poniedziałek, 29 grudnia 2014
poniedziałek, 22 grudnia 2014
********
Był orzeł, co dumnie tańczył w obłokach,
dnia swych narodzin niepomny,
a było to,
gdy nie znano jeszcze historii.
Był łabędź, co czerwonymi pióry
inny był wśród mu podobnych,
co chcieli,
usłyszeć jego przed śmiertelną pieśń.
Jest skrzydlaty lud, co w sercach orła ma,
nad którym krąży łabędzi cień i skrzydła,
co zerwą okowy
i wzbiją się w nieba najwyższy krąg.
Będzie feniks, co w ogniu i pożodze
powstanie z popiołów starego świta,
tworząc nowy świat,
prze oblecze się w orła starszego niż historia.
poniedziałek, 15 grudnia 2014
vine deloria cytaty
Być Indianinem we współczesnej Ameryce to w bardzo realnym sensie – być nierealnym i ahistorycznym.
Historia opisywana przez nie – indiańskich autorów jest często pełna błędów. Potrzebujemy całej grupy ludzi tworzących literaturę faktu. Łatwiej jest pisać o swoich emocjach, niż o faktach. Już przed laty Indianie zaczęli pisać poezję – „Jestem Indianinem w Gallup i jest mi smutno…” Znamy to od dawna i nadszedł czas, by Indianie zaczęli pisać o technice i naukach społecznych.
Jeżeli porusza się między biegunami radykalizmu i umiarkowania, to można poruszać bardzo radykalne kwestie używając umiarkowanego stylu. Generalnie radykalne poglądy starałem się wyrażać umiarkowanie.
Nawet sami Indianie nie są w stanie ustalić, co ich łączy ze stworzeniem, które dla białych antropologów jest tzw. „prawdziwym Indianinem”. Dlatego niektórzy zaczynają uważać, że są jedynie cieniami mitycznego Superindianina.
Porwiemy system wartości tego kraju [USA] na strzępy. Nie jest ważne, że jest nas Indian niewielu. Ważne jest to, że mamy lepszy sposób życia. My Indianie mamy bardziej humanistyczną filozofię życia. My Indianie pokażemy temu krajowi, co znaczy postępować po ludzku. Któregoś dnia ten kraj zmieni swoją konstytucję i swoje prawa tak, by służyły ludziom, a nie własności. Co jest najwyższą wartością w życiu człowieka? Oto jest pytanie.
Widzieć w zajęciu Biura do Spraw Indian [w 1972] lub w okupacji Wounded Knee [w 1973] konspirację działaczy finansowanych przez zagraniczne pieniądze, jak usiłował to czynić w pewnym momencie rząd, to przyznawać się do głębokiej ignorancji w sprawach postaw i przekonań Indian. Nacisk na międzynarodowe uznanie narastał wśród tradycyjnych Indian co najmniej od pokolenia, a ostatnio stał się intensywny także wśród aktywistów. Rząd federalny może nadal udawać, że nie może traktować plemion jako suwerennych narodów, ale problemy za które sam odpowiada stają się istotnymi przeszkodami w kampanii ukrywania trudnych spraw Indian pod dywanem.
Wounded Knee [w 1973] było historyczną cezurą w stosunkach amerykańskich Indian i narodów zachodnioeuropejskich. Było pierwszym wygranym protestem współczesnych narodów tubylczych przeciwko zachodnioeuropejskiej interpretacji historii, bowiem Siuksowie odrzucili definicje, których amerykański system prawny używał do skrywania statusu indiańskich plemion, kreując je jedynie na nieistotny problem wewnętrzny USA. W swojej deklaracji niepodległości Siuksowie Oglala mówili światu o wolności wszystkich rdzennych ludów od tyranii zachodnioeuropejskiej myśli, wartości i interpretacji doświadczeń człowieka. Wounded Knee oznaczało, że Indianie byli zdecydowani poszukiwać swojego miejsca w świecie, że ogłosili swoje wyzwolenie – jeśli nie fizyczne, to duchowe – od przeszłości i że wkraczają oto przed światem w nową fazę istnienia, której dotąd im odmawiano. Widok, jak małe indiańskie plemię usiłuje zrzucić więzy kolonializmu i stać się wolnym narodem fascynował europejskich dziennikarzy, którzy odwiedzali USA i przybywali do Wounded Knee.
Zachodnia cywilizacja nie łączy, niestety, wiedzy z moralnością, lecz łączy wiedzę z władzą i stawia między nimi znak równości. Dziś, gdy na horyzoncie pojawia się informacyjna „superautostrada”, mówi się nam, że brak dostępu do informacji skaże ludzi na życie bez sensu i w biedzie. Tymczasem, gdy przyglądamy się nowoczesnemu społeczeństwu przemysłowemu, to nie ulega wątpliwości, że informacja – sama w sobie – jest bezużyteczna i że im więcej danych gromadzimy, tym bardziej decyzje etyczne i moralne osiągają wymiar fantazji, w której „brak dowodów winy” jest moralnym ekwiwalentem dobrego uczynku
poniedziałek, 8 grudnia 2014
poniedziałek, 1 grudnia 2014
sobota, 1 listopada 2014
**********
Wśród szeregu pomników,
świateł zniczy
i kwiatów chryzantem.
Cierpienie i ból ludzkich istnień.
