czwartek, 29 września 2011

kojot stwarza świat - crow



Dawno temu wszędzie była woda. Stary Człowiek Kojot rozejrzał się i powiedział:
        Hej, potrzebujemy trochę lądu.
 Otrzymał taki dar od Wielkiego Ducha, że mógł rozkazywać wszystkim zwierzętom, które nazwano Klan Bez Ognia, więc wezwał cztery kaczki, żeby pomogły mu znaleźć ziemię. Każdej kaczce kazał zanurkować pod wodę i znaleźć trochę mułu. Pierwsze trzy wróciły z niczym, ale czwarta kaczka, ponieważ cztery to liczba święta, przyniosła trochę mułu z dna.
– Świetnie - powiedział Stary Człowiek Kojot. - Teraz zrobię trochę lądu.
Zrobił góry i rzeki, prerie i pustynie, rośliny i zwierzęta. Potem powiedział:
– Teraz chyba zrobię trochę ludzi, żeby ktoś opowiadał historie o mnie.
Z błota stworzył wysokich i pięknych ludzi. Staremu Człowiekowi Kojotowi bardzo się spodobali.
– Nazwę ich Absarokee, co znaczy „Dzieci Wielkodziobego Ptaka”. Pewnego dnia przyjdą tu głupi biali, źle przetłumaczą ich język i nazwą ich Wronami.
– Co oni będą jeść? - zapytała jedna kaczka.
  Nie mają piór ani sierści. Czym oni się okryją? – zapytała druga kaczka.
– Właśnie – dodała trzecia kaczka. – Ładnie wyglądają ale nie wytrzymają na zimnie.
Stary Człowiek Kojot rozmyślał przez chwilę, jak bardzo nie lubi kaczek, potem wziął jeszcze trochę mułu i zrobił dziwne zwierzę z gęstą sierścią i rogami.
 Macie - powiedział. – Oni dostaną wszystko, czego potrzebują, od tego zwierzęcia. Nazwę je bizon.
Czwarta kaczka stała z boku, przyglądała się i paliła papierosa.
– To wielkie zwierzę. Twoi ludzie nie będą mogli go złapać – stwierdziła, wydmuchując długą smugę błękitnego dymu w twarz Starego Człowieka Kojota.
– Okay, więc tutaj jest drugie zwierzę, na którym mogą jeździć żeby złapać bizona.
– A jak je złapią? - zapytała czwarta kaczka.
– Słuchaj kaczko, czy muszę sam wszystko robić? Stworzyłem świat i tych ludzi i dałem im wszystko czego potrzebują, więc odczep się.
– Ale jeśli oni maja wszystko, czego potrzebują, co będą robić? Siedzieć i opowiadać historie o tobie?
– Niezły pomysł.
– Nuda – oświadczyła kaczka.
– Stworzę im mnóstwo wrogów, którzy beznadziejnie przewyższą ich liczebnością. Będą musieli ciągle walczyć i odprawiać wojenne rytuały No i jak?
– Wybija ich do nogi.
– Nie. Zostanę z nimi. Dzieci Wielkodziobego Ptaka będą moimi ulubieńcami, chociaż niektórzy z ich wrogów również mogą opowiadać historie o mnie.
– A co, jeśli zabiją wszystkie bizony?
– Niemożliwe. Za dużo ich jest.
– A jeśli zabiją?
– No, to ludzie będą mieli przesrane. Jestem zmęczony i brudny i zmarzłem od stania w wodzie. Zamierzam wynaleźć łaźnie parową i rozgrzać się.
Tak więc Stary Człowiek Kojot zbudował szałas z wierzbowych gałęzi i skór bizonich. Rozgrzał kamienie na ogniu i wrzucił je do jamy pośrodku szałasu, potem on i kaczki wczołgali się do szałasu i zakryli wejście, aż zrobiło się całkiem ciemno.
– Hej, odłóż tego papierosa! - powiedział Stary Człowiek Kojot do czwartej kaczki.
– Kaczka rzuciła papierosa na rozgrzane kamienie i szałas wypełnił się dymem.
– Całkiem nieźle pachnie – powiedział Stary Człowiek Kojot. – Wrzućmy jeszcze inne rzeczy do ognia i zobaczymy co z tego wyjdzie.
Wrzucił trochę igieł cedrowych, które też ładnie pachniały, potem dodał szałwi i słodkiej trawy.
– Te rzeczy będą również częścią ceremonii oczyszczenia. I trochę wody... potrzebujemy wody, żeby zrobiło się naprawdę gorąco i duszno.
– I naprawdę się oczyścimy? - zapytała trzecia kaczka.
– Właśnie – powiedział Stary Człowiek Kojot. – Najpierw wyleję na kamienie cztery czerpaki wody na cztery strony świata.
– I za cztery kaczki.
 Właśnie – przyznał Stary Człowiek Kojot. – Teraz wyleję siedem czerpaków za siedem gwiazd Wielkiej Niedźwiedzicy. Potem jeszcze dziesięć, bo dziesięć to ładna okrągła liczba.
Podał każdej kaczce wierzbową witkę, żeby wysmagały się po grzbietach.
– Macie, użyjcie tego.
– Po co? – zapytała druga kaczka.
        Żeby zmiękczyć... ee... to znaczy... to przyśpiesza pocenie i oczyszcza ciało.
Potem, kiedy kaczki smagały się po grzbietach gałązkami wierzby, Stary Człowiek Kojot powiedział:
        Okay, teraz wyleję na kamienie mnóstwo wody. Nawet nie będę liczył czerpaków, ale naprawdę się rozgrzejemy i oczyścimy.
Potem lał wodę, aż w szałasie zrobiło się tak gorąco, że nie mógł dłużej wytrzymać i wyczołgał się na zewnątrz, a kaczki zostały w środku.
Kojot zanurzył się w rzece dla ochłody, a później zjadł obfity posiłek i położył się, żeby odpocząć.
– To było naprawdę świetne – powiedział do siebie. – Chyba dam szałas potu moim nowym ludziom. To będzie ich kościół i sakrament, i zawsze mogą o mnie myśleć, kiedy tam wejdą. To mój prezent dla nich. Chyba nikt nie musi wiedzieć o kaczkach.
Stary Człowiek Kojot podniósł wierzbową gałązkę i wydłubał spomiędzy zębów resztkę kaczego mięsa.
– Chociaż szałwia nadaje im przyjemny aromat.

środa, 28 września 2011

indiańskie stowarzyszenia kobiece

Indianie preriowi w przeciwieństwie do krajowców Australii czy Malezji, nie przestrzegali tak rygorystycznie zakazu uczestniczenia kobiet w różnych stowarzyszeniach. Kobiety pełniły czasem nawet pomocnicze funkcje w stowarzyszeniach wojskowych, a ponadto posiadały własne kobiece stowarzyszenia. Zwłaszcza plemiona znad górnej Missouri. Najważniejszymi z nich były:
- Stowarzyszenie Gęsi, którego członkinie odprawiały ceremonie mające zapewnić urodzaj kukurydzy.
-Stowarzyszenie Białej Krowy Bizona, dla przywabienia stada bizonów. Członkinie podczas obrzędów zakładały czapy ze skóry białego bizona przybrane piórami.
-Stowarzyszenie Starych Kobiety - Kiowa. Członkinie modliły się o powodzenie dla wojownika na wojennej wyprawie, ten zaś po szczęśliwym powrocie wyprawiał dla nich ucztę
- Stowarzyszenie Wytwórczyń Pokryć Tipi - Oglala Lakota.
- Stowarzyszenie Samotnych Kobiet i Wdów - Paunisi

niedziela, 25 września 2011

strój kobiecy kiowa


Strój kobiecy


Klasyczna suknia Kiowa sporządzona była z dwóch lub trzech skór. Cechą charakterystyczną jest:
- haft koralikami tylko elementów a nie całego karczka
- doszywane frędzle na rękawie
- frędzle na dole sukni i bocznych szwach
- doszywany "fartuch" w duże trójkąty
Taki model ukształtował się pod wpływem różnych plemion, szczególnie Szejenów. Przetrwał do dziś w stroju na Powwow, tzw. Southern Buckskin.

