czwartek, 1 września 2011

Chmurka czeka na operacje


Od 10 lat zajmujemy się obroną praw zwierząt. Przez te lata spotkaliśmy się z różnymi przypadkami przemocy wobec zwierząt, mimo to dalej zdumiewa nas fakt jak okrutny potrafi być człowiek.
Kilka dni temu otrzymaliśmy informację o porzuconej kucyczce. Nie wiemy ile ma lat ani jak ma na imię. Wiemy tylko, że jej były właściciel zostawił ją w hodowli, aby została pokryta przez ogiera i już się po nią nie zgłosił. Przez ostatnie dwa miesiące nikt się nią nie interesował – błąkała się na podmokłej błotnistej łące i żyła tym, co udało jej się tam znaleźć…
  Ten mały konik cierpi na przykurcz przednich kończyn – przykurczone ścięgna spowodowały deformację przednich nóg, co bardzo utrudnia jej poruszanie się i sprawia przeszywający ból. Kiedy zabieraliśmy kucyczkę do siebie była skrajnie wychudzona, zaświerzbiona i odwodniona. Wszystko wskazuje na to, że jest w trzecim miesiącu ciąży. Ale pomimo całego zła, którego doświadczyła z ufnością patrzy w stronę człowieka. Jest bardzo dzielna. Jedyną nadzieją jest dla niej operacja, która niestety jest bardzo kosztowna. Chcielibyśmy, żeby jej życie było wolne od cierpień. Nie wiemy, czy uda się jej utrzymać ciążę, ale możliwe, że urodzi zdrowego źrebaka.
Do tej pory zawsze udawało nam się pomagać ratowanym przez nas zwierzakom. Wierzymy, że i tym razem, dzięki Waszej pomocy, trafi do naszego stada koń, o którym wszyscy chcieliby zapomnieć. Wielu ludzi zastanawia się czy warto ratować chore konie? My wiemy, że warto, ponieważ dzięki temu pokazujemy inne spojrzenie na wartość życia zwierząt.
                                     Dlatego prosimy Państwa o pomoc dla małej kucyczki. Operacja obu nóżek to koszt ok. 3000 złotych.                                                                                                           Jeśli nie uda nam się przeprowadzić tej operacji jak najszybciej-                                                                                          kucyczka nie ma szans na przeżycie.
Możesz wspomóc akcję ratowania kucyczki poprzez wpłatę na konto :
 Bank DnB Nord 11 1370 1109 0000 1706 4838 7308
Więcej informacji można znaleźć na naszych stronach internetowych oraz pod numerami telefonów:
Biuro 22 349 97 74
Joanna  797 649 508
www.ratujkonie.pl

Igraszka i Psikus czekają na naszą pomoc !!!


Jest nie tylko pięknym i dobrze ułożonym koniem, ale także doskonałą matką. Od kilku miesięcy u jej boku bryka małe źrebiątko. Maluch wie, że jego mama jest zawsze w pobliżu – kiedy tylko się oddali, przywołuje go natychmiast.
Obecni właściciele kupili Igraszkę razem ze źrebaczkiem. Szybko jednak okazało
się, że klaczka jest poważnie chora i nie będzie mogła pracować w rekreacji.
Lekarz weterynarii zdiagnozował ROA. Konie z tą chorobą mogą żyć normalnie, ale trzeba zapewnić im odpowiednie warunki i otoczyć je szczególną opieką.
Niestety właściciel nie chce jej utrzymywać. Według niego koń, który na siebie nie zarabia jest darmozjadem. Postanowił sprzedać Igraszkę do rzeźni, bo tak najłatwiej pozbyć się chorego konia.
Żona właściciela bardzo polubiła Igraszkę i nie chciała zgodzić się na jej oddanie do ubojni. Dostała od męża miesiąc na znalezienie nabywcy, ale nikt nie chce kupić konia, którego trzeba leczyć.
Pani Marta szybko straciła nadzieję na to, że uda jej się znaleźć nowy dom dla klaczy. Nie widząc nigdzie ratunku napisała do nas e-maila z prośbą o pomoc. Ta prośba bardzo nas poruszyła i dlatego chcielibyśmy z Państwa pomocą odkupić Igraszkę i jej dziecko. Nie chcemy ich rozdzielać – Psikus jest jeszcze malutki i jak każde dziecko potrzebuje matki.