A każde uczucie tak mocno odczuwalne,
tęsknota tak dotykalna,
aż gęstsze jest od nich powietrze...
To wszystko jak namacalne,
niemalże w ręce ujmowalne
jak płaszcz otulające.
Na zimnych pomnikach kropel tysiące
i nikt już orzec nie może
czy to niebo płacze, czy człowiek.
Moje oczy łzami nie płyną,
nie jeden, nie raz łzami obmyłam już bliski sercu grób.
A gdybym nad wami płakać chciała,
cóż Wam po słonych tych kroplach,
bólem życia osolonych.
Niczego Wam nimi nie zwrócę.
Płacze ma dusza,
łzami ognistymi,
serce palącymi,
łzy te
ogniem miłości rozpalone,
na dusze tych co odeszli spływają.
Wszystko co me serce kryje Wam opowiadają.
świateł zniczy
i kwiatów chryzantem.
Cierpienie i ból ludzkich istnień.
A każde uczucie tak mocno odczuwalne,
tęsknota tak dotykalna,
aż gęstsze jest od nich powietrze...
To wszystko jak namacalne,
niemalże w ręce ujmowalne
jak płaszcz otulające.
Na zimnych pomnikach kropel tysiące
i nikt już orzec nie może
czy to niebo płacze, czy człowiek.
Moje oczy łzami nie płyną,
nie jeden, nie raz łzami obmyłam już bliski sercu grób.
A gdybym nad wami płakać chciała,
cóż Wam po słonych tych kroplach,
bólem życia osolonych.
Niczego Wam nimi nie zwrócę.
Płacze ma dusza,
łzami ognistymi,
serce palącymi,
łzy te
ogniem miłości rozpalone,
na dusze tych co odeszli spływają.
Wszystko co me serce kryje Wam opowiadają.
czwartek, 30 października 2014
czwartek, 23 października 2014
czwartek, 16 października 2014
o Vine Deloria
Był jedną z tych postaci, które naprawdę uratowały Indian przed wyginięciem.
Autor: Rick Williams, przewodniczący American Indian College Fund, Denver
Nie ma ani jednego Indianina w tym kraju, który nie zawdzięczałby czegoś Vine’owi Delorii, Jr.
Autor: Glen Morris, prof. nauk politycznych, CU
Spotkanie z nim leczyło z XIX-wiecznego poglądu, że Indianie wokół nas są zbyt nowocześni, by być Indianami.
Autor: Patricia Limerick, prof. historii, CU
Vine był wielkim przywódcą i pisarzem, prawdopodobnie najbardziej wpływowym Indianinem minionego stulecia.
Autor: Charles Wilkinson, prof. prawa, CU
Zaniósł indiańskie traktaty i inne dokumenty do sądów i sprawił, że zaczęto je brać na poważnie.
Autor: John Echohawk, założyciel i prezes NARF, Boulder
http://pl.wikiquote.org/wiki/Vine_Deloria,_Jr.
czwartek, 9 października 2014
"Pamięć o Wounded Knee nadal krwawi"
Masakra Wounded Knee w 1890 kończy symbolicznie etap wojen Stanów Zjednoczonych z Indianami, nie kończy jednak walki samych Indian o prawa do życia, o wolność religijną i prawo do samostanowienia. W 1973r. właśnie nad Wounded Knee, na fali ruchów protestu i niezadowolenia z polityki rządów amerykańskich względem Tubylczych Amerykanów, odbyła się głośna okupacja American Indian Movement (AIM, Ruch Indian Amerykańskich) i przedstawicieli plemion wspierających działania Ruchu, podczas której Indianie przypomnieli, że nie są reliktem romantycznych czasów podboju „Dzikiego Zachodu”, ale społecznościami nadal żyjącymi, które chcą kultywować swe tradycje i wierzenia w spokoju oraz domagających się respektowania praw traktatowych.
Jak widać, pamięć o Wounded Knee, mimo upływu 124 lat, nadal krwawi. Lista indiańskich, słusznych, pretensji formułowanych wokół Wounded Knee jest znacznie dłuższa. Dziś „Wounded Knee” stało się jednym z panindiańskich symboli, wokół których współcześnie społeczności indiańskie w USA i Kanadzie budują swoją nowoczesną tożsamość.
Remember Wounded Knee! to zawołanie AIM i wszystkich ludzi, którzy starają się przypominać o prawie Indian do wolnego życia. Pamiętajmy i my…
Cytaty pochodzą z artykułu dostępnego pod adresem http://blogi.newsweek.pl/Tekst/historia/682156,pamiec-o-wounded-knee-nadal-krwawi.html
czwartek, 2 października 2014
Obama u Indian
Barack Obama odwiedził Indian z plemienia Siuksów żyjących w rezerwacie w Dakocie Północnej. Jak poinformował Biały Dom, prezydent rozmawiał ze starszyzną plemienną a także młodzieżą, by jak najwięcej dowiedzieć się o warunkach życia w rezerwacie.
Prezydent Obama pierwszy raz w rezerwacie Indian.
Prezydent przedstawił także nowe projekty, które mają wspierać kształcenie indiańskiej młodzieży. Później wziął udział w tradycyjnym indiańskim zjeździe plemiennym, połączonym ze śpiewem i tańcami.