A oto przykłady sukien historycznych i współczesnych:
Późne lata 1900Kiowa dress ca. 1880
I kilka zdjęć, niestety, czarno-białych...
cały kobiecy ubiór Kiowa 1871r.Kompletny strój kobiecy, składający się z: sukni, wysokich legginów, paska z conchos, torebki na krzesiwo i pochwy na szydło oraz naszyjnika. Zarówno suknia jak i legginy były częściowo malowane.
Cechą charakterystyczną stroju kobiecego są legginy o długiej cholewce, doszywane do niskich mokasynów. Podobne nosiły się tylko Komanczki i Arapaszki(? czy możemy przyjąć taką formę gramatyczną?). Kobiety w innych plemionach Równin miały mokasyny i legginy oddzielne, nie doszywane. Legginy były ozdabiane srebrnymi lub mosiężnymi ćwiekami, mniej więcej 2/3 dolne
Stroju dopełniał koc, często kwiecista narzuta podobna do naszych góralskich chust na głowę, tylko znacznie większa i grubsza, z plecionym, frędzlowanym brzegiem.






http://quilla.republika.pl

piątek, 23 września 2011

walam olum - czerwone kroniki - delwarowie


WALAM  OLUM

albo

Czerwone  Kroniki

(fragmenty)

I

Najpierw, po wsze czasy, był wielki Manitou zagubiony w przestrzeni.
On stworzył rozległą siemię i niebo.
On stworzył słońce i gwiazdy.
I później on był Manitou ludzi i ich dziadkiem.
Od niego pierwsza matka, matka stworzeń.
Od niego ryba, od niego żółw, od niego dzikie zwierzęta, od niego ptaki.
Lecz w skrytości wielkiej zjawił się na ziemi zły stwór, potężny czarownik.
I sprowadził z sobą nieszczęście, kłótnię i złość.
Sprowadził niepogodę, sprowadził chorobę, sprowadził śmierć.
Wszystko to działo się z samego początku, dawno temu, przed wielkim potopem.

II

Dawno, dawno temu był potężny wąż, nieprzychylny ludziom.
Przywiódł trzy osoby, przywiódł potwora, przywiódł wierzgającą wodę.
Napierała woda między wzgórza, jeszcze i jeszcze, pędząc przed siebie i niszcząc wiele.
Nanabush, Biały Siłacz, dziadek stworzeń, dziadek ludzi, był na Wyspie Żółwia.
Szedł, a idąc tworzył i stworzył żółwia.
Stwory i ludzie poszli przed siebie, weszli do wody i doszli aż do Wyspy Żółwia.
Było tam dużo strasznych ryb i te zjadły niektórych.
Ludzie szli pospołu na żółwiu jak żółwie.
Ogarnięci strachem na żółwiu, modlili się na żółwiu, żeby się naprawiło, co uszkodzone.
Woda pierzchła, ziemia wyschła, jeziora się uspokoiły, wszystko ucichło i potężny wąż się wycofał.

III

Kiedy napierające wody się cofnęły,
Delawarowie z żółwia mieszkali pospołu wewnątrz nieckowatych domów i żyli pospołu.
Woda zamarza, gdzie mieszkali; śnieg pada, gdzie mieszkali;
burze szaleją, gdzie mieszkali; mróz ziębi, gdzie mieszkali.
W tej północnej stronie dobrze mówią o ziemiach łagodnych i rześkich, gdzie daniele i bizony.
Ruszyli w wędrówkę, bo niektórzy byli silni i bogaci.
Rozdzielili się na mieszkańców domów i myśliwych.
Najsilniejsi, najbardziej zżyci, najbardziej prawi byli myśliwi.
Myśliwi się zjawili na północy, wschodzie, południu, zachodzie.
W dawnym kraju, w tym północnym kraju, w tym kraju żółwi najlepszymi Delawarami byli ludzie-żółwie.
Ojcowie Łysego Orła i Białego Wilka zostali blisko morza, gdzie ryby i małże.
Głowa Bobra i Wielki Ptak powiedzieli:
„Chodźmy na Wyspę Węża”, tak powiedzieli.
Wszyscy mówili, że idą spustoszyć całą ziemię.
Ci z północy przystali.
ci ze wschodu przystali.
Poszli po wodzie, po morzu zlodowaciałym, by się tym radować.
Poszli po wspanialej śliskiej wodzie, po wodzie twardej jak kamień.
po wielkim Morzu Przypływów, które rodzi małże.
W dziesięć tysięcy, nocą.
W jedną i tę samą noc.
Na Wyspę Węża, na wschód, na południe.
Idą i idą, wszyscy.
Mężczyźni z północy, wschodu, południa.
Ród Orła, ród Bobra, ród Wilka, najlepsi mężczyźni, bogaci mężczyźni, zaradni mężczyźni.
Jedni z żonami, jedni z córkami, jedni z psami.
Całe plemię Wężów było słabe i dlatego się skryło w bagnistych dolinach.
Po Pięknej Głowie Biała Sowa był wodzem na Ziemi Sosnowych Pędów.
Po nim Ptak Śniegów był wodzem; mówił o południu,
że nasi ojcowie powinni je zająć i nie trzymać się przeto gromadą.
Ptak Śniegów mówił na południu, Biały Bóbr na wschodzie.
Ziemia Wężów była na południe od brzegu,
wielka Ziemia Sosnowych Pędów na wschód.
Na wschód była Ziemia Ryb, a w stronę jezior Ziemia Bizonów.
Po Ptaku Śniegu Dzierżyciel był wodzem i wszyscy zostali zabici:
złodzieje węże, źli ludzie, ludzie kamienni.
Po nim było dziesięciu wodzów; było dużo wojen na południu i wschodzie.
Po nim Spokojny był Wodzem na Wyspie Węża.
Po nim Czarna Stopa był wodzem, mąż prawy.
Po nim Bardzo Lubiany był wodzem, mąż dobry.
Po nim Nie Chcę Krwi był wodzem, który szedł w czystości.
Po nim Ojciec Śnieg był wodzem; miał wielkie zęby.
Po nim Nacinacz był wodzem; donosił o wszystkim.
Po nim drżący z Zimna był wodzem; ruszył na wschód od Ziemi Kukurydzy.
po nim Mąż Słony był wodzem, po nim Mały był wodzem.
Nie było deszczów i nie było kukurydzy, wtedy podeszli pod brzeg.
W stronie jaskiń, na Ziemi Bizonów,
pod dostatkiem nareszcie znaleźli jedzenia.
Po Małym nastał Zmęczony, po nim Sztywny.
Po nim Gderacz. Nie lubili go i nie chcieli zostać.
Toteż gniewni ruszyli niektórzy chyłkiem na wschód.
Rozważni, którzy pozostali, wzięli na wodza czułego.
Znów osiedli nad rzeką Żółtą i mieli dużo kukurydzy na ziemi bez kamienia.
Wielka Sowa był wodzem, Biały Ptak był wodzem.
Zgodny był wodzem i kapłanem, on urządzał święta.
Wciąż Bogaty był wodzem, Malowany był wodzem.
Biały drób był wodzem, na północy i południu były jeszcze wojny.
Wilk Mądry na Radzie był wodzem,
potrafił walczyć ze wszystkimi, zabił Mocarnego Głaza.
Zawsze Gotów był wodzem, bił się przeciw wężom.
Dobry Osiłek był wodzem, bił się przeciw tym z północy.
Chudy był wodzem, bił się z Tawasami.
Opos był wodzem, bił się w smutku
i powiedział:
„Wielu ich, razem wyruszmy na wschód, tam, gdzie wstaje słońce”.
Rozeszli się nad Rzeką Ryb; leniwi zostali.
Mąż Wigwam był wodzem; Talligewi posiadali wschód.
Silny Przyjaciel był wodzem; pragnął wschodniej ziemi.
Niektórzy ruszyli na wschód; wódz Talegów kilku ich uśmiercił.
Wszyscy rzekli zgodnie: „Wojna, wojna”.
Przyszli Talamatanowie, przyjaciele z północy, i ruszyli wszyscy.
Bardzo się cieszyli, że będą się bić i zabiją Talegów.
Podżegacz był wodzem; Talegowie byli silni.
Budowniczy Ognisk był wodzem; dużo wsi mu dali.
Łamiący na Drzazgi był wodzem.
Wszyscy Talegowie odeszli na wschód.
Ten Co Ma Przyjemność był wodzem; wszyscy się cieszyli.
Zostali na południe od jezior; przyjaciele Talamatanowie na północ.
Kiedy Długi i Łagodny był wodzem, Talamatanowie wszczęli wojnę.
Mąż Który Mówi Prawdę był wodzem; Talamatanowie wszczęli wojnę.
Sprawiedliwy i Surowy był wodzem; Talamatanowie zadrżeli.

