Mówił o tym, jak ujrzał tajemniczego jeźdźca, którego mustang wielokrotnie zmieniał swą maść, raz był gniady, bułany, to znów kary czy srokaty. Ów mustang niósł go tam, gdzie srożył się zamęt bitewny i kłębiło się mnóstwo postaci, gdzie gęste dymy przesłaniały pobojowisko. Wokół jeźdźca ołowiane ptactwo kul przelatywało ze straszliwym świstem i bzykały roje strzał, lecz go nie trafiły, wszystkie go omijały. A kiedy już się zdawało. że jednak im nie ujdzie - znikały, rozwiewały się jak dym, zanim go ugodziły.Niekiedy znów fala wrogów zalewała jeźdźca, ale on roztrącał ich jak burza, pędził naprzód jak huragan. Bywały takie jednak chwile, że nieomal ustawał, gdyż nie tylko nieprzyjaciel zabiegał mu drogę, ale i jacyś ludzie postępujący za nim, należący chyba do jego grupy, mieszali mu szyki, łapali z tyłu za ramiona. I wówczas nieziemskie światło, które rozświetlało jego postać, światło pulsujące, płomienne, wątlało, niemalże ginęło wokół gęstniejących mroków. Wszakże potem na nowo rozbłyskiwało jak słońce wynurzające się zza chmur. Zapadło mu w myśl, że za uchem jeźdźca wisiał talizman, niewielki, okrągły, brązowy kamyk, w jedno zaś jasnych, długich włosach tkwiło tylko jedno pióro, a nad jego głową unosił się sokół z czerwonym ogonem, który ostrzegał przed niebezpieczeństwem.
"Szalony Koń" M. Fiedler