To pierwsza taka wizyta Obamy w czasie jego prezydentury. Jeszcze jako kandydat na prezydenta USA odwiedził on Indian w Montanie i został wówczas honorowym członkiem plemienia. Barack Obama opowiada się za zwiększeniem wsparcia państwa dla Indian, zwłaszcza poprawę opieki zdrowotnej i systemu edukacji, przede wszystkim zawodowej.
(JS)
http://wiadomosci.onet.pl/swiat/prezydent-obama-pierwszy-raz-w-rezerwacie-indian/hrxd0
No proszę, zeszło mu się trochę, ale jak to mówią lepiej późno niż wcale, szkoda tylko, że do Pine Ridge nie wpadł przy okazji, ciekawe co tam by obiecał.?
Prezydent Obama pierwszy raz w rezerwacie Indian.
Prezydent przedstawił także nowe projekty, które mają wspierać kształcenie indiańskiej młodzieży. Później wziął udział w tradycyjnym indiańskim zjeździe plemiennym, połączonym ze śpiewem i tańcami.
To pierwsza taka wizyta Obamy w czasie jego prezydentury. Jeszcze jako kandydat na prezydenta USA odwiedził on Indian w Montanie i został wówczas honorowym członkiem plemienia. Barack Obama opowiada się za zwiększeniem wsparcia państwa dla Indian, zwłaszcza poprawę opieki zdrowotnej i systemu edukacji, przede wszystkim zawodowej.
(JS)
http://wiadomosci.onet.pl/swiat/prezydent-obama-pierwszy-raz-w-rezerwacie-indian/hrxd0
No proszę, zeszło mu się trochę, ale jak to mówią lepiej późno niż wcale, szkoda tylko, że do Pine Ridge nie wpadł przy okazji, ciekawe co tam by obiecał.?
piątek, 26 września 2014
kim jest dla nas Szalony Koń?
Otóż dla mnie Szalony Koń to pewnego rodzaju drogowskaz, wzór postępowania i przede wszystkim męstwa. Uważam, że współczesna popkultura dostarcza młodym chłopakom nieco zaburzony obraz mężczyzny i męskości dlatego takich wzorów szukać trzeba na własną rękę. Jak każdy poszukujący swojej drogi próbowałem znaleźć jakiś przykład godny naśladowania no i pewnego dnia usłyszałem o Szalonym Koniu. Uważam, że można odnaleźć w jego zachowaniu wszelkie cechy, które posiąść powinien prawdziwy mężczyzna a mianowicie odwagę, determinację, dzikość, waleczność. Moim zdaniem kluczem do kształtowania charakteru jest umiejętność podejmowania odpowiednich decyzji w odpowiednim czasie. Pomimo poświęcenia jakie się z nimi wiązało, Szalony Koń podejmował właśnie takie odpowiednie decyzje. Co więcej broniąc swojej ziemi, która była dla niego niczym rodzina, okazał się być wzorem wierności i oddania, a to już wskazówka dla mężów i ojców. Można więc powiedzieć, że od Szalonego Konia Uczę się jak być mężczyzną.
Mariusz
Szalony Koń dla mnie to symbol walki Indian ze zbrodniczą polityką Jankesów wobec podbitych plemion indiańskich.
Anonimowy
A dla mnie? Dla mnie Szalony Koń to ideał Indianina, osobisty autorytet i niedościgniony wzór do naśladowania. Podziwiam jego postawę życiową i staram się w życiu postępować tak, aby gdybym miała spojrzeć mu w oczy mogła zrobić to z godnością. Był on człowiekiem głęboko uduchowionym, wizjonerem, idąc za jego przykładem staram się iść ścieżką ducha. gdy myślę o Szalonym Koniu to mam w głowie niezliczoność myśli, w sercu mnogość uczuć. Jest w moim życiu postacią kluczową, bez przykładu jego życia nie byłabym sobą, moje decyzje byłyby inne, moje uczucie do Indian słabsze. Gdy jest mi w życiu ciężko zwracam się do niego, bo wierzę, że jest gdzieś blisko i czuwa nad swoimi ludźmi i nad nami, którzy kochamy Indian.
