O tym jak młodzieniec umarł w imię miłości
Legenda Algonquinów
Odległe czasy. Dwaj bracia pojechali jesienią na polowanie, tak daleko, jak daleko sięgają wody Penobscot, tam, gdzie wszędzie jest zima. Ale w marcu ich śniegowce (agahmook) zużyły się, podobnie jak ich mokasyny. Zamarzyli wtedy o kobiecie, która by mogła je naprawić.
Kiedy nazajutrz młodszy brat jako pierwszy powrócił do domu, co zwykle robił by przygotować wszystko na powrót starszego brata, zdumiał się gdy ujrzał, że ktoś tu był przed nim i do tego zrobił wszystkie domowe prace. Garderoba została naprawiona, dom wysprzątany i zamieciony, ogień rozpalony a na nim gotująca się w garnuszku strawa. Nie opowiedział o tym bratu, a gdy następnego dnia wrócił do domu wszystko się powtórzyło. I znów niczego bratu nie powiedział, ale rano, gdy wyruszył na polowanie odszedł tylko kawałek i wrócił, by z ukrycia obserwować wejście do domu. Wkrótce nadeszła piękna i pełna wdzięku dziewczyna, we wspaniałym ubraniu, która weszła do wigwamu. Mężczyzna podkradł się cicho i przez dziurę zobaczył jak dziewczę zajmuje się zajęciami domowymi.
Wtedy wszedł do środka. Dziewczyna wydawała się być zaskoczona i zmieszana, ale on ją uspokoił i wkrótce się zaprzyjaźnili. Cały dzień zabawiając się niczym dzieci, bo przecież oboje byli bardzo młodzi.
Kiedy słońce się obniżyło, a cienie wydłużyły, dziewczyna rzekła, "Muszę już pójść. Słyszę, że twój brat nadchodzi, a boję się go. Ale wrócę jutro. Addio!" I poszła, a starszy brat niczego się nie domyślił. Nazajutrz dziewczyna znów przyszła i znowu igrali w świetle słonecznym aż do wieczora, ale chciała znów odejść, młodzieniec zaczął ją przekonywać by pozostała z nim na zawsze. Ona mając wątpliwości odpowiedziała, "Powiedz bratu o wszystkim, że mogę z wami zamieszkać i pomagać wam obu. Mogę naprawić wam śniegowce i mokasyny, których tak bardzo potrzebujecie, kanu również." Potem odeszła, wrócił starszy brat, a młodszy opowiedział mu o wszystkim, a ten odpowiedział, "Naprawdę bardzo się ucieszę mając tu kogoś, kto zatroszczy się o wigwam i naprawi nam śniegowce."
Dziewczyna przyszła rano i dowiedziała się, że starszy brat ucieszył się, że ona z nimi zamieszka. Gdy to usłyszała poszła gdzieś podrygując. Wróciła po południu ciągnąc toboggin (sanie) obładowany ubraniami i bronią, gdyż i ona polowała. I trzeba przyznać, że potrafiła robić rzeczy, których niejedna kobieta nie potrafiła; gotowała, szyła, robiła wszystko, czego tylko potrzebuje Indianin. Zima minęła w miłej atmosferze, śnieg zaczął topnieć co było dla braci znakiem powrotu do wioski. Dopóki nie pojawiła się dziewczyna, bracia mieli niewiele szczęścia podczas polowania. Ale wraz z jej pojawieniem się, wszystko się zmieniło, bracia mieli zgromadzoną bardzo dużo wspaniałych futer.
Załadowali wszystko do kanu i popłynęli w dół rzeki do swojej wsi. Ale gdy się do niej zbliżyli, dziewczyna posmutniała, ponieważ ich dom odpychał jej duszę, choć oni nie zdawali sobie z tego sprawy. I nagle, gdy tylko przybili do brzegu, dziewczyna powiedziała, "Tutaj muszę was opuścić. Nie mogę iść dalej. Nie mówcie o mnie swoim rodzicom, gdyż wasz ojciec mógłby mnie pokochać." Bracia próbowali ją przekonać, lecz ona I młodzi ludzie szukali przekonać ją, lecz ona tylko smutno powiedziała, "Tak być nie może." Nie mogąc nic więcej zrobić, bracia poszli do domu niosąc futra, a starszy brat był tak dumny z ich szczęścia i dziwnego spotkania z nieznajomą, że nie mogąc się powstrzymał, opowiedział o wszystkim.
