Strony

czwartek, 28 lutego 2013

Legenda fletu


No więc znacie nasze flety, słyszeliście ich brzmienie i widzieliście jak pięknie są zrobione. Ten nasz flet, siyotanka, stworzony jest tylko do jednego rodzaju muzyki, do muzyki miłosnej. W dawnych czasach mężczyźni siadali w samotności, często ukryci, niezauważalni za drzewem w ciemnościach nocy. Wymyślali swoje własne, specyficzne melodie, wabiące pieśni.

My Indianie jesteśmy nieśmiali. Nawet jeśli był wojownikiem, który zaliczył już odważny wyczyn na wyprawie wojennej, młody mężczyzna rzadko znajdował w sobie tyle odwagi, by porozmawiać z ładną dziewczyną (wichinchala), z dziewczyną, w której był zakochany. Nie było też miejsca w wiosce, gdzie młodzi mogliby się złapać za ręce, nawet gdyby trzymanie się za ręce, było jednym z naszych zwyczajów, którym z resztą wcale nie było. Poza wioską, w wysokiej trawie mógł cię pogonić bizon, rozszarpać grizzly, albo oskalpować Paunis, ewentualnie mogłeś też pobiec do Mila Hanska, Długich Noży, czyli Kawalerii Stanów Zjednoczonych. Jedyną okazją do spotkania twej wichinchala, było czekać na nią o świcie, gdy kobiety szły nad rzekę ze swymi skórzanymi torbami po wodę. Kiedy więc ta dziewczyna, którą miałeś na oku, nareszcie podeszła do ujęcia wody, ty wyglądałeś na nią zza jakiegoś krzaka i stałeś tam tak, by mogła cię dostrzec. No i to było wszystko, co mogłeś zrobić, by okazać jej swoje zainteresowanie, stać tam, uśmiechać się, przyglądać się swoim mokasynom, może drapać się w ucho. Wichinchala też nie mogła dużo, poza zaczerwienieniem się, chichotem, może rzuceniem w ciebie dziką rzepą. Jeśli cię lubiła, jedynym sposobem, by ci o tym dać znać było dla niej, nie spieszyć się przy napełnianiu torby i w tym czasie parę razy rzucić na ciebie okiem przez ramię. Więc flety robiły za całe gadanie.

W nocy, leżąc na swej skórze z bizona, w rodzinnym tipi, dziewczyna słyszała smutne, zawodzące dźwięki siyotanka. Ze sposobu, w jaki melodia była grana, domyślała się że to jej ukochany, który czeka gdzieś tam, na zewnątrz. A jeśli Lek Łosia działał na nich bardzo silnie, możliwe że wymknęła by się cicho by podążyć za tym dźwiękiem i spotkać się z jego autorem bez wzbudzania czyichkolwiek podejrzeń.

Flet zawsze robiono z cedru. jego kształt ma przypominać długą szyję i głowę ptaka z otwartym dziobem. Dźwięk wypływa z dzioba i stąd też płynie legenda o tym, jak Lakoci poznali flet.