shania
piątek, 19 września 2014
Letter to Tasunka Witko (Crazy Horse) by: Matt Remle
"Leksi, cante waste nape ceyuza yelo. Wakinyan Wa’anatan emaciyapelo. Uncle, with good feelings in my heart I shake your hand. My name is Wakinyan Wa’anatan.I would like to extend a wopila tanka (many thanks) to you, as well as, to all our ancestors who lived, fought and died so that we may be here today. There are no words that can express the deep appreciation and gratitude that my tiospaye and Oyate feels towards what you all have done for us. I send these words to you from the beautiful lands of the Coast Salish peoples with the upmost humility on this day September 5th, 2013, 136 years after your life was taken.Often, I reflect upon the current state of our Oyate, of Native and Indigenous peoples in general, and the state of our mother Maka Ina and wonder how you and others of your era like Tatanka Iyotanka (Sitting Bull) would think, or feel, and how you would respond. Sometimes, I feel embarrassed about our current generation’s response, or lack thereof, to these issues especially given the grave levity and the depth and seriousness to which the current state of affairs has reached, especially the plight of our sacred first mother, Maka Ina.Since your journey the wasicu, or western society, has done everything in its power to pick apart and destroy our Oyate, our identities, our tiospaye’s, and the makoche (land) and not just to us Lakota, but to nearly all peoples and lands around Maka Ina.For nearly 100 years, the colonizer criminalized our traditional ways, our spirituality, and our languages. We are blessed though that we had strong wicasa (men) and winyan (women) who, like you, risked their lives and went underground with the language and ceremonies so that we may still have our ways today. We endured through the lost generations, wakanyeja (children), who were stolen from their homes and placed in remote boarding, or residential schools, where the colonizer sought to “kill the Indian, to save the man.”Iktomi (the trickster) has come to the people in perhaps his most deadly and destructive form yet disguised as alcohol and drugs. Alcohol and drugs have and continue to destroy our communities and Oyate. More recently, Iktomi has come in yet another dangerous form in that of greed. Many of us have forgotten your words “One does not sell the earth upon which the people walk” and now are only too happy to “sell” away the makoche to mining, oil, or other corporate interest despite knowing the devastating impacts on Maka Ina, our other relatives, and even to our own communities that they have.This spiritual war against drugs and alcohol, for the re-strengthening of our tiospaye, and against the desecration of Maka Ina and all her wakanyeja, is perhaps our current greatest struggle. This is where I wonder how you would respond. Are we today living up to the example of what you and others have shown us, in how to stand up and fight for the people, land and next generations?Maybe this is an unfair question, since each person, each spirit, is sent to the time and place that they were meant to be sent to. You, and I am honored to say many of my own relatives who fought alongside of you, were sent to the people at a time and place when most needed, maybe we need to understand that we have been sent to this time for a reason.The wasicu, or western society, likes to claim that the spirit of the people has been broken that there is nothing left except to assimilate into their society. Maybe it is this lie that is the responsibility of our generation to expose. Maybe it is our responsibility to fight this spiritual war and remind the people exactly who and what we are as children of earth.We know that the children of profit will not cease their assault against Maka Ina and if we are truly going to make a stand against this onslaught, then we must do so with the clarity of identity and understanding of our relationship to Maka Ina, all her wakanyeja and to the greater cosmos.Knowing who and what we are as relatives to all relations strengths our spirit and connection to all that is around us both the seen and unseen. This strength and clarity of self will carry us forward in the spiritual war against our shared mother.Let our generation stand strong and fulfill the responsibilities bestowed upon us just as Tasunka Witko, Tatanka Iyotanka and so many others stood up and fulfilled their responsibilities. Let us live so that the next generations will look back and give wopila to their ancestors who took a stand for them.Tasunka Witko, we shall do this in your spirit, in the spirit of Crazy Horse.Mitakuye oyasinWakinyan Wa’anatan (Matt Remle)"http://lastrealindians.com/letter-to-tasunka-witko-crazy-horse-by-matt-remle/
Znalazłam ten teks w wakacje, kiedy planowałam wrzesień na moim blogu i głęboko mnie poruszył, postanowiłam się nim z wami podzielić, ale nie tłumaczę go na język polski bo gdy to zrobiłam to wydał mi się już mniej ładny, no cóż nie jetem zawodowym tłumaczem i nie umiem tłumaczyć tekstu tak, aby w doborze słów zachować jego pełną warstwę estetyczno-emocjonalną. W razie jakichś problemów z tłumaczeniem służę pomocą
piątek, 12 września 2014
Śmierć Szalonego Konia
Do fortu Camp Robinson przyjechal general Crook, czlowiek przyjaznie nastawiony do indian. Crook zwolal wodzow na narade. Ale gdy poinformowano go ze Szalony Kon powiedzial ze zamierza go zabic, general odwolal spotkanie. Crook nakazal aresztowac wodza a sam opuscil fort aby kontynuowac podroz. Sprawe mial poprowadzic dowodca fortu, podpulkownik Luther Bradley.
Do fortu przybyly dodatkowe oddzialy wojska z fortu Laramie. 4 wrzesnia dwa oddzialy pomaszerowaly do wioski Szalonego Konia. Tam nikogo nie zastali poniewaz w nocy Indianie rozproszyli sie po prerii. Szalony Kon ze swa chora zona udal sie do rezerwatu Pstrokatego Ogona. Tam spotkal sie z oficerami z fortu Camp Sheridan, ktorzy przekonali go aby wrocil do rezerwatu Czerwonej Chmury. Wodzowi mial towarzyszyc agent zarzadzajacy rezerwatem Brulow, porucznik Jesse Lee.
Rano nastepnego dnia Szalony Kon, porucznik Lee, Dotykajacy Chmur i grupa indianskich zwiadowcow ruszyla w droge. Na miejsce dotarli poznym popoludniem. Tam oficerowie powiedzieli porucznikowi Lee ze Szalony Kon musi sie poddac wojsku. Lee zaprotestowal i poszedl do dowodcy fortu, podpulkownika Bradleya. Bradley jednak nie dal sie przekonac poniewaz wczesniej otrzymal rozkaz od swych przelozonych ze ma aresztowac wodza i w nocy wyslac go do kwatery dowodztwa okregu wojskowego.
Straze zaprowadzily Szalonego Konia do aresztu. Mlody wodz oczekujac najgorszego, podjal probe ucieczki. Do szamotaniny doszlo tuz przed drzwiami aresztu. Jeden ze straznikow pchnal go bagnetem. Wódz zmarl w nocy.