 Potrzebujemy 2800 złotych, aby zabrać Igraszkę i Psikusa do naszego stada.
Dostaliśmy czas do 5 września na uzbieranie pełnej kwoty.
 Zwracamy się z gorącą prośbą o pomoc.


Możesz wspomóc akcję ratowania Igraszki i Psikusa poprzez wpłatę na nasze konto :
 Bank DnB Nord 11 1370 1109 0000 1706 4838 7308
 Fundacja Międzynarodowy Ruch na Rzecz Zwierząt – Viva!     ul. Kawęczyńska 16/42a, 03-772 Warszawa

Więcej informacji można znaleźć pod numerami telefonów:
Biuro              22 349 97 74
Ilona              797 649 508
Dominika       797 649 509

Taniec Słońca


Wyrzeczenia, umartwianie się czy udręki wiążące się tak często z indiańskimi tańcami są ofiarą składaną mocom, którym poświęcony jest taniec. W Ameryce Północnej ofiara taka osiągnęła szczytowy wyraz w Tańcu Słońca. Rytuał związany z tym tańcem był najważniejszym obrzędem przystosowanym do zmieniającej się sytuacji ekonomicznej plemion Prerii i Równin, w którym – podobnie jak i w wierzeniach Indian tego obszaru – odnajdujemy ślady kultów agrarnych.
Tahca Ushte (Lame Deer – Kulawy Jeleń), czarownik Dakotów, pisze w swej książce pod tym samym tytułem, że Taniec Słońca jest najstarszą i najbardziej uroczystą z wielkich ceremonii. Uważa on tę ofiarę za oddanie się pod opiekę Wakan Tanka. Możliwe, że pierwotnie był to także rytuał płodności. Stanowi on tylko część wielkich dorocznych obrzędów, których przedmiotem jest ustąpienie Wielkiego Potopu, taniec bizona i ceremonia wtajemniczenia młodzieży, połączone w jedną całość.
Głównym celem tej uniwersalnej i charakterystycznej dla Indian Prerii i Równin uroczystości było duchowe i cielesne oczyszczenie przez torturowanie samego siebie, a sama tortura pewnego rodzaju samogloryfikowaniem się jednostki, przez co taniec wyrażał indywidualny stosunek Indian do sił najwyższych. Był to taniec umierającego i na nowo ożywającego słońca, taniec umierającej i odradzającej się siły męskiej, taniec dziękczynienia i ofiary składanej gwiazdom.
Sama ceremonia i częstotliwość jej wykonywania były różne w różnych plemionach. U jednych ludów Taniec Słońca wykonywano bardzo rzadko, u innych zaś gromadziła całe plemię raz na rok. Stanowiła ona najważniejsze wydarzenie dla tysięcy osób w czasie letniego przesilenia. Do tej ceremonii przygotowywano się przez cały rok. Organizowano ją przed rozpoczęciem polowań na bizony, kiedy preria obficie pokrywała się trawą i nie było kłopotów ze zdobyciem pożywienia.
Szczytowy rozwój Taniec Słońca przypadał na początek XIX w. i był związany z rozkwitem kultury Wielkich Równin. Obrzędu dokonywało około dwudziestu plemion Prerii.Wiadomo, że istniał on wśród plemion Arapaho, Cheyenne, Siksika, Cree, Dakota, Assiniboin, Mandan, Crow, Ponca, Omaha, Shoshoni, Ute, nie spotykano go jedynie u Paunisów i Wichite oraz u kilku południowych plemion z rodziny Sju. Szczególnie dużą wagę do obrzędu Tańca Słońca przywiązywali Dakotowie, Czejenowie i Arapahowie.
W celu odbycia ceremonii Tańca Słońca w określonym miejscu zbierało się całe plemię, co dawało poczucie jedności, umożliwiało zawieranie znajomości wśród młodzieży oraz wskazywało na siłę zjednoczonego w swym kole plemienia. W zwykłych obozach, w codziennym życiu, Dakotowie ustawiali tipi w równoległych szeregach, z wejściami do namiotu skierowanymi na wschód. Natomiast podczas uroczystości Tańca Słońca obóz rozbijano w kształcie dużego kręgu, do którego środka zwrócone były otwory wejściowe. Stanowiło to niejako odzwierciedlenie organizacji plemiennej, gdzie wszyscy byli sobie równi, a także wzmacniało poczucie wspólnoty. Każdy ród miał swoje wyznaczone miejsce dla rozbijania tipi.
