przechowywanym przez Pobrzeżka, podzielili się wszyscy ludzie i odtąd wszędzie na ziemi palą się ogniska.

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Matka Boża z Guadalupe - Maryja Indian


Matka Boża z Guadalupe – określenie Marii z Nazaretu, która miała objawić się Aztekowi św. Juanowi Diego Cuauhtlatoatzinowi na wzgórzu Tepeyac, obecnie w granicach miasta Meksyk. Jak głoszą przekazy, w ostatnim dniu objawień, 12 grudnia 1531 roku dojść miało do powstania obrazu Matki Bożej z Guadalupe. Jest to najstarsze objawienie maryjne oficjalnie uznane przez Kościół katolicki.
Wspomnienie liturgiczne Najświętszej Maryi Panny z Guadalupe przypada 12 grudnia.

Według legendy, biskup Juan de Zumárraga nie dowierzając relacjom Juana Diego o ukazaniu się mu Maryi na wzgórzu Tepeyac oraz jej życzeniu, by na nim została zbudowana świątynia ku jej czci, domagał się przekonującego dowodu potwierdzającego prawdziwość jego relacji. Maryja przyjęła to wyzwanie i poleciła Diego przyjść następnego dnia, wspiąć się na wzgórze i zerwać kwitnące tam kwiaty. Kiedy ten to uczynił, Maryja sama ułożyła te kwiaty w wiązankę i ukrytą pod osłoną tilmy poleciła mu zanieść ją do biskupa. Kiedy Juan Diego zjawił się w rezydencji biskupa i odsłonił tilmę, kwiaty wypadły na podłogę, a na tilmie biskup ujrzał niezwykły obraz Maryi, przed którym upadł na kolana i ze łzami skruchy przepraszał Maryję za swe niedowierzanie.
Świadkami tego wydarzenia mieli być także tłumacz biskupa, Juan Ganzalez, oraz biskup Santo Domingo Ramirez y Fuenleal, jako gość biskupa Zumarragi. Wizerunek ten zobaczyli także wszyscy obecni w rezydencji biskupa. Wkrótce dowiedzieli się o tym niezwykłym wydarzeniu mieszkańcy miasta, a z biegiem czasu coraz szersze rzesze Indian. Biskup zatrzymał ten wizerunek na tilmie u siebie w kaplicy domowej, a w kilkanaście dni potem, w uroczystej procesji przeniósł go 24 grudnia do kaplicy wybudowanej w pobliżu wzgórza Tepeyac, spełniając życzenie Maryi.

sobota, 20 sierpnia 2011

dobry Indianin...


NIEGDYŚ W AMERYCE MÓWIONO "DOBRY INDIANIN, TO MARTWY INDIANIN". KOMPLETNA I WIERUTNA BZDURA, ALE CO INNEGO MOGLI MÓWIĆ MŚCIWI I 
CZĘSTO NIEŚWIADOMI PRAWDZIWEGO INDIAŃSKIEGO OBLICZA AMERYKANIE? 
MOIM ZDANIEM DOBRY INDIANIN, TO INDIANIN WIERNY SWOJEJ ISTOCIE. A INDIANIN WIERNY SWOJEJ ISTOCIE TO CZŁOWIEK ODDANY SWEJ ZIEMI, WIERNY PLEMIENIU I NAJWIĘKSZYM, NAJŚWIĘTSZYM INDIAŃSKIM IDEAŁOM.

czwartek, 18 sierpnia 2011

thoka

Wciąż walczę ze światem
a świat wojuje ze mną.
Ja sama ręką w nadzieję,
miłość do was orężną.
Świat nieubłaganą
armią nienawiści potężną.
Bo ja jestem THOKA
oddana tylko wam.
Native Americans, co żyją w mych snach.

KOLEJNY Z MOICH WIERSZY


THOKA W JĘZYKU DAKOTÓW OZNACZA INNY

środa, 17 sierpnia 2011

bitwa nad LITTLE BIG HORN


Bitwa nad Little Bighorn (zwana także przez Indian Bitwą na Greasy Grass) – bitwa stoczona 25 czerwca 1876 roku pomiędzy wojskami Stanów Zjednoczonych dowodzonymi przez ppłk. George'a A. Custera, a Indianami północnoamerykańskimi, głównieDakotami, pod wodzą Szalonego Konia (Tashunka Witko), Siedzącego Byka (Tatanka Yotanka) i innych wodzów.
Indianie bitwę wygrali, wszyscy uczestniczący w niej żołnierze czołowych kompanii 7. pułku kawalerii oraz towarzyszący im cywile zginęli, ale nie powstrzymało to podboju tubylczych ziem Wielkich Równin i Gór Czarnych przez Amerykanów.

Czas25 czerwca 1876
MiejsceW pobliżu Little Bighorn, Montana, Stany Zjednoczone Ameryki
WynikZdecydowane zwycięstwo Indian
Strony konfliktu
Lakotowie,
Czejenowie,
Arapaho
US 37 Star Flag.svg Stany Zjednoczone
Dowódcy
Siedzący Byk,
Szalony Koń
ppłk George A. Custer†

mjr Marcus Reno,
kpt. Frederick Benteen† ,
por. James Calhoun†
Siły
950-1200 wojowników bezpośrednio,
łącznie ok. 1500-2500 wojowników
31 oficerów,
566 żołnierzy,
15 uzbrojonych cywilów,
35-40 zwiadowców
Straty
Co najmniej 36 zabitych i ok. 168 rannych (wgSiedzącego Byka iCzerwonego Konia

ok. 268 zabitych (16 oficerów, 242 żołnierzy, 10 cywilów i zwiadowców), ok. 55 rannych
żródło; http://pl.wikipedia.org/wiki/Bitwa_nad_Little_Bighorn

piątek, 12 sierpnia 2011

tipi


Tipi – rodzaj namiotu Indian Ameryki Północnej, głównie północnej części obszaru Wielkich Równin. Nazwa pochodzi z języka siou i oznacza "miejsce gdzie się żyje". Używane były do mieszkania przez koczownicze plemiona, utrzymujące się z polowania na bizony (m.in. Dakotowie).
Stawianie tipi było obowiązkiem kobiet. Najpierw wiązały razem trzy szkieletowe, około 8-metrowe drągi i stawiały je jako trójnóg, w którym jedna noga skierowana była na wschód, jedna na północ i jedna na południe; wschodnia noga-drąg stanowił zarazem lewą framugę otworu wejściowego, jako że wejście zawsze znajdowało się od wschodu. Następnie dostawiały 13-23 lżejsze drągi tak, by ich oparte na ziemi końce tworzyły koło o średnicy około pięciu metrów. Ostatnim ustawianym był drąg, do którego przymocowane było pokrycie ze skór bizonów, później płócienne.
Pokrycie pierwotne sporządzano z 15-18 skór bizonich, wyprawionych, przyciętych i zszytych razem tak, że powstawało niemal pełne półkole. Po założeniu pokrycia na szkielet stykające się krawędzie spinano drewnianymi szpilami. Dolna krawędź zdobionego według gustu właściciela pokrycia była przykołkowana do ziemi. W niektórych plemionach należało do zwyczaju, że po pokonaniu jakiegoś wyjątkowo walecznego wojownika, zwycięzca przejmował jego symbolikę, którą przyozdabiał własne tipi.
Na szczycie znajdował się otwór dymowy, zakrywany w razie potrzeby skórą przytrzymywaną na specjalnych drągach. Tipi miało wejście od strony wschodniej, poniżej miejsca spinania skór i wspomnianego otworu dymowego; było ono zakrywane skórą przytrzymywaną na mniejszych drążkach. Tipi nie posiadało podłogi, a na środku znajdowało się miejsce na ognisko. Posłania mieszkańców znajdowały się po obu stronach otworu wejściowego i – ewentualnie – z tyłu.
Dzięki swojej konstrukcji, tipi były łatwo przenośne. Kobiety rozbierały je, przy czym drągi zakładano psom (a potem koniom) jako tragi do przewożenia dobytku, a w pierwszej mierze pokrycia. Konstrukcja tak spodobała się generałowi Henry'emu H. Sibleyowi, że zaprojektował w oparciu o nią wzór namiotu wojskowego. Namioty te (okrągłe i z piecem pośrodku) służyłu wojskom obu stron w czasiewojny secesyjnej. Powszechnie znano je jako "namioty Sibleya".