Rano cialo Szalonego Konia wydano jego rodzicom, ktorzy zabrali je do fortu Camp Sheridan. Tam odbyl sie jego pogrzeb wg. indianskich zwyczajow. Kiedy po kilku tygodniach rezerwat Brulow zostal przeniesiony nad Missouri, zwloki wodza zostaly zabrane przez jego rodzicow i pochowane w innym miejscu.
Czarny Jelen od Oglalow twierdzil ze widzial rodzicow Szalonego Konia wiozacych drewniana skrzynie w ktorej byly zwloki ich syna. Obaj staruszkowie jechali konno, podczas gdy skrzynia byla wieziona na travois. Przez reszte swego zycia nie wyjawili nikomu gdzie pochowali Szalonego Konia. Wielu Indian uwazalo ze tym miejscem byla dolina rzeczki Bear Creek w Zlych Ziemiach. Czarny Jelen uwazal ze tym miejscem prawdopodobnie byla okolica strumyka Pepper Creek.
http://indianistyka.x10host.com/_LAKOTA_SIOUX_8.htm#_i_smierc_Szalonego_Konia
sobota, 6 września 2014
kamienny wodzu
kamienny wodzu
w świętej koszuli
coś losy wojny
w rękach niósł
marzenia Twe zniszczyli
kamienny wodzu
twej miłości ziemi
tak nienawidzili
ci co jej nigdy
nie doświadczyli
kamienny wodzu
ze wzrokiem
w dal utkwionym
przyszłość odbijającym
cóż Ci uczynili
kamienny wodzu
pomniki Ci wystawili
słów chwały nie odmówili
lecz ziemi i życia nie wrócili
lecz ci co wierni byli i będą trwają...
shania
piątek, 5 września 2014
Szalony Koń
5,09,1877-
5,09,2014
137 rocznica śmierci SZALONEGO KONIA w Forcie Robinson.
Człowiek ten tak wielki i niezwykły, który odszedł zbyt wcześnie, dając od siebie tak wiele, na zawsze pozostanie w pamięci Indian i tych, którzy im sprzyjają, powraca w kamieniu, by nie być jak biały człowiek, co ma język podwójny jak u węża i nie dotrzymuje danych obietnic.
piątek, 29 sierpnia 2014
kruk w wierzeniach Indian
Kruk (będący synonimem mądrości) jest centralną postacią mitologii Inuitów (Eskimosów) – tak samo zresztą jak większości Paleoazjatów (Czukczów, Koriaków i in.) i Indian. Według ich wyobrażeń brał on udział w stworzeniu świata i obdarzony był siłą nadprzyrodzoną oraz zdolnościami magicznymi ; zapewne dlatego uznany jest symbolicznym ptakiem kanadyjskiego Terytorium Jukonu. Niekiedy jednak kruk występuje w eskimoskich bajkach jako postać będąca przedmiotem kpin – naiwna, głupia i śmieszna. Również wrona amerykańska, znana kulturom Ameryki Północnej jako ptak żywiący się głównie zbożem i owadami, uzyskała pozytywne konotacje – np. w religii Indian Nawaho czczona jest jako opiekun zwierzyny łownej, a w mitach Indian Tlingit jako założyciel cywilizacji.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Kruk_i_wrona_w_kulturze
Dla indian Tlingit, kruk jest głównym boskim bohaterem. On organizuje świat, daje cywilizację i kulturę, stwarza i uwalnia słońce…
Dla indian Had’da, kruk ukradł słońce mistrzowi nieba, żeby dać je ludziom na ziemi. Kruk miał także magiczne kanoe – mógł zmieniać jego rozmiar, od wielkości sosnowej igły, aż do rozmiaru tak wielkiego, że mogło pomieścić cały wszechświat.
W północnej Ameryce, kruk jest personifikacją Najwyższego Bytu. Kiedy macha skrzydłami, stwarza wiatr, grzmoty i błyskawice.
Również dla Majów, kruk był wysłannikiem Boga piorunów i błyskawic.
http://hipokrates2012.wordpress.com/2013/12/28/ptaki-w-wierzeniach-kruk/
http://pl.wikipedia.org/wiki/Kruk_i_wrona_w_kulturze
Dla indian Tlingit, kruk jest głównym boskim bohaterem. On organizuje świat, daje cywilizację i kulturę, stwarza i uwalnia słońce…
Dla indian Had’da, kruk ukradł słońce mistrzowi nieba, żeby dać je ludziom na ziemi. Kruk miał także magiczne kanoe – mógł zmieniać jego rozmiar, od wielkości sosnowej igły, aż do rozmiaru tak wielkiego, że mogło pomieścić cały wszechświat.
W północnej Ameryce, kruk jest personifikacją Najwyższego Bytu. Kiedy macha skrzydłami, stwarza wiatr, grzmoty i błyskawice.
Również dla Majów, kruk był wysłannikiem Boga piorunów i błyskawic.
http://hipokrates2012.wordpress.com/2013/12/28/ptaki-w-wierzeniach-kruk/
piątek, 22 sierpnia 2014
legenda indiańska
Indianie Haida
Dawno, dawno temu, przed stworzeniem świata, Sza-lana panował w swoim królestwie na szarych chmurach. W dole pod chmurami rozpościerał się niezmierzony obszar wody.
Kruk był najważniejszym sługą Sza-lany. Pewnego dnia wzbudził gniew pana, który go wygnał z krainy szarych chmur. Kruk latał w kółko nad ogromnym morzem i wreszcie bardzo się zmęczył. Ale nie było niczego, na czym by mógł usiąść i odpocząć.
Ze złości zaczął bić skrzydłami wodę tak gwałtownie, że po obu stronach jego ciała trysnęła w górę aż pod niebo i opadła potem prze mieniona w skałę. Kruk na niej usiadł. Skała rosła i rosła we wszystkie strony i rozszerzyła się od Wyspy Północnej aż po Przylądek Św. Jakuba.
Później skała rozsypała się w piasek. Po kilku zmianach księżyca z piasku wykiełkowały i wyrosły drzewa. Minęło kilka następnych zmian księżyca, a piasek i drzewa stały się ogromną gromadą pięknych wysp, które dzisiaj się nazywają Wyspami Królowej Charlotty.
Kruk przez jakiś czas cieszył się swoim królestwem, później zaczęła mu dokuczać samotność.
- Przydałby mi się ktoś do pomocy w pracy - mówił sobie.
Pewnego dnia usypał na plaży duże stosy z muszli mięczaków i przemienił je w dwie ludzkie istoty, obie płci żeńskiej. Ale te istoty były nieszczęśliwe i robiły swemu stwórcy wymówki:
- Źle postąpiłeś, że nas obie zrobiłeś kobietami.
Kruk w pierwszej chwili się rozgniewał, ale po namyśle zrozumiał, czego im brakuje do szczęścia. Obrzucił jedną z istot muszlami skałoczepa i przemienił ją w mężczyznę. Odtąd jego stworzenia były szczęśliwe. Ta para dała początek całemu ludowi Haida.
Patrząc na tych dwoje Kruk czuł się bardzo osamotniony. Posta nowił więc wybrać się do dawnej ojczyzny, Krainy Chmur, i postarać się o żonę spośród córek królewskich dostojników.
Pewnego słonecznego ranka wyruszył w daleką drogę, wzbił się nad wielkie morze tak wysoko, że stworzony przez niego ląd zdawał mu się maleńki jak komar. Wreszcie doleciał do wału otaczającego królestwo Sza-lany. Czekał w ukryciu do wieczora, potem przedzierzgnął się w niedźwiedzia, wykopał dziurę pod wałem i wszedł przez nią do Krainy Chmur.
Zobaczył tam wielkie zmiany. Dowiedział się, że teraz każdy w królestwie Sza-lany jest wodzem, ale podlega Panu Światła, który zachował władzę najwyższą. On też podzielił swoje państwo na wsie i miasta, lądy i morza. Stworzył księżyc i gwiazdy, a również wielkie słońce rządzące innymi postaciami światła. Kruk przyglądał się bardzo uważnie wszystkiemu, aby u siebie na ziemi urządzić podobne królestwo.
Wreszcie zaprowadzono go, wciąż jeszcze w skórze niedźwiedziej, przed oblicze władcy. Wyglądał na pięknego i oswojonego niedźwiedzia, więc najwyższy wódz zatrzymał go i darował swojemu małemu synowi do zabawy. Przez trzy lata Kruk żył w pięknym szałasie ro dziny władcy. Wiele rzeczy, które tam widział, zamierzał wziąć ze sobą, gdy będzie wracał do własnego kraju.
W Królestwie Chmur dzieci miały zwyczaj przemieniać się dla zabawy w niedźwiedzie, foki albo ptaki. Pewnego wieczora Kruk, wciąż w niedźwiedziej postaci, przechadzał się po plaży zbierając małże na kolację. Zobaczył zbliżającą się trójkę niedźwiadków i zgadł, że to są przebrane dzieci wodza.
„Pora wracać na ziemię" - pomyślał.
Przedzierzgnął się w olbrzymiego orła, zaatakował z góry dzieci niedźwiadki i jedno z nich uniósł w powietrze. Chwycił słońce, które właśnie zachodziło, a także krzesiwo służące do rozniecania ognia. Trzymał dziecko w szponach, słońce pod jednym skrzydłem, a krze siwo pod drugim i z tymi zdobyczami opuścił Krainę Światła.
Mieszkańcy górnego świata wkrótce spostrzegli, że im skradziono słońce, i pobiegli z wieścią o tym rabunku do Wielkiego Wodza.
- Natychmiast przeszukajcie cały świat - rozkazał Wielki Wódz. Jeśli złapiecie złodzieja, oddamy go władcy niższego świata, leżącego pod dnem morza.
Zanim rozpoczęła się obława, przybiegł goniec wołając:
- Widziałem olbrzymiego orła, który uciekał trzymając słońce pod skrzydłem.
Wtedy rzucili się w pościg za Krukiem przemienionym w orła. W pośpiechu Kruk wypuścił ze szponów dziecko, które przebijając chmury wpadło do morza położonego w najbliższym sąsiedztwie Krainy Chmur. Ale słońca i krzesiwa nie zgubił i, umknąwszy przed pościgiem, wylądował bezpiecznie na ziemi.
Dziecko, gdy wpadło do morza, zaczęło krzyczeć i wzywać ratun ku. Usłyszały je małe ryby płynące gęstą ławicą w pobliżu, wzięły dziecko na grzbiety i odniosły na wybrzeże Krainy Chmur. Po dziś dzień mnóstwo tych rybek pływa wokół Różowego Cypla, a w niebieskiej glinie na pobliskich wybrzeżach można zobaczyć odciśnięte kształty ich ciał.
Wielki Wódz z Krainy Chmur, miłujący pokój, nie pozwolił swo im podwładnym ścigać Kruka na jego ziemi. Obawiał się, żeby władca niższego świata nie napadł wówczas na górne królestwo i nie wyrządził w nim szkód. Stworzył więc drugie słońce, by świeciło nad Krainą Chmur.
Kruk wróciwszy do własnego królestwa nauczył swój lud, jak rozniecać ogień sposobem, który podpatrzył w Krainie Chmur, za pomocą krzesiwa. Odtąd na ziemi jest światło i ciepło dzięki słońcu i ogniowi
Dawno, dawno temu, przed stworzeniem świata, Sza-lana panował w swoim królestwie na szarych chmurach. W dole pod chmurami rozpościerał się niezmierzony obszar wody.
Kruk był najważniejszym sługą Sza-lany. Pewnego dnia wzbudził gniew pana, który go wygnał z krainy szarych chmur. Kruk latał w kółko nad ogromnym morzem i wreszcie bardzo się zmęczył. Ale nie było niczego, na czym by mógł usiąść i odpocząć.
Ze złości zaczął bić skrzydłami wodę tak gwałtownie, że po obu stronach jego ciała trysnęła w górę aż pod niebo i opadła potem prze mieniona w skałę. Kruk na niej usiadł. Skała rosła i rosła we wszystkie strony i rozszerzyła się od Wyspy Północnej aż po Przylądek Św. Jakuba.
Później skała rozsypała się w piasek. Po kilku zmianach księżyca z piasku wykiełkowały i wyrosły drzewa. Minęło kilka następnych zmian księżyca, a piasek i drzewa stały się ogromną gromadą pięknych wysp, które dzisiaj się nazywają Wyspami Królowej Charlotty.
Kruk przez jakiś czas cieszył się swoim królestwem, później zaczęła mu dokuczać samotność.
- Przydałby mi się ktoś do pomocy w pracy - mówił sobie.
Pewnego dnia usypał na plaży duże stosy z muszli mięczaków i przemienił je w dwie ludzkie istoty, obie płci żeńskiej. Ale te istoty były nieszczęśliwe i robiły swemu stwórcy wymówki:
- Źle postąpiłeś, że nas obie zrobiłeś kobietami.
Kruk w pierwszej chwili się rozgniewał, ale po namyśle zrozumiał, czego im brakuje do szczęścia. Obrzucił jedną z istot muszlami skałoczepa i przemienił ją w mężczyznę. Odtąd jego stworzenia były szczęśliwe. Ta para dała początek całemu ludowi Haida.
Patrząc na tych dwoje Kruk czuł się bardzo osamotniony. Posta nowił więc wybrać się do dawnej ojczyzny, Krainy Chmur, i postarać się o żonę spośród córek królewskich dostojników.
Pewnego słonecznego ranka wyruszył w daleką drogę, wzbił się nad wielkie morze tak wysoko, że stworzony przez niego ląd zdawał mu się maleńki jak komar. Wreszcie doleciał do wału otaczającego królestwo Sza-lany. Czekał w ukryciu do wieczora, potem przedzierzgnął się w niedźwiedzia, wykopał dziurę pod wałem i wszedł przez nią do Krainy Chmur.
Zobaczył tam wielkie zmiany. Dowiedział się, że teraz każdy w królestwie Sza-lany jest wodzem, ale podlega Panu Światła, który zachował władzę najwyższą. On też podzielił swoje państwo na wsie i miasta, lądy i morza. Stworzył księżyc i gwiazdy, a również wielkie słońce rządzące innymi postaciami światła. Kruk przyglądał się bardzo uważnie wszystkiemu, aby u siebie na ziemi urządzić podobne królestwo.
Wreszcie zaprowadzono go, wciąż jeszcze w skórze niedźwiedziej, przed oblicze władcy. Wyglądał na pięknego i oswojonego niedźwiedzia, więc najwyższy wódz zatrzymał go i darował swojemu małemu synowi do zabawy. Przez trzy lata Kruk żył w pięknym szałasie ro dziny władcy. Wiele rzeczy, które tam widział, zamierzał wziąć ze sobą, gdy będzie wracał do własnego kraju.
W Królestwie Chmur dzieci miały zwyczaj przemieniać się dla zabawy w niedźwiedzie, foki albo ptaki. Pewnego wieczora Kruk, wciąż w niedźwiedziej postaci, przechadzał się po plaży zbierając małże na kolację. Zobaczył zbliżającą się trójkę niedźwiadków i zgadł, że to są przebrane dzieci wodza.
„Pora wracać na ziemię" - pomyślał.
Przedzierzgnął się w olbrzymiego orła, zaatakował z góry dzieci niedźwiadki i jedno z nich uniósł w powietrze. Chwycił słońce, które właśnie zachodziło, a także krzesiwo służące do rozniecania ognia. Trzymał dziecko w szponach, słońce pod jednym skrzydłem, a krze siwo pod drugim i z tymi zdobyczami opuścił Krainę Światła.