Według powszechnego zwyczaju obóz założony na obrzędy Tańca Słońca nie był nigdy atakowany nawet przez wrogie plemiona. Wszyscy czuli się wtedy całkowicie bezpieczni. Wokół obozu nie rozstawiano straży, ani nie wysyłano zwiadowców. Był to czas powszechnego zawieszenia broni.
O zgromadzeniu w celu odbycia Tańca Słońca w czerwcu 1876 r. tak mówił Siedzący Byk w rozmowie z księdzem Genin: „Nie przybyliśmy tam, by walczyć. Zabraliśmy ze sobą kobiety i dzieci. Chcielismy spotkania wszystkich plemion całego regionu, żeby ustanawiać prawa, zawierać rozejmy, odwiedzać się nawzajem, by umożliwić młodzieży poznanie się, co sprzyja zawieraniu małżeństw. Spotkaliśmy się, tak jak czynili to od pokoleń nasi ojcowie”.
W centrum obozu wznoszono duże tipi. W nim to specjalnie wybrani wojownicy przygotowywali sprzęty liturgiczne, ćwiczyli się w pieśniach, szamani wyjaśniali im znaczenie zbliżającej się uroczystości. Pozostali członkowie plemienia dzielili się na grupy, które zbierały drzewo dla wzniesienia specjalnej konstrukcji. Wokół niej odbywały się ceremonie religijne. Przygotowywano żywność na osiem-dziewięć dni. Niektóre potrawy miały również znaczenie rytualne. Myśliwi zdobywali nową skórę bizonią.
Ceremonie dzieliły się na tajne – dla wtajemniczonych, i publiczne, w których brało udział całe plemię.
Czterodniowe bezpośrednie przygotowania do obrzędów rozpoczynały się od wybrania i ścięcia świętego drzewa, które miało być wkopane w samym środku obozu. Pień tego drzewa był centralnym słupem dla okrągłego wspólnego domu obrzędów, budowanego w samym środku koła obozu z pali osłoniętych ścianami z wierzbowych gałęzi.
Wyboru i ścięcia świętego drzewa mogła dokonać tylko kobieta. Wierzono, że samo ścinanie stanowiło tak wielką świętość, że była ona wprost niebezpieczna. Dlatego zadanie to powierzano przeważnie brance z obcego plemienia, aby nie narażać na niebezpieczeństwo własnych kobiet. Przyniesione do obozu wysokie drzewo, które ustawiano w centrum konstrukcji, uczestnicy ceremonii witali krzykiem, strzelali ze strzelb. Najwyższy kapłan rozpoczynał modlitwy.
Następnego dnia mężczyźni ścinali mniejsze pale na okrągły szkielet budowli, a w trzecim dniu wszyscy zbierali wierzbowe gałęzie, z których pleciono ściany i dach. Kiedy ukończono budowę drewnianej konstrukcji, w której głównym elementem był słup, zawieszano na nim przedmioty o charakterze sakralnym. Towarzyszyły temu tańce wojowników. Przez cały czas długich pląsów tancerze nie otrzymywali napojów. W czwartym dniu rozpoczynały się właściwe uroczystości.
Po wcześniej odbytych postach i oczyszczeniach w saunie, próbie wytrzymałości poddawani byli dobrowolnie zgłaszający się, młodzi mężczyźni, by w ten sposób uzyskać prestiż i pozycję dojrzałych wojowników. Taniec ten był modlitwą, podzięką za doznane dobrodziejstwa lub prośbą o nie. Wielu mężczyzn uczestniczyło w obrzędach Tańca Słońca dla wypełnienia ślubowań złożonych w zamian za pomoc otrzymaną od sił nadnaturalnych. Święty taniec zbliżał człowieka do wszechobecnej natury, łączył go z nią w nierozerwalną całość. Udział w obrzędzie Tańca Słońca mogli brać tylko mężczyźni. Jeśli kobieta prosząc bóstwa o jakąś łaskę ślubowała odbycie tańca dziękczynnego, tańczył za nią jej mąż lub brat.
Uroczystości towarzyszyły uczty, modlitwy i pieśni cierpienia, a sam Taniec Słońca stanowił punkt kulminacyjny, podczas którego mężczyźni poddawani byli próbom męstwa.