Kiedyś, wiele pokoleń wstecz, ludzie mieli bębny, grzechotki z tykwy i burczybasy, ale nie było fletów. W tych to czasach młody mężczyzna wyszedł na polowanie. Było już mało mięsa i ludzie w obozie byli głodni. Znalazł tropy łosia i podążał nimi przez długi czas. Łoś jednak, mądry i szybki, jest tym, który posiada miłosne zaklęcie. Kiedy człowiek zdobędzie Lek Łosia, dziewczyna którą kocha, nie potrafi się oprzeć chęci przebywania z nim. Ale ten młody mężczyzna nie miał takiego leku. Po wielu godzinach, w końcu dostrzegł swoją zwierzynę. Był dobry w strzelaniu z łuku, a łuk też miał nowy i dobry, a kołczan pełen strzał. łosiowi jednak zawsze udawało się pozostać tuż za ich zasięgiem i wodzić go tu i tam. Młody mężczyzna tak był zajęty podążaniem za nim, że nawet nie zauważył gdzie się znajduje. Kiedy zapadła noc, okazało się, że jest w środku potężnego lasu. Ślady zniknęły, łoś też, a w dodatku noc była bezksiężycowa. Zrozumiał, że się zgubił, i że było zbyt ciemno by szukać drogi. Na szczęście natknął się na strumyk z czystą i chłodną wodą. Był do tego dostatecznie przezorny, by wziąć ze sobą torbę pemmikanu, suszonego mięsa z jagodami i łojem, pożywnego pokarmu, który pozwalał człowiekowi iść przez kilka dni. Kiedy najadł się i napił, owinął się w swą futrzaną skórę, oparł plecami o drzewo i próbował odpocząć. Ale nie mógł spać, bo las pełen był dziwnych dźwięków: krzyków nocnych zwierząt, pohukiwania sów, skrzypienia drzew i szumu wiatru. Zdawało mu się, że słyszy to wszystko po raz pierwszy. Nagle jednak rozległ się zupełnie nowy dźwięk, jakiego ani on, ani nikt inny nigdy przedtem nie słyszał. Był żałosny i przypominał ducha. Mężczyzna wystraszył się, więc owinął się ciaśniej w skórę i sięgnął dłonią po łuk, by sprawdzić czy jest dobrze naciągnięty. Z drugiej strony jednak dźwięk przypominał mu piosenkę. Smutną, lecz piękną, pełną miłości, nadziei i tęsknoty. A potem, nim się zorientował, zasnął. Śnił o ptaku zwanym wagnuka, czerwonogłowym dzięciole, który pojawił się przed nim i śpiewał tę dziwnie piękną pieśń. I dzięcioł powiedział mu: "Chodź za mną, to cię nauczę".

Kiedy myśliwy się obudził, słońce było już wysoko. Na gałęzi drzewa, pod którym leżał ujrzał dzięcioła. Ptak przeleciał na inne drzewo i jeszcze na inne, ale nigdy zbyt daleko, oglądając się cały czas na mężczyznę, jakby chciał powiedzieć: "No chodź!". I wtedy jeszcze raz usłyszał tę cudną pieśń i jego serce zapragnęło odszukać tego, kto ją śpiewa. Lecąc w kierunku dźwięku i prowadząc myśliwego, ptak przemykał między drzewami, a jego czerwona czapeczka sprawiała, że łatwo mu było za nim podążać. Na koniec usiadł na drzewie cedrowym i zaczął z całej siły walić w jedną z gałęzi, co przypominało odgłos szybkich uderzeń w mały bębenek. Nagle powiał wiatr i mężczyzna znów usłyszał ten prześliczny dźwięk, tuż nad sobą. Potem odkrył, że muzyka dochodzi z martwej gałęzi, w którą stukał dzięcioł. Zauważył też, że to wiatr powoduje ten dźwięk, kiedy przeciska się przez otwór zrobiony przez ptaka. "Kola, przyjacielu!" rzekł myśliwy, "pozwól mi wziąć tę gałązkę do domu, ty możesz sobie zrobić drugą". Zabrał więc ów kawałek drewna, podziurawiony przez dzięcioła, o długości mniej więcej jego przedramienia. Wrócił do wioski nie przynosząc mięsa, ale szczęśliwy. W swym tipi próbował sprawić, by gałązka śpiewała dla niego. Dmuchał na nią, machał nią w kółko, ale żaden dźwięk się z niej nie wydobył. Bardzo go to zasmuciło, o chciał znowu usłyszeć ten piękny dźwięk. Oczyścił się więc w szałasie potu i wspiął na szczyt samotnego wzgórza. Tam, spoczywając plecami do wielkiej skały, pościł przez cztery dni i noce, poszukując wizji, w której ktoś by mu wyjawił, jak sprawić by gałązka śpiewała. W środku czwartej nocy wagnuka, ptak w czerwonej czapeczce pojawił się w końcu i powiedział: "Obserwuj mnie!". Przybrał postać mężczyzny i pokazał myśliwemu jak sprawić, by gałązka wydała z siebie dźwięk, powtarzając ciągle: "Patrz teraz!". Więc w swym śnie młody mężczyzna obserwował uważnie. Kiedy zaś się obudził, znalazł drzewo cedrowe, odłamał gałązkę i pracując wiele godzin, zrobił w niej otwory wiertarką z łuku, dokładnie tak, jak ujrzał to w wizji. Wyrzeźbił gałązkę na kształt ptaka o długiej szyi i otwartym dziobie. Pomalował czubek jego głowy na washasha, święty czerwony kolor. Modlił się. Okadził gałązkę dymem z szałwi, cedru i słodkiej trawy. nakrył palcami dziurki, tak, jak pokazał mu we śnie człowiek-ptak, dmuchając w tym czasie delikatnie w ustnik. I zaraz rozległa się pieśń, tajemnicza niczym duch i piękna. Uniosła się aż do wioski, gdzie ludzie w zdziwieniu i radości zaczęli jej słuchać. Z pomocą wiatru i dzięcioła, młody mężczyzna przyniósł im pierwszy flet.