V

Dawno temu na ziemi Talegów wszyscy byli za pokojem.
Opiekun Świętej Fajki był wodzem nad Bialą Rzeką.
Bialy Ryś był wodzem; sadzono dużo kukurydzy.
Dobry i Silny był wodzem; było dużo ludzi.
Kronikarz był wodzem; malował kroniki.
Piękny Niebieski Ptak był wodzem; było dużo owoców.
Zawsze był wódz; było dużo wsi.
Wiosłujący Pod Prąd był wodzem; często bywał na rzekach.
Mała Chmura był wodzem; wielu odeszło.
Kiedy Wielki Bóbr był wodzem,
Nantikosi i Szawnisi wyruszyli na południe, tam gdzie Język Białej Soli.
Mąż Bogaty Rzeką był wodzem nad rzeką Telega.
Wędrowiec był wodzem; było dużo wojen.
Wielki Ojciec Łodzi był wodzem; wyruszył na łodzi ku ziemiom.
Śnieżny Łowca był wodzem; wyruszył na północ.
Patrz Wszędzie był wodzem; wyruszył ku Górom Telegów.
Mieszkaniec Wschodniej Wsi był wodzem; wyruszył na wschód od Telegów.
Wschodnia ziemia była wielką ziemią, rozległą ziemią,
ziemią bez węży, ziemią bogatą, ziemią przyjemną.
Dobry Wojownik był wodzem i ruszył na północ.
Mengwe, rysie, wszyscy drżeli.
Łaskawy był jeszcze wodzem i zawarł pokój z wszystkimi.
Wszyscy żyli w przyjaźni, wszyscy żyli w jedności pod tym wielkim wodzem.
Wielki Bóbr był wodzem, pozostał na ziemi Sassafrów.
Ten Co Się Myli był wodzem, powrócił w pośpiechu.
Na wschodnie morze Biali wtedy przybyli.
Bardzo Sławiony był wodzem; bił się na południu.
Bił się na ziemi Talegów i Kowetów.
Biała Wydra był wodzem; był przyjacielem Talegów.
Biały Róg był wodzem; wyruszył do Talegów.
Zjadacz Jagód był wodzem; był przyjacielem Ottawów.
Pechowy był wodzem; bił się z Mengwami.
Biały Krab był wodzem; był przyjacielem wybrzeża.
Czujny był wodzem; patrzył na morze.
Wtedy to z północy i południa Biali przybyli.
Nie lubią wojować, mają rzeczy wielkie, kim oni są ?

czwartek, 22 września 2011

nanabozho- czipewejowie


Nanabozho przyszedł na świat na wyspie pośrodku Jeziora Górnego jako pierworodny syn ducha niebiańskiego i ziemskiej kobiety. Szybko wyrósł na mężczyznę. Nogi miał tak długie, że jednym krokiem bez trudu przeprawiał się przez najszerszą nawet rzekę albo jezioro. Chwytał rękoma błyskawice, a głos jego huczał jak jezioro podczas burzy. Jeżeli na rzece zagradzały mu drogę wodospady, to je przełamywał.
Umiał się przeistaczać w każde zwierzę albo zjawisko przyrody i rozmawiał z wszystkimi żywymi istotami. Po wielkim potopie, który niegdyś zalał ziemię, odbudował ląd i przywrócił mu roślinność i zwierzęta. Wtedy też stworzył pierwszego Czipeweja. Później odebrał zwierzętom dar mowy, żeby nie mogły spiskować przeciwko rodzajowi ludzkiemu.
Jako potężny władca ziemi Nanabozho rządził pogodą i porami roku. W zimie okrywał ziemię śniegiem, a strumienie skuwał lodem. Na jego rozkaz burze wyrywały się ze swoich jaskiń, by chłostać jezioro i ubijać jego wody na pianę. Na jego rozkaz także dmuchał ciepły wiatr, góry się zazieleniały i wiosenne kwiaty rozkwitały dokoła.
Nanabozho zrobił wiele dobrego ludziom, których stworzył. Wy­tępił dzikie bestie zagrażające im na lądzie i wodzie. Kopalne szczątki zaginionych zwierząt, odkrywane teraz przez białych, to kości tych potworów z dawnych, bardzo dawnych czasów.
Przyniósł ludziom pierwszy ogień, nauczył ich, jak ostrzyć strzały i jak sporządzać dzidy i topory. Nauczył ich też sztuki łowieckiej, budowania kanu, uprawy kukurydzy, fasoli i dyni, żeby mieli co jeść. Podpatrzył, jak pająk łapie w sieć muchy, i pokazał ludziom, jak się wiąże sieci do łowienia ryb. Wynalazł pismo obrazkowe ryte na kamieniach i nauczył mężczyzn, jak powinni malować twarze przed wyprawą wojenną. Wskazał im też zioła lecznicze. Zauważył, że sok klonu jest słodki, i nauczył swoje plemię ludzkie, jak robić cukier. Dlatego Czipewejowie zbierając korzenie i zioła zostawiają zawsze jakąś drobną ofiarę dla Nanabozho obok miejsca, gdzie znaleźli pożyteczne rośliny.
            Nanabozho wprowadził wiele zmian do krainy Czipewejów. Budując na rzece tamy, żeby łapać bobry, utworzy! Jezioro Górne, z wyrzucanej przy kopaniu ziemi powstały Wyspy Apostoła. Wędrując po świecie znaczył każdy dzień podróży stosem kamieni. To są nasze dzisiejsze góry, a doliny pomiędzy nimi to odciski stóp Nanabozho. Wszędzie wokół Jeziora Górnego dziwnie ukształtowane skały, przylądki i wysepki, progi skalne i wodospady na rzekach wpadających do jeziora są śladami wspaniałych czynów Nanabozho.
Wzdłuż rzeki Ottawy zostało wiele odcisków jego stóp, a także koliste zagłębienie w miejscu, gdzie upuścił kocioł ścigając kamiennego olbrzyma; każdy przechodzący tędy Indianin wrzuca do tego zagłębienia szczyptę tytoniu dla Nanabozho i prosi go o szczęście w podróży. Nad Jeziorem Górnym jest też kamień, na którym Nanabozho usiadł, żeby odpocząć po skoku przez jezioro i wypalić fajkę. Każdy przechodzący Indianin zostawia na tym kamieniu szczyptę tytoniu, żeby Nanabozho miał czym nabić fajkę w swoim szałasie na dalekim Zachodzie.
To Nanabozho nauczył Czipewejów obrzędów i tajemnic religii. Otrzymał od duchów cztery dary i zostawił je swoim spadkobiercom: święty bęben, w który za jego przykładem Czipewejowie biją przy łożu chorych; świętą grzechotkę, która pozwala przedłużyć choremu życie; tytoń, który jest symbolem pokoju; i psa, który był dobrym towarzyszem Nanabozho i teraz towarzyszy wiernie ludziom.
Całą wiedzę o nakazach i obrządkach religijnych, przechowywaną przez czarowników, Nanabozho otrzymał od duchów. Według ich wskazówek zbudował szałas i podobno jeszcze w 1887 roku był obecny w Świętym Szałasie Leczniczym, gdy odprawiano tam Wielkie Obrzędy.
Żył, jak mówią, przez tysiąc lat. Zginął w zawziętej walce ze Złym Duchem. Według niektórych opowieści został pogrzebany na północnym brzegu Jeziora Górnego, na wschód od Zatoki Grzmotu. Wedle innych wersji grób jego znajduje się na wyspie Michipicoten. Indianie mijając te miejsca zawsze składają ofiarę z dymu albo garstki tytoniu rzucanej w wodę.
            Niektórzy ludzie twierdzą, że Nanabozho wciąż jeszcze żyje; huk dobiegający czasami z gór świadczy, że nie ukończył swego dzieła stworzenia. Niektórzy wierzą, że Nanabozho żyje na morzu północnym i odpoczywa na ogromnej pływającej krze lodowej, strzeżony przez zorzę północną. Ci, którzy w to wierzą, boją się, żeby biali nie znaleźli jego kryjówki. Gdyby się tak stało, Nanabozho zstąpiłby znów na ziemię, która wtedy „rozpadłaby się wśród płomieni, a wszelkie żywe istoty zginęłyby”.