Wtedy ojciec bardzo rozgniewany powiedział, "Całe moje życie obawiałem się tego. Wiedzcie, że ta kobieta jest leśnym demonem, wiedźmą Mitche-hant, siostrą Oonahgamess i Ke'tahks." A mówił o tym tak długo i przekonująco, że bracia przerazili się, a starszy, którego przekonała opowieść ojca, wyruszył z zamiarem zabicia jej. Młodszy brat niedługo potem poszedł za nim. Znaleźli ją kąpiącą się w strumieniu, a ona widząc ich pobiegła na małe wzgórze. Gdy biegła, starszy brat strzelił do niej z łuku. Wtedy nastąpiło coś dziwnego, usłyszeli trzepot piór i zobaczyli ją jak odlatuje jako kuropatwa. Po powrocie opowiedzieli o wszystkim ojcu, a ten rzekł, "Dobrze sobie poradziliście. Wiem wszystko o tych kobietach demonach, które chcą zniszczyć ludzi. To doprawdy była Mikumwess."
Ale młodszy brat nie mógł zapomnieć o dziewczynie, strasznie tęsknił i zapragnął znów ją zobaczyć. Tak więc pewnego dnia poszedł do lasu i ją odnalazł. Dziewczyna była dla niego tak uprzejma jak wcześniej. Młodzieniec rzekł do niej, "Przysięgam, że nie ja tamto uczyniłem, to strzelał do ciebie mój brat." Ona odpowiedziała, "Wiem o tym. Wiem też, że wszystko to było za namową twojego ojca, ale i jego nie winię, ponieważ wszystko się stało przez tę sprawę z dawnych czasów z N'karnayoo, której końca nie widać, a najważniejsze jeszcze nadejdzie. Pozwólmy by dziś było dniem dzisiejszym, jutro było przyszłością, a to co wczorajsze niech odejdzie." Zapomnieli więc o kłopotach i razem cały dzień, aż do zachodu słońca, wesoło się zabawiali w lesie i na polanach, opowiadając przy tym historie z dawnych czasów. A gdy Kah-kah-goos, czyli Kruk, odleciał do swoich gniazd, chłopiec powiedział, "Muszę wracać" a ona odpowiedziała, "Gdy kiedykolwiek zapragniesz mnie widzieć, przyjdź do lasu. I zapamiętaj co ci powiem: nie zgadzaj się poślubić nikogo poza mną, jako, że twój ojciec chce byś to uczynił i wkrótce z tobą o tym porozmawia, i mówię o tym tylko ze względu na ciebie." Potem słowo w słowo powiedziała mu, co powie jego ojciec, ale go to nie zdumiało, gdyż wiedział, że dziewczyna różniła się od zwykłych kobiet, jednak go to nie obchodziło. Stał się z tą chwilą odważny i śmiały, i był ponad tym wszystkim. i wtedy on był przede wszystek rzeczami, a późniejsze jej słowa, że jeśli poślubi inną, to z pewnością umrze, wydały się dla niego drobnostką.
Gdy wrócił do domu, jego ojciec powiedział, "Mój synu, przyprowadziłem ci żonę, którą musisz natychmiast poślubić." On odpowiedział, "Dobrze. Niech tak będzie." Wtedy nadeszła panna młoda. Cztery dni trwały ślubne tańce, cztery dni ucztowali. Czwartego dnia młodzieniec rzekł, "To już koniec," i położył się na białej, niedźwiedziej skórze, zmorzony przez nieznaną chorobę, a gdy przywiedli do niego jego żonę, już nie żył.
Tylko ojciec wiedział, co stało się z jego synem, ale nikomu nic nie powiedział. Ale szczerze znienawidził to miejsce, i wraz z żoną opuścił je, odchodząc gdzieś w odległe ostępy.
http://czytadla.blogspot.com/2009/05/o-tym-jak-modzieniec-umar-w-imie-miosci.html