George Catlin (1796–1872), który obserwował uroczystość w 1834 r. w plemieniu Mandan swój opis rozpoczyna słowami: „Oh! Horribile visu – et mirabile dictu! Chwała Bogu, że to co widziałem już minęło, i że mogę o tym opowiedzieć światu”. Widowisko to wywarło na niestrudzonym wędrowcu i przyjacielu Indian, który przecież przywykł już do niejednego okropnego widoku, tak wstrząsające wrażenie, że kazał sporządzić oficjalny protokół podpisany przez trzech świadków potwierdzających, że jego zapiski odpowiadają prawdzie i że„nic nie jest dodane ani przesadzone”. Niemniej wstrząśnięci byli owi świadkowie oglądający ceremonie, Ernst von Hesse-Wartegg i inni.
Co jest aż tak strasznego w Tańcu Słońca? Otóż chodzi o sposób, w jaki wypróbowuje się męstwo młodych, o sposób odbywania pohk-hong, czyli dobrowolnych tortur.
Główna ceremonia rozpoczynała się specjalnym tańcem błagalnym, w trakcie którego patrzono na słońce, a po zachodzie słońca – na święte przedmioty zawieszone na centralnym słupie. Uczestnik obrzędu wchodził do domu obrzędów w towarzystwie starca, który był jego przewodnikiem i nauczycielem podczas całej ceremonii. Szaman przewodniczący obrzędom siedział w liściastej altance, ustawionej przy zachodniej ścianie budowli. Za nim wisiała drewniana kukła wyobrażająca potęgę Słońca.
Zgodnie z relacją Catlina, w sakralnym tipi stary szaman plemienia, pełniący rolę mistrza ceremonii, wyjaśniał najpierw zebranym znaczenie Tańca Słońca, potem zapalał obrzędową fajkę w intencji zwycięstwa młodych wojowników nad bólem. Pod ścianami tipi leżeli młodzi ludzie, których specjalnie przygotowywano do tego rytuału przez posty i bezsenność. Wśród zebranych znajdowali się odziani w ozdobne stroje wodzowie i szamani, pełniący niejako rolę sędziów, oceniających zachowanie się młodych wojowników. Ci najbardziej odporni na ból w przyszłości mogli otrzymać dowództwo w różnych niebezpiecznych wyprawach wojennych. Uważano, że wytrzymałość na ból jest oznaką posiadania przez człowieka nadprzyrodzonych mocy, co niejako upoważnia do przewodzenia innym.
Na polecenie przewodnika tancerz zdejmował ubranie, pozostawiając na sobie tylko przepaskę biodrową i mokasyny. Przewodnik malował jego ciało niebieską, czerwoną, żółtą i zieloną farbą. Ręce i nogi z reguły malowano na czerwono, natomiast niebieskie pasy przeciągnięte przez ramiona stanowiły znak niebios. Świeże wierzbowe gałązki przywiązywano do przegubów rąk i kostek u nóg. Potem wręczał mu świstawkę ze skrzydła orła.
W pewnej chwili w środku tipi zajmowali miejsca dwaj wojownicy, w tym jeden z nożem do skalpowania, drugi miał w ręku przygotowane zaostrzone drewniane kołeczki. Podchodzącym do nich młodym ludziom przebijano skórę, przez którą przeprowadzano kołki. Nacięcia te wykonywano po obu stronach pleców i piersi wojownika. Czasami nacięcia wykonywano od nadgarstków aż po barki. Obficie brocząca z ran krew tworzyła „szkarłatny koc” ofiarowany Wielkiemu Duchowi (np. Wakan Tanka u Dakotów). Do tych przewleczonych przez skórę drewienek podwiązywano dwa rzemienie. Niekiedy rzemienie przepychano bezpośrednio pod skórą narzędziem przypominającym szydło – nie stosowano wtedy drewnianych kołeczków.  
Przy dźwiękach fletów, grzechotek i bębnów mężczyzna zaczynał rytmicznie tańczyć, to zbliżając się, to oddalając od słupa, do którego przywiązane były rzemienie. Tancerz ciągle zawodził modlitewne prośby, bez jedzenia i bez choćby kropli wody tańczył przez długie godziny, z reguły blisko dobę. Niekiedy na dany przez szamana znak podciągano rzemienie do góry, podrywając gwałtownie poddającego się próbie człowieka. Gdy jego ciało zawisło, do drewienek obserwatorzy przywiązywali i inne przedmioty (na przykład czaszki bizonów), co wzmagało ból, po czym tancerz znowu zostawał podniesiony do góry około dwóch metrów nad ziemię. Potem dochodziło do pomnożenia jego cierpień poprzez obracanie wiszącego ciała, by zmusić go do krzyku, który natychmiast przemieniał się w