środa, 21 września 2011

TAKTYKI POLOWAŃ INDIAN PÓŁNOCNOAMERYKAŃSKICH NA BIZONY

W kolektywie polowań Indian północnoamerykańskich można odróżnić cztery sposoby.
1 Myśliwi kręgiem otaczali stado ze wszystkich stron, zmuszali je do młynkowania i zabijali zwierzęta. sposób ten stał się na prerii szczególnie pupilarny po zdobyciu koni przez Indian.
2 Stado naganiano na strome urwisko, z którego spadając bizony łamały nogi i karki. Po czym z łatwością były ubijane.
3Myśliwi tworzyli lejowaty, podłużny szpaler zwężający się ku ślepemu wąwozowi i wganiali do niego stado  Gdy zwierzęta znajdowały się w pułapce zamykano ją i spokojnie zabijano niemogące się wydostać bizony.
4Sposób podobny do poprzedniego, z tym że zwierzęta naganiano podpalając prerię z trzech stron. Ten ostatni sposób zwany preriowym, był szczególnie praktykowany przez plemiona znad górnej missouri.

wtorek, 20 września 2011

słońce

Świetliste
niczym twarze w ogniu
o barwie wojny, lśniące.
Czerwone
niczym krew wylana
gorąca, pełna do ziemi miłości.
Odległe
niczym wspomnienie przeszłości,
ciche, nieśmiałe lecz mocne.

niedziela, 18 września 2011

Hymn do Ptaka Grzmotu - Nawahowie


W Tsegihi,
W domu postawionym ze świtu,
w domu postawionym ze zmierzchu,
w domu postawionym z posępnej chmury,
w domu postawionym z deszczu i mgły, z pyłku kwiatów, z szarańczy
gdzie czarna mgła przesłania wejście
— do ścieżki prowadzi tam tęcza ­
gdzie na szczycie, wysoko, zygzaki błyskawic,
o, bóstwo w pełni męskich sił!
Zejdź ku nam w mokasynach z czarnych chmur,
zejdź ku nam w nagolennikach, w koszuli, z włosami z czarnych chmur,
zejdź ku nam z myślą owitą w czarne chmury.
Zleć ku nam z posępnym grzmotem ponad nami,
zleć ku nam z chmurą, co powstała u twych stóp,
zleć ku nam z ciemnością, co powstała z czarnej chmury na twej głowie,
z zygzakami błyskawic, co tam w górze huczą na twej głowie,
zleć ku nam z tęczą, co tam w górze rozwieszona na twej głowie,
z ciemnością, co powstała z czarnych chmur na twych skrzydłach,
zleć ku nam z odległą ciemnością, co powstała z deszczu i mgły na krańcach twych skrzydeł,
zleć ku nam z zygzakami błyskawic, z tęczą rozwieszoną tam w górze na krańcach twych skrzydeł.
Zejdź ku nam z bliską już ciemnością, co powstała z czarnych chmur, z deszczu i mgły.
Zejdź ku nam z ciemnością na ziemi.
Oto pragnę, żeby się woda spieniła nad korzonkami wysokiego zboża.
Na twoją cześć złożyłem ofiarę,
dla ciebie przygotowałem ogień, który płonie.
O, pokrzep moje stopy,
pokrzep moje członki, moje ciało, mojego ducha, mój głos, pokrzep je.
Oddal dzisiaj ode mnie swój urok,
oddal ode mnie swój urok.
Wziąłeś go daleko ode mnie,
już wyrwany jest ze mnie,
zaniosłeś go daleko ode mnie.
Na szczęście ozdrowiałem,
na szczęście odzyskuję rześkość,
moje oczy odzyskują siłę,
do głowy napływa mi rześkość,
nowa: siła zwraca mym członkom życie,
słyszę nowymi uszami.
Na szczęście urok oddalony ode mnie,
na szczęście idę, idę wolny od udręk, idę
z światłem w sercu, idę radosny.
Chcę obfitości posępnych chmur,
chcę obfitości traw,
obfitości kwiatowych pyłków, obfitości rosy.
Oby na szczęście biała pszenica
szła z tobą aż po krańce ziemi,
oby na szczęście piękna żółta pszenica,
piękna niebieska pszenica wszelkich odmian,
rośliny wszelkich rodzajów, dobra i drogocenności wszelkich rodzajów
szły z tobą aż po krańce ziemi.
Oby na szczęście ci towarzyszyły przed tobą,
za tobą, pod tobą, nad tobą, wokół ciebie, oby ci towarzyszyły na szczęście.
Obyś tak mógł wypełnić swoje dzieło.
Wtedy szczęśliwy starzec obróci ku tobie wzrok,
szczęśliwa stara kobieta będzie na ciebie patrzeć,
młodzieńcy i dziewczęta będą na ciebie patrzeć,
dzieci będą na ciebie patrzeć,
wodzowie będą na ciebie patrzeć,
szczęśliwi obrócą ku tobie wzrok rozchodząc się na wszystkie strony,
szczęśliwi będą na ciebie patrzeć zbliżając się do nowych domów.
Niech ścieżką pokoju wiodą drogi z ich domów,
niech wszyscy wrócą szczęśliwie.
Idę w błogości,
z błogością przede mną, tak idę,
z błogością za mną, idę,
z błogością nade mną i dokoła mnie, idę.
Skończyło się wszystko na błogości, skończyło

sobota, 17 września 2011

Tesali - córka Słońca - Yurok

          W gęstych zaroślach, nad rzeką Colorado, rośnie wiele rodzajów trzciny cukrowej. Ludzie znad rzeki powiadają, że prócz zwykłego użytku ma ona magiczną moc, jeśli ktoś potrafi jej użyć.
Ten magiczny rodzaj trzciny zwany jest Ąhtą, od imienia bohatera, który żył w zamierzchłych czasach. Dzisiaj historia Ahty (Trzcina) i Ahty-Hana (Syn Trzciny) powtarza się dla każdego nowego pokolenia w snach, które zwykle nawiedzają ludzi już wdrożo­nych do magicznej sztuki i bajania baśni.
            Przedmiotem snu jest Ahta i jego syn, ich podróże, wojny i wielkie czyny. Tesilia, żona Ahty, i inne kobiety występują tu jedynie z okazji historii tych dwóch bohaterów.
            Wiemy o Tesilii tyle tylko, że była piękna i do­stojna. Radosna, gdy świat wokół niej był dobry, a spokojna i silna, gdy panowało zło. Taka była za dni młodości i w podeszłym wieku. I może to wyjaśnienie wystarczy, gdy wspomina się kobietę w snach.
            Sen zaczyna się zwykle od tego, że Ahta jest już dorosły i mieszka z bratem Hotpą i swym wujem w cieniu świętej góry, wśród ludu znad rzeki.
            Wuj z troskliwą miłością opiekował się chłopcami.
            Hotpa był biegły w sztuce magicznej. Jednak wuj z żalem stwierdzał, że Hotpa był okrutny i wiecznie niezadowolony, a także zazdrościł młodszemu bratu, bo wiedzieli obaj, że Ahta, urodzony bohater, jest łagodny, odważny i wszyscy go kochają.
Każdego wieczoru wracali do pustego i smutnego domostwa i sami musieli sporządzać wieczorny posiłek.
Któregoś dnia wuj wykrzyknął:
            Pomyślcie tylko! Jest nas trzech mężczyzn i nie mamy w domu ani jednej kobiety. Wracamy do domu, w którym nie ma ani wody, ani drzewa na opał, ani pożywienia. Ja jestem stary, ale wy dwaj młodzi idźcie jutro poszukać żony, idźcie obaj, przyprowadźcie chociaż jedną.
            Bracia posłuchali rady wuja i wczesnym rankiem wyruszyli na wschód od świętej góry.
            Ahta słyszał o córce Starego Słońca i chciał ją znaleźć.
            Szli cały dzień, noc przespali na pustyni. Ze świtem ruszyli dalej, wciąż na wschód. Około południa doszli do domu Słońca. Ahta i Hotpa zatrzymali się przed drzwiami uplecionymi z wierzbowej kory.
W domu tym mieszkała Tesilia z ojcem. Ojciec Słońce był często nieobecny. W tym czasie pilnował córki oswojony żółty dzięcioł, zawieszony w klatce nad drzwiami.
            Nikt prócz Tesilii nie dotykał ptaka. Jeśli ktoś obcy zbliżał się do domu lub gdy coś zagrażało jej, gdy by­ła sama w domu, dzięcioł krzyczał ochrypłym głosem i bił ,skrzydłami o ściany klatki, by ostrzec Tesilię.
Tego ranka, mimo że dwu obcych mężczyzn po­deszło do drzwi, dzięcioł nie poruszył się ani nie krzyknął.
Ahta podniósł klatkę, wyjął dzięcioła i położył na ziemi przed drzwiami, a wtedy dopiero dzięcioł wydał zwykły krzyk.
            Tesilia usłyszała znany jej skrzekliwy głos i ostroż­nie patrząc przez plecionkę drzwi, zobaczyła ptaka przed drzwiami. Pamiętała, że był to znak, iż ktoś stojący przed drzwiami prosi o jej rękę, ktoś, kogo dzięcioł się nie boi. Tym bardziej przypatrywała się pilnie przybyszom spoza drzwi.
            Najpierw spojrzała w stronę północy i zobaczyła Ahtę; stał i patrzał na drzwi wyczekująco.
            Potem spojrzała na południe, gdzie stał Hotpa, również patrząc wyczekująco na drzwi.
            Z powrotem zwróciła pogodne spojrzenie na Ahtę, młodego bohatera, i gdy popatrzyła nań po raz drugi, zaśmiała się cicho.
            Wtedy obaj bracia zaśmiali się głośno, a dzięcioł zaśpiewał. I tak czekali we trzech, obaj bracia i dzięcioł, aż wierzbowe drzwi się otworzą.
            Musieli długo czekać.
            Tesilia najpierw nalała wody do miski wysmaro­wanej wewnątrz węglem drzewnym i przed tym lu­strem malowała i zdobiła twarz. Wymalowała sobie na czole maleńkie czerwone trójkąciki między łukami brwi i krótkie czarne kreski jak grzywkę, a małe czer­wone łuki po jednym na każdym policzku. Cieniutką żółtą linią obrysowała oczy i piersi.
            Włożyła nową spódniczkę z frędzelkami z wierzbo­wej kory i nowy fartuszek, również z frędzelkami, a także szeroki wyszywany pas. Włożyła w uszy kol­czyki, a na szyję i na przeguby rąk nawdziewała wie­le sznurów paciorków. Na szyi, pod brodą, przypięła ogromną muszlę z wyrzeźbioną żabą. Do pasa przywiązała dwa małe woreczki z farbą do twarzy: żółtą i czerwoną, po czym obłuskała z kory świeżą witkę wierzbową, by wygładzić spódniczkę z tyłu i nie po­miąć jej, gdy usiądzie.
            Gdy wreszcie była gotowa, podniosła zasunięte drzwi i wyszła przed dom.
            Najpierw uniosła dzięcioła i włożyła z powrotem do klatki, potem z klatką w ręku podeszła do Ahty, stanęła przed nim i zajrzała mu w twarz. Ahta uśmie­chał się i ona uśmiechnęła się również.
            Ahta zapytał ją, czy poszłaby z nim do jego domu przy świętej górze.
            — Tak, jestem gotowa pójść z tobą — odparła Te­silia.
            Hotpa wpadł w gniew. Schwycił za rękę Tesilię krzycząc:
            — Ona jest moja! Moja! Jestem starszy od ciebie, więc ona jest moja!
            Ale Ahta trzymał Tesilię i nie chciał ustąpić.
— Ona mnie wybrała — powiedział. — Przyszła do mnie. Należy do mnie.
            Hotpa uderzył Ahtę i starał się wyrwać mu Tesilię, ale Ahta był silniejszy od niego i obronił się.
            Wreszcie Hotpa przestał wyrywać bratu dziewczy­nę, przestał bić się z nim.
            — Dobrze! ldźmy do domu! — powiedział.
            Ruszyli w kierunku świętej góry na zachód. Uszli niewiele drogi, gdy Tesilia zatrzymała się i obejrzała na swój dom.
            — Myślałam, że jesteśmy już daleko — powiedzia­ła. — Poczekajcie obaj, a ja zaśpiewam pieśń do mego domu.
Bracia zaczekali i słuchali jej śpiewu. Śpiewała o ojcu, o domu, jak mieszkała w nim jako dziecko i dziewczyna i jak teraz opuszcza go na zawsze i nie zo­baczy ani domu, ani ojca.
Gdy skończyła śpiewać, znowu szli na zachód, wę­drowali cały dzień. By skrócić Tesilii drogę, bracia śpiewali jej: śpiewali pieśń o Górskiej Owcy, pieśń o Sokole[1] i pieśni o innych gwiazdach, aż owe gwia­zdy pokazały się na niebie i nastała noc. A byli daleko od domów i ludzi.
Ąhta zrobił posłanie na pustyni i wziął nań Tesi­lię, Hotpa znowu walczył z młodszym bratem o dziewczynę, ale Ahta był silniejszy i tym razem. Hotpa odszedł i spał osobno. Rano Tesilia z ulgą usłyszała, że nazwał ją szwagierką.
Szli dalej we trójkę, a kiedy słońce było wysoko na niebie, dotarli do świętej góry. Przed domem zastali czekającego na nich wuja.
Tesilia z nieśmiałości wobec nowego wuja zasłoniła włosami twarz, jej czarne, błyszczące włosy się­gały prawie do kolan. Wuj na powitanie wziął jej ręce między swoje, potem delikatnie odsunął jej gęste włosy i odsłonił twarz, mówiąc:
— Chcę ujrzeć synową mego młodszego brata. Wprowadził ją do domu, pokazując Tesilii nowe mieszkanie, i rozmawiał z nią łagodnym głosem. Onie­śmielenie Tesilii przeszło. Zabrała się do mielenia ziarna, śpiewając podczas pracy. Trzej mężczyźni uśmiechali się, powtarzając między sobą:
— Popatrz, jaka jest piękna!
Przyszedł czas wieczerzy. Wuj pomógł Tesilii zro­bić kolację ze świeżo mielonego ziarna kukurydzy. Wsypywał wolno ziarno na gotującą się wodę, a dziew­czyna mieszała kaszę i dodawała soli. Oboje próbo­wali, czy posiłek jest smaczny.
Od tego czasu, gdy mężczyźni wracali do domu, za­stawali w domu palący się ogień, świeżą wodę, gotową wieczerzę i krzątającą się szczęśliwą kobietę, która śpiewała przy pracy. Lecz gdy udawali się na spoczy­nek, wuj widział, jak co wieczór odnawia się uraza Hotpy, gdy Tesilia szła do południowo-zachodniego za­kątka domu, gdzie spał Ahta.
Wuj, jak umiał, usiłował temu zaradzić. Gdy do­wiedział się, że jego przyjaciel Jaguar ma córkę na wydaniu, posłał obu braci na zachód, do jego domu, by przywiedli ją jako żonę Hotpy.
Wuj sądził, że nareszcie w domu będzie spokój i równowaga. Gdy wuj nocą ułoży się na posłaniu w środku domu, Ahta będzie spał z Tesilią w swoim kącie, a Hotpa w swoim z córką Jaguara. Nie był jed­nak pisany pokój temu domowi. Hotpa nie mógł za­pomnieć swego upokorzenia w czasie podróży z Ahtą. Powtórzyło się to w domu Jaguara: jego córka rów­nież chciała wybrać Ahtę, a dopiero kiedy jej odpowiedział, że jej nie chce, zwróciła się ku Hotpie.
Chociaż wszystko to już minęło i córka Jaguara została jego żoną, Hotpa nie mógł przebaczyć Ahcie i Tesilii; nienawidził ich tym bardziej, że byli pięk­niejsi, szczęśliwi i wszyscy ludzie znad rzeki serdecz­nie ich kochali. Ale w swoim szczęściu zapomnieli czu­wać i obawiać się Hotpy.
Hotpa z pomocą magii sprowadził na Ahtę potężne­go ducha choroby i nikt nie dowiedział się, że był to wynik czarów, aż choroba posunęła się daleko. Ahta miał straszne nocne koszmary, dostawał gorączki, a potem był śmiertelnie osłabiony. Hotpa po kryjomu obserwował wciąż brata. Pewnego razu, gdy Tesilia i wuj wyszli, Ahta pozostał sam na chwilę... Zasnął, ale gdyby nawet był obudzony, nie miałby siły bro­nić się ani krzyknąć.
Z dziką zręcznością Hotpa odciął kawałek skalpu z głowy Ahty i gdy Ahta jeszcze żył, wyjął mu goleń i część kolana z jednej nogi. Tesilia szybko wróciła, ale było już po wszystkim. Hotpa znikł, a jej mąż le­żał nieżywy.
Hotpa jak opętany biegał od domu do domu i wy­machiwał nad głową krwawą golenią, nawołując ludzi, by zagrali z nim w kości. Za pomocą próśb i gróźb pozyskał graczy, ponieważ wszyscy bardzo się go bali.
Nie było jednak nigdy dotąd tak niesamowitej zabawy; Hotpa używał goleni Ahty jako palika, a rzepki z ko­lana jako piłki.
Gdy jednak ludzie dowiedzieli się o śmierci Ahty, uciekli w panice na pustynię. Hotpa zaś ze swymi gra­czami uciekli również daleko od świętej góry i ukryli się w górach, hen na północy. Córka Jaguara nie po­szła z Hotpą. Wróciła na zachód do domu ojca. Stary wuj i Tesilia zostali samotni w domu. Sami urządzili ceremonie, jakie należało odprawić na pożegnanie bo­hatera z tym światem. Gdy odśpiewali pieśni za zmar­łego i spełnili przepisany rytuał, położyli ciało Ahty na stosie pogrzebowym, razem z ubraniami, kocami, ozdobami, łukiem, strzałami i maczugą. Wszystkim, co należało do zmarłego. Spalili to wszystko, spalili też dom Ahty w ogromnym oczyszczającym i pochłania­jącym ogniu, który przenosi zmarłego wraz z wszyst­kim do świata umarłych.
Obcięli włosy na znak żałoby, płakali i śpiewali żałobne pieśni o Ahcie, znowu płakali i rozpoczynali śpiew od nowa. Zbudowali sobie nowy dom, lecz serca mieli obciążone żałobą i tęsknili za Ahtą.
Mijały miesiące. Pewnego ranka Tesilia zbudziła się w ciężkich bólach. Wuj opiekował się nią tak serdecznie jak kochająca matka zapewniając, że Tesilia wkrótce urodzi dziecko. Przeszedł dzień i noc, a dziecko jeszcze się nie urodziło, lecz słyszeli, że w łonie matki dziecko śpiewało i mówiło. Tesilia przeraziła się.
— To bardzo dobrze — rzekł wuj — to oznacza, że twój syn będzie miał szczególną moc i będzie bohaterem.
Następnego dnia o świcie dziecko przestało śpiewać i przemówiło wyraźnie:
— Bądźcie spokojni oboje. Nie pozwólcie nikomu się zbliżać, przychodzę na świat.
Tak się urodził syn Ahty i Tesilii.
Jego wuj-dziadek położył go delikatnie na posła­niu z ciepłego piasku i przykrył aż po szyję, również ciepłym piaskiem, by odpoczął i przyzwyczaił się do zewnętrznego świata. Tesilia, widząc jak syn był pięk­ny i podobny do Ahty, nazwała go Ahta-Hana.
Tej nocy, gdy urodził się Ahta-Hana, w górach, gdzie ukrywał się Hotpa, spadły uporczywe deszcze, mimo że nie była to pora deszczowa. Hotpa uważał to za jakiś znak. Wysłał gońca, by sprawdził, czy Te­silii urodził się syn. A jeśliby tak było, czego się bar­dzo obawiał, rozkazał zabić dziecko.
Gdy goniec zbliżył się do domu Tesilii, wuj-dzia­dek siedział na progu. Przywitał go grzecznie i słu­chał gońca, który oświadczył, że Hotpa chce wiedzieć, jak się ma Tesilia i czy urodziła dziecko.
— Tak — urodziła córkę — odrzekł wuj. — Przy­niosę ci ją, byś mógł opowiedzieć Hotpie o jego bratanicy. — Wszedł do domu i wrócił, niosąc dziecko przywiązane do deski w kołysce paskami na krzyż w taki sposób, w jaki spowija się tylko dziewczynki.
Dał nawet gońcowi potrzymać chwilę dziecko, z do­brze udaną szczerością i dobrodusznością.
Goniec wrócił i opowiedział Hotpie, że przyszła na świat córka, co uspokoiło jego obawy.
Gdy syn Tesilii urodził się, przestał mówić, jak przedtem w jej łonie. Po sześciu dniach uśmiechał się, a po dwunastu śmiał się głośno. Miesiąc po urodzeniu biegał samodzielnie i mówił wyraźnie.
Przez wiele spokojnych pór roku rósł pod troskli­wą opieką matki i wuja, ucząc się łatwo mimo dzie­cięcego wieku.
Przyszedł jednak czas, gdy Hotpa nie mógł już upo­rać się z tęsknotą towarzyszy, którzy z nim uciekli, i wrócił z nimi do świętej góry.
Ahta-Hana patrzył z zaciekawieniem na nowo przy­byłych. Tesilia ubierała go w spódniczkę jak dziew­czynkę i pozwalała chodzić wśród nich. Hotpa ofiaro­wał mu lalkę starannie wyrzeźbioną w kości. Ahta­-Hana patrzył, jak ludzie jego wuja grali w kości.
Gdy Tesilia kładła małego spać, pokazał jej lalkę i opowiedział o grze w kości.
Tesilia wiedziała, że Hotpa miał złe zamiary. Przez parę dni nic nie mówiła synowi. Lecz po dwóch dniach, kładąc go spać, opowiedziała mu całą prawdę: lalka, palik do gry i piłeczka zrobione były z kości jego ojca.
Mówiła to synowi z wielkim smutkiem i odrazą, ale nie miała mocy ochronić syna, a obawiała się o niego.
Ahta-Hana płakał całą noc, a o świcie poszedł na pustynię wciąż płacząc. Zmęczony, wsunął się pod kol­czasty krzak i zasnął. We śnie wydało mu się, że z gałązki krzaka wypełzł żuk i usiadłszy na górnej wardze chłopca, opowiadał mu o ojcu i o jego śmierci.
Gdy chłopiec się obudził, rozmyślał spokojnie o swym śnie. Zrozumiał wreszcie sens gry Hotpy w kości i pojął, że ów zniszczy wszystko, co jego brat ko­chał.
Ahta-Hana zdjął dziewczęcą spódniczkę z wierzby, wrócił do domu, do matki i do wuja-dziadka. Kiedy przemówił do nich, wiedzieli, że przestał być dzieckiem i rządzi się rozumem.
Wysłuchali tego, co chłopiec mówił, i posłuchali jego rady. Jego wujeczny dziadek miał zostać przy świętej górze. Natomiast do matki powiedział tak:
Matko musisz wrócić do domu mego dziadka, bo wuj zechce cię zabić i na pewno skrzywdzi cię, jeśli tu zostaniesz. Odejdź — a ja przyjdę do ciebie, gdy dokonam tego, co powinienem zrobić.
Tesilia napełniła żarzącym węglem z ogniska miskę, której używała za zwierciadło. W czasie podróży bę­dzie dorzucać gałązki do żaru i, przytulając miskę do siebie, ogrzewać się podczas chłodu, a światło żaru będzie jej przyświecać w nocy na pustyni. Spokojnie pożegnała się z wujem i synem. Nikt nie widział jej płaczącej. Bez łez i bez oglądania się w tył Tesilia otwarła drzwi i wyszła ze swego domu. Trzymała się prosto i szła pewnym krokiem na wschód, trzymając w obu rękach miskę z żarem drzewnym. Szła tą samą drogą, jak przed laty z Ahtą, do domu, do którego są­dziła, że nigdy nie wróci.
Ahta-Hana patrzył na nią, dopóki tylko mógł dojrzeć jakiś ślad lub ujrzeć z dalekiej pustyni nikłe światło żaru w jej rękach. Potem zapłakał gorzko:
— Czemu wysłałem moją matkę tak jak ptaka?
              „Gniazdo ptasie jest na pustyni,
              na pustyni spi ptak,
tam, gdzie nikt nie mieszka”.
Ahta-Hana płakał i śpiewał pieśń o samotności swej matki.
Tesilia odnalazła drogę do domu, do domu Słońca, i mieszkała tam z oswojonym żółtym dzięciołem, ma­rząc o swym synu Ahcie-Hana; niepokojąc się, co mo­że mu się przytrafić, czekała na jego powrót, tak jak jej to obiecał.
Gdy Tesilia była już bezpieczna, poza zasięgiem złych czarów Hotpy, Ahta-Hana uczynił jedyną rzecz, której mógł dokonać, zanim nie dorósł i nie osiągnął wieku dojrzałej mądrości i siły. Ukrył się w pobliżu pola gry i przy sposobności ukradł piłkę zrobioną z kości w kolanie ojca, Nikt tego nie widział. Gracze jeszcze szukali piłki w trawie, gdy Ahta-Hana wyszedł przed drzwi domu z piłką w ręce. Hotpa nie ośmielił się podejść, kiedy Ahta-Hana, śpiewając pieśń modli­tewną, ofiarował kość czterem stronom świata, śpie­wając modlitwę do każdej strony — po czym położył piłkę z kości na ziemi i uderzył ją z całej siły laską, którą nosił jego ojciec. Piłka poleciała jak meteor na zachód i spadła gdzieś w górach. Po czym Ahta-Hana wszedł do domu i więcej go już nie ujrzano.
Hotpa przyszedł, by go zabić. Zastał wuja samego w domu. Ten powiedział mu, że chłopiec wrócił do matki, do domu Słońca, a Hotpa nie ośmielił się tam pójść.
Ahta-Hana wyruszył w długą podróż i doszedł na koniec świata, tam gdzie zaczyna się Ocean.
W ciągu podróży nauczył się wielu rzeczy. Poznał właściwości wszystkiego, co rośnie na ziemi, poznał źródła i góry, i pustynie. Pokonał grzechotnika i po tym czynie pozbył się strachu. Wiele razy przeprawiał się przez rzekę Colorado, cały jej bieg znał doskonale i przestała być dla niego przeszkodą.
Doszedł do morza i pozostał tam tak długo, że znajome mu się stało wszystko, co żyło w morskich wodach i muszle na brzegu, i umiał z tymi stworze­niami postępować i nimi się posługiwać. Poznał mor­skie ptaki, różniące się tak bardzo od ptaków pusty­ni. Wreszcie przyszedł dzień, gdy skierował kroki w stronę domu.
Ahta-Hana posiadał teraz moc magiczną i umie­jętność Doktora-Kapłana.
Mimo młodego wieku był rosły i dojrzały, ponie­waż rósł w innym wymiarze, co jest właściwe bohaterom. Na szyi nosił wiele sznurów muszli oraz gruby sznur, gęsto utkany z piór, rodzaj pasa-sznura, a na głowie specjalny ubiór z przyciętych w kształt kwa­dratu skrzydeł kruka. Był tak piękny jak przedtem jego ojciec.
W drodze powrotnej spotkał ludożercę Kwayu i je­go cztery córki. Wszystkie cztery zakochały się w nim. Tak bardzo go kochały i chciały go poślubić, że uli­tował się nad nimi i poślubił wszystkie cztery, chociaż wybrał tylko najstarszą, i ta była jego ulubioną, Wę­drówki zmęczyły Ahtę-Hana, był pewien, że zyskał wystarczającą wiedzę i może wrócić do domu. Miał sen i po obudzeniu powiedział do swoich żon te słowa:
— Wiem, że moja matka śni o mnie, muszę iść do niej.
Wszystkie cztery żony chciały iść za nim. Ahta­-Rana przystał na to. Stało się jednak tak, jak się obawiał: ich siły i wytrzymałość nie dorównywały mu, były \\'ięc dla niego zbytnim ciężarem, więc postano­wił je zostawić. By ułatwić sobie i im rozstanie, spu­ścił na ziemię zimny deszcz, tak że ledwie ciągnęły nogi po błocie. On poszedł przodem, a gdy odwrócił się, widział, że mimo trudu jeszcze zdążają za nim, zawstydził się swego czynu i przekonał się, że napraw­dę je kocha. Przez resztę podróży ani razu nie spro­wadził zimnego deszczu; nauczył się przewidywać po­trzeby swoich żon i poznawał ich cechy, tak jak po­znawał właściwości wszystkiego, co istnieje na świe­cie i jest inne od niego. Przestał się niecierpliwić i już nigdy nie myślał o opuszczeniu żon.
Tak podróżowali przez wiele dni, aż pewnego dnia przyleciał do nich od wschodu żółty dzięcioł. Leciał wprost do Ahty-Hana, który wziął go na ręce.
— Jest to z pewnością oswojony żółty dzięcioł mojej matki, ptak, który jej strzeże. Oto przyleciał do mnie, a więc matka jest już blisko.
Zwrócili się ku wschodowi, skąd przyleciał dzięcioł, i w południe tego dnia doszli do domu Słońca z wierz­bowymi drzwiami i klatką ptaka wiszącą na dawnym miejscu. Ahta-Hana postawił żółtego dzięcioła na zie­mi przed drzwiami domu Słońca, tak jak to dawno czynił jego ojciec. Ptak wydał zwykły skrzekliwy krzyk.
Tesilia przyszła do drzwi i wyjrzała przez szpary. Gdy ujrzała Athę-Hana, podniosła zasuwę i podbiegła do niego płacząc:
— To ty, mój synu! Tak długo czekałam, sądziłam, że już nie żyjesz i nigdy cię już nie zobaczę.
Po czym postąpiła parę kroków w tył i patrzyła, jak syn wygląda. Był piękny i był bohaterem. Rzekła w zachwycie:
— Dobre miałeś sny. Wszystko obróciło się na do­bre. — Potem zwróciła się do żon syna, tłumacząc się:
Przyszłyście z daleka i długo tu stoicie. Jesteś­cie zmęczone. Usiądźcie. Gdy odpoczniecie, mam kukurydzę i pszenicę. Wszystko to dla was. Zmielcie ziar­na, zróbcie kaszę, przyrządźcie ją tak, jak lubicie. Bierzcie to, czego wam potrzeba.
Najstarsza z żon podziękowała Tesilii, poszła za nią do domu i zaczęła mleć kukurydzę. Nie czuła się onie­śmielona w domu teściowej, wiedziała bowiem, że jest ulubienicą swego męża. Ahta-Hana tak przedstawił ją matce:
— Wiedziałem, że ją pokocham, bo śniłem o niej przedtem. I ona mnie kocha, i troszczyła się o mnie, gdy byłem chory, owładnęły mną złe czary w powrotnej drodze, wyglądałem wtedy jak wiązka zeschłej trzciny.
  Powiedział też matce, że pozostałe żony są młod­szymi siostrami pierwszej żony.
Trzy pozostałe stały zawstydzone przed Tesilią, nie wiedząc, czy je dobrze przyjmie. Widząc to, Tesilia. podeszła do nich, szybko wyciągnęła rękę i wprowadzi­ła je do domu mówiąc grzecznie:
— Wejdźcie, moje synowe.
Słońce, ojciec Tesilii, wrócił do domu, po czym roz­mawiali do późnej nocy.
Ahta-Hana opowiedział dziadkowi i matce o swych podróżach. Tesilia dowiedziała się dopiero teraz, jak syn wykradł piłkę zrobioną z kości swego ojca; był to pierwszy czyn pomszczenia zabójstwa jego ojca. Teraz oświadczył, że jest prawie gotów do wypełnienia reszty swych zamiarów.
Brak mu dwóch rzeczy: wystarczającej ilości grzmo­tów i błyskawic. Dziadek wyjawił mu miejsce przepaści, gdzie może je znaleźć.
Gdy żony spały wyczerpane podróżą, Ahta-Hana­ szybko udał się sam na wschód, do miejsca wskazanego przez dziadka. Gdy żony obudziły się wylęknione jego nieobecnością, Tesilia uspokoiła je i pocieszała. ­Tak, jak mówiła, wrócił przed nocą z kołczanem peł­nym długich trzcin, a w każdej był ukryty grzmot lub błyskawice z przepaści.
Był więc gotów, by zmierzyć się z Hotpą. Następnego dnia pożegnał się ze Słońcem i wyru­szył starą drogą Ahty i Tesilii, na zachód, ku rzece i do świętej góry. Tesilia zaśpiewała znowu pieśń po­żegnania swemu ojcu i jego domowi i poszła za synem razem z jego czterema żonami.
Poprzedziła ich wieść o nadejściu Ahty-Hana z ro­dziną. Hotpa i jego gracze stali blisko świętej góry i wystawili słup na otwartym miejscu przed swymi domami, a do słupa przywiązali kawałek skalpu z gło­wy Ahty. Gdy tańczyli i śpiewali wokoło słupa i skal­pu, Hotpa przygotowywał najpotężniejsze sztuki ma­giczne przeciwko Ahcie-Hana.
Wielu ludzi szło tłumnie na pustynię i przeprawia­ło się przez rzekę.
Gdy Ahta-Hana i Tesilia doszli do rzeki, ich krew­ni i przyjaciele już tam na nich czekali, by ich ra­dośnie powitać. Nawet wuj Ahty był z nimi. Bardzo stary i słabowity, nie płakał jednak, gdy ujrzał Te­silię i Ahtę-Hana, uściskał ich, dotykając raz po razich twarzy i rąk, żeby się upewnić, że na pewno po­wrócili do niego.
Gdy powitania skończyły się, Ahta-Hana pozosta­wił swą rodzinę i przyjaciół nad brzegiem rzeki. Powiedział im, że nikt nie może iść z nim ani później za nim.
Samotnie przebył rzekę, którą znał tak dobrze, i podszedł blisko do Hotpy i jego tańczących ludzi. Podszedł do nich tak cicho i szybko, że spostrzegli je­go obecność dopiero, gdy Ahta-Hana, dzierżąc swą dłu­gą, potężną laskę, taką, jaką miał jego ojciec, podob­ną do wyrzutni oszczepów, wyrzucał nią wszystkie grzmoty i błyskawice, które przyniósł w kołczanie między strzałami.
Wznieciły one tak wielki wybuch ognia, że znisz­czy-i on wszystkich nieprzyjaciół, nie ocalał żaden. Hotpa, jego gracze, domy każdego z nich i ich dobytek wypaliły się do nagiej ziemi.
Pożar wszczęty przez Ahtę-Hana przeszedł na pu­stynię i ledwie zdołał on — używając wszystkich magicznych mocy — zatrzymać ogień na brzegu rzeki. Tam wreszcie ogień wypalił się i zgasł.
Śmierć Ahty była pomszczona, a jego rodzina wró­ciła do domów i bezpiecznie mieszkała w cieniu świętej góry.
Pod kierunkiem Ahty-Hana wszyscy strzegli oby­czajów, jakie przystoją ludziom znad rzeki. Śnili tu sny, które należały do nich. Ahta-Hana chciał, by lud jego nie zapominał o początku swych dziejów ani o dawnych jego bohaterach. W tym celu nakłaniał ich serca, by czcili wierność i dobroć starego wuja, by wspominali go, kiedy usłyszą ciche wołanie śnieżnej sowy z Kolorado.
Trzcina cukrowa, której co dzień używano, już wte­dy była zwana imieniem jego ojca, a duża czerwona skała na brzegu rzeki miała otrzymać imię Ahty-Hana, gdy nadejdzie kres jego życia. Matkę jego Tesilię i jego żony ludzie znad rzeki czcili jako zbiór gwiazd zwa­ny Plejadami.
Tesilia była najjaśniejszą z gwiazd małej konste­lacji. Syn lubił myśleć o niej jako o cichej gwieździe, delikatnie błyszczącej na zimowym niebie.
Dziś duża czerwona skała nosi imię Ahty-Hana. Ludzie znad rzeki, gdy zawoła sowa, uśmiechają się, wspominając dobrego wuja. A w ciemne noce zimowe patrzą w górę na czyste niebo, widząc, jak żony Ahty­-Hana tańczą wokół swej matki — tej najjaśniejszej gwiazdy w środku — Tesilii.