W wiosce tej mieszkał itanchan, wielki wódz. Miał on córkę, która była bardzo piękna, ale też bardzo dumna i przekonana, że żaden z młodych mężczyzn nie był dla niej wystarczająco dobry. Wielu już się do niej zalecało, ale odprawiał ich wszystkich z kwitkiem. Ale teraz myśliwy, który zrobił flet stwierdził, że była akurat w sam raz kobietą dla niego. Myśląc o niej ułożył specjalną pieśń i jednej nocy, stojąc za wysokim drzewem zagrał ją na swoim siyotanka, mając nadzieję, że może ją oczaruje. Wichinchala usłyszała od razu. Siedziała w tipi swego ojca i jadła polędwicę z bizona i ozór, i było jej bardzo przyjemnie. Chciała zostać w tipi przy ogniu, ale jej stopy pragnęły wyjść na zewnątrz. Odchyliła się do tyłu. lecz stopy ciągnęły ją do wyjścia, no i w końcu wygrały. jej głowa mówiła: "Idź wolno, idź wolno!", ale stopy mówiły: "Szybciej, szybciej!". Zobaczyła młodego mężczyznę stojącego w świetle księżyca i usłyszała flet. Jej głowa mówiła: "Nie idź do niego, jest biedny!". Lecz stopy powiedziały: "Biegnij!" i znowu stopy wygrały. Więc stanęli twarzą w twarz. Głowa nakazywała dziewczynie milczenie, lecz stopy kazały mówić, więc przemówiła: "Koshkalaka, młody wojowniku, należę do ciebie". Więc położyli się razem, mężczyzna i kobieta, pod jednym kocem. Potem powiedziała: "Koshkalaka, wojowniku, podobasz mi się> Pozwól twym rodzicom przysłać prezent do mojego ojca, wodza. Nie ważne jak mały, będzie zaakceptowany. Pozwól swemu ojcu przemówić za ciebie do mojego ojca, Zrób to szybko! Zrób to teraz!" Więc dwoje ojców szybko zgodziło się z życzeniami swych dzieci. Dumna wichinchala została żoną myśliwego, a on sam został wielkim wodzem. A kiedy inni młodzi mężczyźni zobaczyli i usłyszeli co flet zrobił dla tego młodego wojownika, zaczęli podróżować między plemionami i sprawiać, że młode dziewczęta podążały za nimi tam, gdzie w zasadzie nie powinny. W ten to sposób ludzie otrzymali flet, dzięki cedrowi, dzięciołowi i temu młodemu chłopcu, który nie zabił łosia, ale potrafił słuchać.

http://www.lakota.of.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz