niedziela, 29 września 2013

Wolność


Prosta jak strzała,
dumna jak wojownik
z podniesioną głową
szła nucąc pieśń zwycięstwa.

Nie związali jej 
nie zakneblowali
otoczyli iluzoryczną granicą

A ich jedynym snem
jej upadek i śmierć
i plują na hańbę jej w twarz

Rzucają ja na kolana
a ona wstaje
póki żyje w miłości swych dzieci


Prosta jak strzała,
dumna jak wojownik
z podniesioną głową.

sobota, 28 września 2013

Szalony Koń- dzisiaj???


A gdyby Tashunca Witko żył dziś, ze swymi ideałami,niezłomnością ducha. Kim by był? Jaki by był? Pewnie całe życie spędził by w rezerwacie, nienawidził przecież białych, jak mógłby żyć w ich miastach.Prawdopodobnie nosiłby długie włosy jak przodkowie i robił wszystko by pokazać światu swoją odmienność, swoją "indiańskość", pokazać to, że gardzi światem białych i, że to on zna prawdziwe ideały. Pewnie często odwiedzałby swoje ukochane góry. Tylko czyj pomnik by wtedy wykuwano? Siedzącego Byka? Moim zdanie =m to on byłby w stanie najgodniej zastąpić swego współplemieńca.. Tashunca Witko brałby pewnie udział w powwow, działał w jakiejś indiańskiej organizacji. Z czasem zostałby może wodzem, choć może w późniejszym wieku niż w rzeczywistości. No i może jego życie byłoby szczęśliwsze, przecież raczej nikt nie zabiłby mu w rezerwacie brata, nie zginęli by jego przyjaciele, jego córeczka byłaby wyleczona. Ale pewni nadal byłby samotnikiem, zakochanym w swej ziemi, ludzie i Black Hills, gdzie wybrałby się by dostąpić wizji. Może poprowadził by Lakotów do lepszego jutra. Ale wtedy kto byłby ideałem i bohaterem tych licznych, którzy go kochają i podziwiają

shania

czwartek, 26 września 2013

indiańska modlitwa - MITAKUYE OYASIN



Aho Mitakuye Oyasin....
Wszyscy jesteśmy spokrewnieni
Szanuję tych, którzy są dziś ze mną w kręgu życia
Jestem wdzięczny za to, co mogę  wyznać w tej modlitwie....
Stwórco, najwyższy dawco życia,
Dziękuję ci
Za naród minerałów budujący i  utrzymujący moje kości i cały fundament życiowych doświadczeń.
Dziękuję ci
Za naród roślin, który podtrzymuje moje organy i ciało i daje mi zdrowe zioła na choroby.
Dziękuję ci.
Za naród zwierząt, który karmi mnie swoim mięsem i oferuje lojalne współzawodnictwo w walce o życie
Dziękuje ci
Za naród ludzi, z którym dzielę  ścieżkę mej duszy w świętym kole ziemskiego życia.
Dziękuję ci.
Za Ducha narodów, moich niewidocznych przewodników przez wzloty i upadki  życia i niosących zapaloną pochodnię przez wieki
Dziękuję ci.
Za Cztery Wiatry Zmian i Wzrostu,
Dziękuję ci
Jesteście ze mną w relacji, jesteście moimi krewnymi, bez których bym nie żył.
jesteśmy razem w kręgu życia, współzależymy współistniejemy, wspólnie tworzymy nasze przeznaczenie.
Wszyscy jesteśmy sobie równi.
Jeden naród powstaje z drugiego jednak każdy zależy od tego powyżej i poniżej.
Jesteśmy częścią Wielkiej Tajemnicy
Dziękuję ci za to życie.

czwartek, 19 września 2013

TASCHUNCA WITKO- SZALONY KOŃ - HISTORIA W OBRAZACH


Był młodym wspaniałym wojownikiem
trochę samotnikiem
*
dobrym człowiekiem,
co kochał lud i ziemię.
*

Wielkim wizjonerem
*


Nadszedł biały człowiek,
niósł wojnę na bagnetach.
*

On stał się wodzem,
do walki prowadził swe plemię,
*


Zwycięstwo mu było drugim imieniem.
*

Ta ciężka zima
 i białe psy zemsty.
*

Musiał wybrać....
*


czy odda wolność swoją i ludu
za życie plemienia
*


czy odejdzie wolny
by żyć wśród świętych gór...?
*


zwycięscą miłość, 
co nigdy nie opuszcza,
co do piekła dumna idzie bram.
*


Jego decyzja
progiem wiecznej chwały mu była,
*

spełniła się wizja...
*

lecz on nigdy nie opuścił
umiłowanego plemienia,
CZUWA....




środa, 18 września 2013

moi Indianie...


Moi Indianie. Jacy są? Kim dla mnie są? Po pięciu latach mojej pięknej przygody z Indianami wiem już, że ludzie tkwią w świecie stereotypów kreowanych przez przeciętą literaturę i westerny, będąc często w głębokim błędzie. Ale wracając do mnie, to tak bardzo subiektywnie mówiąc. Moi Indianie to moja jedyna i wieczna miłość. Miłość, na której nigdy się nie zawiodę, która mnie nigdy nie opuści. Moi Indianie to radość i smutek, uśmiech i łzy. Moi Indianie to nie wyidealizowani bohaterowie, ale ludzie, zwykli ludzie z krwi i kości, z ludzkimi zmartwieniami i radościami. Ludzie tak inni od innych, być może lepsi? Skrzywdzeni przez moją rasę, a za ich krzywdę trudno znaleźć godne zadośćuczynienie. Moi Indianie to mój największy wyrzut dla tego świata.
Odważni, dumni, o pięknej duszy i wspaniali ludzie, o których nigdy nie będziemy wiedzieć za dość, bo nawet się nie staramy. Moi Indianie to moja przyszłość. Bezpieczna skała schronienia na egzystencjalnym oceanie sztormów. twierdza nie do zdobycia w kraju ogarniętym wojną. Moi nauczyciele w szkole życia. Punkt osobowości, który nawet w najgorszych chwilach, po przejściu największych zawiłości losu pozwala odnaleźć siebie. Moi Indianie to niedościgniony wzór i autorytet. Moja tarcza i włócznia w walce z przeciwnościami. Moi Indianie to centrum i cel mojego życia...

shania

wtorek, 17 września 2013

Mitakuye Oyasin - wszyscy jesteśmy spokrewnieni



"Indianie amerykańscy i inne ludy tubylcze od dawna są przeświadczone, że mogą sporo nauczyć Europejczyków i północnych Amerykanów o świecie i pokrewieństwie człowieka z nim. Pokładają ufność w duchowe podstawy swego postrzegania; ufają, że podstawy te mogą się stać źródłem uzdrowienia i pojednania całego stworzonego świata (creation). Oto kilka prostych przykładów wynikających z indiańskiego postrzegania świata.
Moi indiańscy przodkowie utrzymywali silną i odpowiedzialną wież z Bogiem jako Stwórcą na długo przed Jego poznaniem, tzn. przed przyjęciem Ewangelii Jezusa Chrystusa. Wież ta zrodziła się z uznania Innego jako Stwórcy, jako twórczej mocy ponad wszystkim, co istnieje; poprzedziło to na długo przybycie misjonarzy.
Nasi indiańscy przodkowie potwierdzali dobroć Stwórcy i całego stworzonego świata we wszystkim, co robili. Dotyczyło to także ich samych. To była istota ich opowieści, najważniejsza część ich modlitw i cel obrzędów. Rozpoznawali równowagę i harmonię, jakie charakteryzowały cały stworzony wszechświat: w równowadze pozostawały ze sobą zima i lato, polowanie i rolnictwo, niebo i ziemia, gorąco i zimno, słońce i księżyc, pierwiastek żeński i męski oraz kobiety i mężczyźni.
Nasi przodkowie widzieli, że wszystko to było dobre, podobnie jak czyni to Bóg na koniec szóstego dnia (Rdz 1, 31).
Całe duchowe postrzeganie amerykańskich Indian, a stąd indiańska teologia, wynika z aktu Tworzenia, czego często nie dostrzega się w podstawowej formie odprawiania ceremonii religijnych przez Indian wielu plemion Ameryki Północnej. Nasze modlitwy odmawia się często we wspólnocie zebranej w kręgu. Krąg jest głównym symbolem samozrozumienia, reprezentującym całość wszechświata i nasz w nim udział.
Patrzymy na siebie jak na równorzędnych uczestników tego kręgu, nie stojących ani niżej, ani wyżej od innych tworów Boga. W naszej kulturze nie ma hierarchii, nawet gatunków, ponieważ krąg nie ma początku ani końca. Wszystkie stworzenia występują razem, każde na swój sposób, aby zachować całość kręgu.
Gdy grupa Indian formuje krąg do modlitwy, wszyscy wiedzą, że już sam krąg jest modlitwą. Nie padło jeszcze ani jedno słowo (są obrzędy, w których nie trzeba nic mówić), ale sam fizyczny przejaw naszej postawy już wyraził naszą modlitwę i głęboką troskę o cały stworzony świat.
Narody Lakotów i Dakotów mają zwrot używany we wszystkich modlitwach, który trafnie oddaje tubylcze poczucie bycia pośrodku stworzonego świata. Zwrot Mitakuye Oyasin [wym. mitakuje ojaszin] ma wiele warstw znaczeniowych. Człowiek modli się oczywiście za swych bliskich krewnych - ciotki, kuzynów, dzieci, czy dziadków. Jednak pokrewieństwo może dotyczyć także innych członków plemienia, a nawet wszystkich Indian.
Jednocześnie zwrot ten obejmuje wszystkie istoty ludzkie, czyli wszystkich dwunożnych jako krewnych, a powiększony krąg nie kończy się jeszcze w tym miejscu. Każdy Lakota odmawiający tę modlitwę wie, że nasi krewni to wszystkie stworzenia czworonożne, skrzydlate i inne żyjące na Matce Ziemi. Pewien nauczyciel Lakota zasugerował, że lepsze tłumaczenie Mitakuye Oyasin brzmiałoby: Za wszystkie rzeczy nade mną i pode mną, i wokół mnie; to jest, za wszystko, z czym jestem spokrewniony.
Pytanie, jakie indiańskie kultury stawiają ludom chrześcijańskim, szczególnie tym z Europy i Ameryki Północnej, brzmi: Jak można szanować drzewo, skałę, zwierzęta czy wreszcie istoty ludzkie w komercyjno-przemysłowym świecie, który wyłonił się ze współczesności i teraz grozi całemu Stworzeniu postmodernistyczną zagładą? W jaki rodzaj wzajemności jesteśmy zaangażowani, w jaki będziemy? Co zwrócimy Ziemi, gdy wytniemy las czy wyeksploatujemy kopalnię, zostawiając za sobą metr po metrze całkowicie gołą ziemię?
To samo pytanie, postawione w kategoriach ludzkiej sprawiedliwości, zabrzmi może jeszcze bardziej boleśnie: gdzie wzajemność, gdzie zachowanie kosmicznej równowagi z szacunkiem do tych, którzy cierpią różne rodzaje ucisku w naszym współczesnym świecie: Murzyni w południowej Afryce, Palestyńczycy, Tamilowie w Sri Lance czy ludy plemienne w Ameryce Łacińskiej?
Podobnie jak wiele innych ludów Trzeciego i Czwartego Świata, także i ja martwiłem się, że rosnąca troska i świadomość kryzysu ekologicznego, dotykającego cały stworzony świat, mogły (i często to robiły) odrywać ludzi o wrażliwym sumieniu od ich świadomości i zaangażowania w sprawy sprawiedliwości i wolności. Na przykład, troska o przeżycie ryb w górskich jeziorach, zanieczyszczonych kwaśnymi deszczami jest z pewnością szlachetna. Jednak, gdy odrywa to naszą uwagę od codziennych cierpień Czarnych w południowej Afryce, stajemy się uczestnikami ucisku dotykającego naszych braci i siostry poprzez terror apartheidu.
Ze swej strony, muszę nieustannie przypominać dobrym chrześcijanom w Ameryce Północnej o trwającym ucisku Indian amerykańskich: sześćdziesiąt procent bezrobocia, zdewastowane kultury, grabież ziem i największa ofiara: choroby i słabowitość owocujące przerażającą statystyką średniej długości życia zaledwie 46 lat. Potrzeba sprawiedliwości, potrzeba kościołów, które ogłoszą dobrą nowinę biednym i uciśnionym jest naprawdę wielka, nawet pośrodku północnoamerykańskiego dobrobytu.
Indiańskie rozumienie Tworzenia jako świętości, Matki Ziemi jako źródła całego życia, wykracza daleko poza świadomość takich instytucji jak Sierra Club czy Greenpeace. Znaczy więcej niż troska o foki czy parę uwięzionych w lodzie wielorybów. Obejmuje ono całe życie, od drzew i skał do stosunków międzynarodowych. Wiedza ta jest natchnieniem dla wszystkich działań społecznych, od polowań i tańców po pisanie wielkich petycji, czy kierowanie rządowymi agendami.
W szczególności dotyczy to sposobu, w jaki ze sobą żyjemy. Siłą rzeczy wiąże się to ze sprawami sprawiedliwości i uczciwości, a wreszcie pokoju.
Indianie doświadczyli i dalej doświadczają niekończącego się ucisku w rezultacie tego, co można nazwać barbarzyńską inwazją na Amerykę. Podejrzewamy, że ucisk, którego doświadczyliśmy, jest ściśle związany ze sposobem, w jaki imigranci modlą się i rozumieją Tworzenie oraz swój stosunek do stworzonego świata i Stwórcy.
Co więcej, sądzimy, że chciwość, która była powodem usunięcia wszystkich ludów tubylczych z ziem ich duchowych korzeni jest tą samą chciwością, która teraz zagraża przyszłości Ziemi oraz jest nieustannym źródłem ucisku tak wielu ludzi. Bez względu na to, czy są to opowieści, które opowiadają imigranci, czy teologie, które rozwijają, aby je zinterpretować, ludom indiańskim wydaje się to złe.
Indianie nie tylko wytrwale opowiadają opowieści, śpiewają pieśni, odmawiają modlitwy i odprawiają obrzędy, których korzenie sięgają głęboko w Matkę Ziemię, ale są na tyle zuchwali aby myśleć, że ich opowieści i sposoby wyrażania szacunku wobec stworzonego świata, któregoś dnia pokonają imigrantów i ich zmienią. Zdaje się, że tubylcze ludy Ameryki mają we krwi optymizm i cierpliwość bez granic.
Mitakuye Oyasin! Za wszystkich moich krewnych!"

http://www.indianie.eco.pl/litera/mitakuye.htm

sobota, 14 września 2013

Szalony Koń - cytaty


"Woleliśmy polować, by żyć, niż być bezczynnym w naszych rezerwatach. W czasie gdy nie mamy wystarczająco jedzenia i pozwolenia na polowanie."

"Moja ziemia jest tam, gdzie leżą pochowani mi zmarli"

"W cierpieniu i przez cierpienie Czerwony Naród będzie wzrastał ponownie. Będzie to dar losu dla chorego świata. Świata wypełnionego złamanymi obietnicami, egoizmem i podziałami. Świat zatęskni znów za światłem. Widzę czas 7 generacji, kiedy ludzie wszystkich ras zbiorą się pod Świętym Drzewem Życia a cała ziemia znów będzie jednym kręgiem."

"Wszystkim czego chcieliśmy był pokój  pozostanie samemu. Żołnierze przyszli i zniszczyli nasze wioski. Potem przyszedł Długie Włosy. Powiedział, że zabijemy go, ale on zabije nas. Naszą pierwszą myślą była ucieczka, ale byliśmy osaczeni i musieliśmy walczyć."

"Nie sprzedaje się ziemi, po której chodzą ludzie."

Największy z   Lakotów

piątek, 13 września 2013

Indianie i święty symbol drzewa


Świętością dla Indian jest drzewo, które utożsamia wzrost, Native Americans pragną, aby inni ludzie rozumieli, szanowali i czcili ten symbol. Mówią, że warto wybrać sobie drzewo, usiąść pod nim i rozmyślać. Postarać się odnaleźć podobieństwo między swoim życiem a życiem drzewa - nasza krew i życiodajne soki drzewa. Pragniemy siły, stawiamy czoło przeciwnościom spotkanym na drodze życia, czyż nie podobnie jest z drzewem, które rośnie, aby jego pień i konary były potężniejsze  wytrzymalsze, które stawia czoło wichrom i suszom. Kiedy będziemy myśleć w ten sposób nauczymy się szanować naturę.

na podstawie "Otwarta rana Ameryki" A.  Ziółkowska - Boehm

czwartek, 12 września 2013

Kartka wyrwana z pamiętnika, czyli myśli o Native Americans



Tak jak nie potrafię sobie wyobrazić, że zgaśnie słońce, tak nie potrafię sobie wyobrazić świata bez Indian.


Świat bez Indian byłby równie ubogi jak niebo obdarte z gwiazd.


Jak Tashunca Witko wierna,
Jak Biała Antylopa odważna,
Jak Tecumsech nieść wierność,
chciałabym.


Być wojownikiem, co miłością walczy o sprawiedliwość....


Gdyby ludzie chcieli uczyć się od Indian, zaczerpnąć ze skarbca pradawnej indiańskiej mądrości, nauczyć się szacunku do świata i życia, świat stałby się lepszy. Traktowana z szacunkiem natura odrodziła by się, a ludzie staliby się szczęśliwi, bo nigdy nie byliby już samotni, wiedzieli by przecież, że są częścią Wielkiego Kręgu życia. 

środa, 11 września 2013

Śmierć wojownika


Zamykam ostatni raz oczy
przychodzi do mnie opiekuńczy duch
Prowadzi krętą ścieżką tam,
gdzie tylko w snach
wędrowała dusza ma.
Prowadzi tam,
gdzie Wakan Tanka
gdzie tęczy wieczny łuk,
gdzie wolności nie odbiorą mi.

wtorek, 10 września 2013

"Szalony Koń" - M. Fiedler


Młody wojownik, Szalony Koń, zostaje obrany wodzem plemienia Lakotów. Nadchodzą jednak ciężkie czasy - biali wdzierają się w głąb prerii, wyżynając całe stada bizonów i nie zważając na należne Indianom prawa. Plemiona zjednoczone pod wodzą Szalonego Konia, którego owiane legendą czyny i umiłowanie wolności sprawiły, że stał się symbolem męstwa, prawości i poświęcenia, stają do nierównej walki z białym najeźdźcą..

"Nadeszła dla niego najtrudniejsza chwila. Bo czyż potrzeba wolności nie żyła w nim jak gorący oddech, jak bicie serca! Ponownie zaszył się w pustelni skalnej wiele mil od obozu. Chwilami brała go nieprzeparta chęć, by pozostać w odosobnieniu już na zawsze, by wieść życie na podobieństwo, niektórych bizonów samotników..."

"Przewodziłem ludziom w walce, nie opuszczę  ich i wówczas, gdy przyjdzie nam złożyć broń. Ojcze powiedz wszystkim, że mogą na mnie liczyć, i że niebawem wrócę..."


To chyba jedna z najwspanialszych pozycji wśród książek o Indianach na polskim rynku, absolutnie mój numer 1, ta książka to niemal biografia najwspanialszego z  wodzów Lakotów.


shania

sobota, 7 września 2013

Szalony Koń - śmierć

Śmierć wodza- scena z filmu Szalony Kon (1996)


"Wodzowie Spotted Tail I Red Cloud spiskowali przeciwko Crazy Horse'owi poprzez skłądanie raportów do generała George'a Crooka. Donosili, że Crazy Horse planuje go zabić. Crazy Horse postanowił wywieźć żonę do jej rodziców w Spotted Tail Agency, a jego wrogowie rozpowszechnili pogłoskę, że chce opuścić Fort Robinson. Crazy Horse poszedł do kapitana Luka'a Lea, który mu powiedził, że powinien wrócić do Fort Robinson i tym samym uciąć te spekulacje.

Kiedy 5 września wódz powrócił do Fort Robinson, strażnicy chcieli go aresztować. Zaczą się opierać, a wtedy 20 letni- letni żółnierz William Gebtiles, który nigdy nie wyrósł ponad rangę szeregowego, wbił bagnet tuż przy jego lewej nerce. Wódz zmarł tej samej nocy w pokoju adiutanta, gdzie doktor McGillycuddy opatrywał jego ranę, a ojciec śpiewał nad nim pieśni.

Doktor Valentine McGillycuddy, który doglądał konającego Crazy Horse'a, napisał później, że wódz zmarł koło północy. Według Siuksów Oglala zmarł po północy 6 września 1877 roku. Według wojskowych raportów zmarł przed północą, więc 5 września. Miał około 34 lata.


Miejsca pochówku nikt nie zna. Ciało oddano rodzicom, którzy złożyli je podobno gdzieś w Badlands. Inne źróddło podaje, że ojciec i macocha dostali ciało i według woli syna spalili je niedaleko Wounded Knee."

"Otwarta Rana Ameryki" A. Ziółkowska-Boehm

piątek, 6 września 2013

Szalony Koń - 136 rocznica śmierci

Tashunca Witko
6.09.1877-2013
136 rocznica śmierci



Tashunca Witko był człowiekiem niezwykłym, a jego historia jest pełna zagadek.

Nie wiemy dokładnie kiedy i gdzie się urodził, gdzie go pochowano, ale może to i lepiej, bo nie zostało to miejsce punktem na trasie "białych wycieczek". zastanawiamy się nad pochodzeniem jego imienia, nie znamy jego wizerunku.

Wiemy, że Tashunca witko był człowiekiem niezwykłym, typem samotnika, wizjonerem, nieprzeciętnym wojownikiem, oddanym swym ludziom, sprawiedliwym nosicielem świętej koszuli, był z pewnością osobą utalentowaną i wyróżniał się spośród innych wojowników, gdyż został wodzem w bardzo młodym wieku, zjednując sobie sympatię Oglalów. Nienawidził białych, Nie ominęło go w żuciu cierpienie, stracił brata i maleńką córeczkę. ale można by nawet rzec, że otrzymał go za dwoje, ciężkie doświadczenia sięgnęły zenitu, gdy przyszło mu podjąć decyzję, która z pewnością rozdarła jego miłujące wolność i ziemię ojców serce i nieposkromionego, pragnącego walczyć do końca ducha. Wybrał jednak rezerwat, niewolę ze swym plemieniem, choć pewnie mógł uciec, skryć się gdzieś w Paha Sapa, żyć w wolności do końca dni, na podobieństwo bizonów - samotników. Żyć z wyrzutami sumienia, bo nie zdradza się, nie opuszcza w chwili próby bliskich sercu istot i może "lepiej żyć w kajdanach z ukochanymi ludźmi, niż cieszyć się wolnością w samotności"

Zginą jak na dzielnego wojownika i wodza Lakotów przystało - z bronią w ręku. Zginą jak przepowiedziała mu wizja - przy udziale współplemieńców. Zginą w niesprawiedliwej walce.

Za życia był bohaterem, a po śmierci stał się legendą, o której piszą książki, kręcą filmy, śpiewają piosenki, legendą której wykuwają największy w świecie pomnik, legendą która jest wzorm i ideałem dla wielu.

Jest legendarnym bohaterem, o którym pamięć w sercach nigdy nie zgaśnie, który pozostaje wiecznie żywy ze swym ludem


shania

środa, 4 września 2013

Szalony Koń



"Szalony Koń" M. Fiedler :

"Przewodziłem ludziom w walce, nie opuszczę ich i wówczas, gdy przyjdzie złożyć broń"

"Naprzód Lakotowie! Dziś mamy dobry dzień do bitwy, to dobry dzień do umierania!!!"

"To nie możliwe, ja ni zdradzam bliskich mi istot."

"Ja jednak nie zaprzestanę walki!"

"Nie chcę przelewu krwi z mego powodu. Nie chcę walki między Oglalaimi."

"Chciałbym, żeby kiedyś, gdy lata przeminą, któryś z naszych wnuków bądź prawnuków mógł rzec: "

"Gdy jednak damy dowód, że umiemy do końca walczyć, pamieć o tym nie zginie między ludźmi. Może kiedyś ta nasza walka będzie dla kogoś podporą, umocnieniem"

"Mój ojcze nie będę mógł już pomóc nikomu. Powiedz naszym ludziom, że nie usłyszą więcej mego głosu..." 


wtorek, 3 września 2013

Szalony Koń - wizja



Mówił o tym, jak  ujrzał tajemniczego jeźdźca, którego mustang wielokrotnie zmieniał swą maść, raz był gniady, bułany, to znów kary czy srokaty. Ów mustang niósł go tam, gdzie srożył się zamęt bitewny i kłębiło się mnóstwo postaci, gdzie gęste dymy przesłaniały pobojowisko. Wokół jeźdźca ołowiane ptactwo kul przelatywało ze straszliwym świstem i bzykały roje strzał, lecz go nie trafiły, wszystkie go omijały. A kiedy już się zdawało. że jednak im nie ujdzie - znikały, rozwiewały się jak dym, zanim go ugodziły.Niekiedy znów fala wrogów zalewała jeźdźca, ale on roztrącał ich jak burza, pędził naprzód jak huragan. Bywały takie jednak chwile, że nieomal ustawał, gdyż nie tylko nieprzyjaciel zabiegał mu drogę, ale i jacyś ludzie postępujący za nim, należący chyba do jego grupy, mieszali mu szyki, łapali z tyłu za ramiona. I wówczas nieziemskie światło, które rozświetlało jego postać, światło pulsujące, płomienne, wątlało, niemalże ginęło wokół gęstniejących mroków. Wszakże potem na nowo rozbłyskiwało jak słońce wynurzające się zza chmur. Zapadło mu w myśl, że za uchem jeźdźca wisiał talizman, niewielki, okrągły, brązowy kamyk, w jedno zaś jasnych, długich włosach tkwiło tylko jedno pióro, a nad jego głową unosił się sokół z czerwonym ogonem, który ostrzegał przed niebezpieczeństwem. 

"Szalony Koń" M. Fiedler 

poniedziałek, 2 września 2013

Szalony Koń (Crazy Horse) - historia życia cz.1


Indianin Oglala Teton Lakota Sioux. Jego indiańskie imię, Ta-sunko-witko lub Tashunca–Uitco, można przetłumaczyć jako Niezłomny Koń lub Nieujarzmiony Koń. Amerykanie nazwali go Crazy Horse. Urodził się około 1842 roku (z według innych źródeł – w roku 1844) na terenie obecnej Dakoty. Syn Szalonego Konia. Miał starszą siostrę i młodszego brata o imieniu Mały Jastrząb. Inny jego brat nosił imię Żelazny Koń.
Niektórzy podaja, że imię jego wywodzi się prawdopodobnie z faktu, że podczas jego narodzin dziki mustang nie­oczekiwanie przebiegł przez osadę, co nie może być prawdą, gdyż do sięgnięcia dziesięciu lat  nosił imię Kędzierawy.
Biały Królik, wspominając o Szalonym Koniu, powiedział:
„Matka Szalonego Konia zmarła, kiedy miał około dwóch lat. Jego macocha, która była również jego ciotką, wychowała go jak własne dziecko.”
19 sierpnia 1854 roku Szalony Koń wziął udział w pierwszym starciu pomiędzy Indianami Sioux a Stanozjednocznikami w masakrze koło Fort Lara­mie w stanie Wyoming.
Mając 17 lub 18 lat Szalony Koń udał się do grupy Indian z Rosebud i pozostał z nimi przez około jeden rok. Następnie wrócił do swoich ludzi. Pytany dlaczego tak się stało odpowiedział, że wrócił, ponieważ zabił Indiankę Winnebago.
Do około 18 roku życia nazywano go Jego Koń Na Widoku, ale to imię nie przylgnęło do niego. Gdy miał około 18 lat, miała miejsce walka z Indianami Arapaho, którzy znajdowali się na wysokim wzgórzu, pokrytym wielkimi głazami i wznoszącym się w pobliżu rzeki. Chociaż był młodzieńcem, zaatakował ich samotnie kilka razy i wrócił ranny, ale z dwoma skalami Indian Arapaho. Jego ojciec, który nazywał się Szalony Koń, wydał ucztę i nadał synowi własne imię. Odtąd ojca nie nazywano już więcej tym imieniem, lecz przezwiskiem Robak.
Od najmłodszych lat Szalony Koń uczestniczył w wyprawach wojennych Indian Oglala Teton Lakota Sioux – najpierw przeciwko ich indiańskim nie­przyjaciołom: Indianom Hidatsa, Crow i Mandan a później przeciwko obrońcom Szlaku Bozemana.
Miał mniej więcej 175 cm wzrostu, postać silną i muskularną. Wyglądał na człowieka pełnego godności i szacunku, ale zarazem surowego, upartego o skłonnego raczej do melancholii. Indianie cenili go niezmiernie za odwagę i wielkoduszność. Podczas ataków na wroga nikomu nie dawał się wyprzedzić. Miał setki przyjaciół, których pozyskał swą hojnością dla biednych i słabych, gdy sam uważał za punkt honoru, by nie posiadać niczego poza bronią. Nigdy nie słyszano, aby jakiś Indian wymawiał jego imię bez oznak najwyższego szacunku.
Opisując Szalonego Konia, jego przyjaciel Pies powiedział:
„Zawsze, gdy byłem z nim w bitwie, Szalony Koń w krytycznych momentach walki zeskakiwał z konia, aby strzelać. Jest on jedynym znanym mi Indianinem, który czynił to tak często. Chciał być pewny, że trafi tam, gdzie celował. Takim był wojownikiem. Nie lubił zaczynać walki, jeśli wszystkiego nie zaplanował i nie był pewny zwycięstwa. Zawsze postępował rozsądnie i walczył bezpiecznie.”
Charakteryzując sylwetkę wodza Pies powiedział:
„Szalony Koń zawsze osobiście prowadził swoich ludzi do bitwy i trzymał się na czele wojowników. Poprowadził wiele ataków i był wiele razy ranny w bitwach, ale nigdy poważnie. Nigdy nie nosił wojennej czapki z piórami. Szaman o imieniu Drzazgi obdarzył go mocą, pod warunkiem, że będzie nosił w bitwie gwizdek z kości orła, jedno pióro i pewien okrągły kamień z otworem. Szalony Koń nosił ten kamień pod lewym ramieniem, zawieszony na skórzanym rzemieniu, który przechodził przez jego barki. We włosach nosił jedno pióro, pochodzące z samego środka orlego ogona. Szalony Koń trzymał zawsze w pobliżu swój karabin. Zawsze próbował zabić jak najwięcej wrogów bez straty własnych ludzi.”
Czerwone Pióro powiedział:
„Znałem Szalonego Konia, kiedy byłem jeszcze małym chłopcem. Nieprzyjaciele zabili pod nim wierzchowca siedem razy, ale nigdy poważnie go nie zranili. Podczas wojennych wypraw nosił na ramieniu mały, biały kamień z otworem, nawleczony na rzemyk z jeleniej skóry. Nosił go pod lewym ramieniem. Został ranny dwa razy, kiedy po raz pierwszy zaczął walczyć, ale nigdy odkąd miał ten kamień. Ofiarował mu go człowiek o imieniu Drzazgi, wielki przyjaciel Szalonego Konia. Mój syn, młody Czerwone Pióro, ma go teraz.”
Pies powiedział też:
„Nigdy nie przemawiał na naradach i uczestniczył w nich bardzo rzadko. Działo się tak bez specjalnego powodu, wynikało po prostu z jego charakteru. Był bardzo spokojnym człowiekiem, jedynym wyjątkiem była walka.
Szalony Koń zawsze osobiście prowadził swoich ludzi do bitwy i trzymał się na czele wojowników. Poprowadził wiele ataków i był wiele razy ranny w bitwach, ale nigdy poważnie. Nigdy nie nosił wojennej czapki z piórami. Szaman o imieniu Drzazgi obdarzył go mocą, pod warunkiem, że będzie nosił w bitwie gwizdek z kości orła, jedno pióro i pewien okrągły kamień z otworem. Szalony Koń nosił ten kamień pod lewym ramieniem, zawieszony na skórzanym rzemieniu, który przechodził przez jego barki. We włosach nosił jedno pióro, pochodzące z samego środka orlego ogona. Szalony Koń trzymał zawsze w pobliżu swój karabin. Zawsze próbował zabić jak najwięcej wrogów bez straty własnych ludzi.
Niski Bizon w wywiadzie udzielonym 13 lipca 1930 roku Pani Eleanor H. Hinmam powiedział:
„Opowiem ci o jednym z wojennych czynów Szalonego Konia, o którym myślę, że był wielki. Było to podczas bitwy z Indianami Shoshone, w której Indianie Shoshone przewyższali liczebnością Indian Oglala. Szalony Koń i jego młodszy brat ochraniali tyły swego oddziału. Po długiej walce pony Szalonego Konia wyczerpał się. Szalony Koń puścił go wolno i młodszy brat, który nie chciał go zostawić, także wypuścił swego pony. Dwóch konnych wrogów pojawiło się przed nim. Doszło do pojedynku. Szalony Koń zwrócił się do swego brata:
- Uważaj na siebie. Ja dokonam fantastycznego czynu.
Szalony Koń dopadł pierwszego Indianina Shoshone, a drugi zdołał uciec. Szalony Koń wziął konie obu Indian Shoshone i razem z bratem dogonił swój oddział. Ocalili siebie i swój oddział, zdobyli dwa konie i skalp zabitego Indianina Shoshone. Wydarzyło się to niedaleko obecnej agencji.
Nigdy nie przemawiał na naradach i uczestniczył w nich bardzo rzadko. Działo się tak bez specjalnego powodu, wynikało po prostu z jego charakteru. Był bardzo spokojnym człowiekiem, jedynym wyjątkiem była walka.”
Pies, Indianin Oglala Teton Lakota Sioux powiedział:
„Gdy byliśmy młodzi, Indianie Oglala podzielili się na dwie grupy, jedną prowadzoną przez Czerwoną Chmurę i drugą kierowaną przez starszego Człowieka Którego Koni Boją Się Wrogowie. Ja i Szalony Koń zostaliśmy z grupą starszego Człowieka Którego Koni Boją Się Wrogowie. Później ta grupa znowu się rozdzieliła na dwie części. Ja pozostałem z częścią bardziej północną, której ja i Duża Droga, a później Święty Nagi Orzeł i Czerwona Chmura, zostaliśmy wybrani współwodzami. Szalony Koń pozostał z południową ćwiartką plemienia. Rada jego odłamu wyznaczyła wodzami Szalonego Konia, Amerykańskiego Konia, Młodego Człowieka Którego Koni Boją Się Wrogowie i Szablę. Było to wiele lat po naszych pierwszych bitwach, gdy zostaliśmy wodzami. Mężczyzna musiał wyróżnić się w wielu bitwach, jak również w czasie pokoju, zanim mógł być wybrany wodzem.”
Było to koło 1865 roku.
Również około 1865 roku Szalony Koń wyruszył w kierunku Białych Gór, zwanych przez Białych Big Horn. Stamtąd udał na wojenną wyprawę, na drugą stronę gór. Towarzyszył mu Pies, który też powiedział:
„Gdy wróciliśmy, ludzie wyszli nam naprzeciw z obozu. Eskortowali nas do wioski i na wielkiej ceremonii ofiarowali nam dwie włócznie, dar od całego plemienia, które zebrało się razem. Każda z tych włóczni miała 300 lub 400 lat i starsza generacja przekazywała je tym z młodszej generacji, którzy najpełniej żyli.”
I tak to Szalony Koń i Pies stali się Kangi Yuha, dzierżycielami dzidy.

C.D.N...

http://www.mojeparfleche.cba.pl/Moje%20Parfleche%20Szab%20-%20Szal.htm