modlitwę do Ducha Słońca o opiekę w tej straszliwie próbie. Kiedy młodzieniec tracił przytomność (czyli stawał się „zupełnie nieżywy” lub „przechodził przez śmierć”), jego rytualni „oprawcy” odstępowali i na pewien czas zawieszali ciało nieruchomo nad ziemią. Na znak szamana opuszczano je na ziemię. Powracająca świadomość przynosiła wizje, będące osobistym przeżyciem Indianina. Torturowanie miało na celu uwolnienie się od wszystkich powpinanych w ciało przedmiotów. Torturowanemu nie wolno było pomagać. Przez cały czas pozostawał pod opieką sił nadprzyrodzonych, które same wyprowadzały go ze stanu omdlenia. Potem pomocnicy szamana uwalniali go od rzemieni. Po odzyskaniu przytomności tancerz Słońca musiał pełzać wzdłuż ścian pomieszczenia ku czaszce bizona, gdzie siedział inny szaman. Trzymał on w ręku toporek. Tancerz pragnął złożyć dodatkowy dar siłom nadprzyrodzonym: był nim mały palec lewej ręki, który mu odcinano.
„Niewzruszony spokój, z jakim każdy z nich znosił tortury, przechodzi wszelkie pojęcie. Każdy zachowywał ten sam niezmienny wyraz twarzy. Gdy słyszałem, jak nóż krajał ich ciało, gdy czułem to niemal na sobie, oni spoglądali na mnie z łagodnym uśmiechem, a mnie mimo woli płynęły z oczu nie dające się powstrzymać łzy” – pisze Catlin.
Przez takie próby przechodziło kilku młodych ludzi. Po krótkim odpoczynku zostawali wyprowadzeni na centralny plac, by na oczach całego plemienia dokończyć Taniec Słońca. Polegało to na uwolnieniu ciała od pozostałych powpinanych w nie przedmiotów. Każdemu z tancerzy pomagali dwaj młodzi wojownicy. Owijali oni nadgarstki tancerza rzemieniami i rozpoczynała się ceremonia tzw. „ostatniego wyścigu”. Na rozkaz szamana zaczynał się powolny marsz. Dopóty wleczono ofiary za sobą, dopóki wszystkie drewienka tkwiące w skórze nie rozerwały jej po zahaczeniu o jakąś przeszkodę terenową. Czasami pomagali w tym widzowie, którzy rzucali się na torturowanego tancerza. Często tancerz „umierał” wtedy po raz drugi. Gdy teraz odzyskiwał przytomność, mógł zawlec się do chaty, gdzie rodzina przywracała go do zdrowia. Blizny na ciele wojownika były przedmiotem dumy. Interesujące jest, że rany zadane młodemu wojownikowi w Tańcu Słońca szybko się zabliźniały dzięki lekom ziołowym stosowanym przez szamanów.
Ze względu na samotortury i wizje, rząd federalny w 1881 r. wydał zakaz uprawiania Tańca Słońca. Większość kultów starali się likwidować misjonarze, którzy upatrywali w nich źródło jedności i siły jednostki utożsamiającej się ze swoim plemieniem i jego kulturą. Biuro do Spraw Indian upoważniło agentów do wzywania pomocy wojska w wypadku prób powracania do tego rytuału. Jednak mimo zakazu nie udało się wyprzeć Tańca Słońca – w tajemnicy był on nadal uprawiany w odosobnionych miejscach rezerwatów na całym obszarze Wielkich Równin, choć w nieco zmienionej formie. Brakowało już w tym okresie niektórych przedmiotów rytualnych, potrzebnych do prawidłowego odprawienia obrzędu. Skóry i głowy bizonie były rzadkie i bardzo drogie, czasem więc używano w ich zastępstwie kupionych od farmerów skór i głów bydła domowego. Wśród Indian Ute i Szoszonów pojawiła się też około 1890 roku  nowa wersja tego tradycyjnego obrzędu. Uczestnicy przez kilka dni pościli, zadawali sobie rozmaite cierpienia, czasem nawet trwałe okaleczenia, w celu uzyskania siły nadprzyrodzonej. Elementy tradycyjnej obrzędowości zostały zatem połączone w nowy zespół kulturowy.
 Zakaz został zniesiony dopiero w 1934 r. i Taniec Słońca przeżywał w połowie XX wieku zadziwiający renesans. Obecnie tylko w bardzo rzadkich przypadkach biały mógłby uczestniczyć w tak świętym widowisku.  
źródło: www.wieszwal.republika.pl