Mieszkańcy górnego świata wkrótce spostrzegli, że im skradziono słońce, i pobiegli z wieścią o tym rabunku do Wielkiego Wodza.
- Natychmiast przeszukajcie cały świat - rozkazał Wielki Wódz. Jeśli złapiecie złodzieja, oddamy go władcy niższego świata, leżącego pod dnem morza.
Zanim rozpoczęła się obława, przybiegł goniec wołając:
- Widziałem olbrzymiego orła, który uciekał trzymając słońce pod skrzydłem.
Wtedy rzucili się w pościg za Krukiem przemienionym w orła. W pośpiechu Kruk wypuścił ze szponów dziecko, które przebijając chmury wpadło do morza położonego w najbliższym sąsiedztwie Krainy Chmur. Ale słońca i krzesiwa nie zgubił i, umknąwszy przed pościgiem, wylądował bezpiecznie na ziemi.
Dziecko, gdy wpadło do morza, zaczęło krzyczeć i wzywać ratun ku. Usłyszały je małe ryby płynące gęstą ławicą w pobliżu, wzięły dziecko na grzbiety i odniosły na wybrzeże Krainy Chmur. Po dziś dzień mnóstwo tych rybek pływa wokół Różowego Cypla, a w niebieskiej glinie na pobliskich wybrzeżach można zobaczyć odciśnięte kształty ich ciał.
Wielki Wódz z Krainy Chmur, miłujący pokój, nie pozwolił swo im podwładnym ścigać Kruka na jego ziemi. Obawiał się, żeby władca niższego świata nie napadł wówczas na górne królestwo i nie wyrządził w nim szkód. Stworzył więc drugie słońce, by świeciło nad Krainą Chmur.
Kruk wróciwszy do własnego królestwa nauczył swój lud, jak rozniecać ogień sposobem, który podpatrzył w Krainie Chmur, za pomocą krzesiwa. Odtąd na ziemi jest światło i ciepło dzięki słońcu i ogniowi
piątek, 15 sierpnia 2014
piątek, 8 sierpnia 2014
legenda indiańska
Legenda Irokezów
W chatce na brzegu wioski żyła stara, sędziwa babcia i jej młody wnuk. Byli oni bardzo biedni, tak biedni, że jedli resztki dawane im przez sąsiadów. Pewnego razu, kiedy grupa wojowników wyruszyła na polowanie, mały chłopiec poszedł za nimi. Myśliwi podróżowali przez pięć dni, i w końcu rozbili obóz i wybudowali chatę z kory. Chłopiec był zbyt młody, by polować, wychodził z innymi, ale nigdy nic nie zabił. Nazwali go OTHWÉNSAWÉNHDE. Imię to pochodziło od części jelenia, którą dawali mu do jedzenia - była to wątroba. Kiedy myśliwi byli gotowi do powrotu do domu, postanowili zostawić chłopca, nie mówiąc mu o swoich zamiarach, gdyż chcieli szybko podróżować. Gdy chłopiec powrócił z lasu do chaty zastał tylko stos sierści z ogolonych skór. Myśliwi zabrali wszystko i odeszli. Chłopiec nie wiedział jak powrócić do domu. Tej nocy spał na stosie włosów; następnego ranka znalazł kość podbródka jelenia i zjadł z jej wnętrza szpik. Kiedy nadeszła noc, usłyszał, że ktoś się zbliża, drzwi chaty się otworzyły, stanął w nich człowiek i powiedział, "Cóż, OTHWÉNSAWÉNHDE, myślałeś, że umrzesz ale tak się nie stanie. Weź swój nóż, idź i połóż go na pniaku na zewnątrz, a rano przyniesiesz go z powrotem. Będziesz musiał zacząć jutro polować." I nieznajomy, który nazywał się GÉHA (Wiatr), odszedł.
Chłopiec miał stary nóż „basswood", wyszedł z nim na zewnątrz i położył go na pniaku. Wczesnym rankiem poszedł po swój nóż. Nóż był odmieniony. Wziął go, łuk i strzały i poszedł do lasu. Zobaczył jelenia, pobiegł za nim, dogonił i zabił nożem. Wtedy odrzucił łuk i strzały i od tej pory polował tylko ze swoim nożem. Zabił wiele zwierząt i odtąd miał dużo mięsa.
Pewnej nocy posłyszał, że ktoś nadchodzi. Drzwi się otworzyły, stanął w nich nieznajomy i powiedział, "Jestem tu, by ci powiedzieć, że NYAGWAIHE nadchodzi by cię zabić. Połóż dziś wieczorem swój nóż na pniaku, zabierz go rano i wdrap się na ten wysoki wiąz za chatą, ukryj się w gałęziach i czekaj. NYAGWAIHE wejdzie na drzewo i zajrzy do chaty, by zobaczyć, czy tam jesteś. Kiedy będzie schodził w dół, wbij swój nóż w białe miejsce na jego prawej, tylnej łapie. On wtedy spadnie martwy na ziemię. Następnie nazbieraj suchych gałęzi, poukładaj je wokół niedźwiedzia i spal jego ciało".
I GÉHA wyszedł.
Chłopiec położył nóż na pniaku, który rano stał się dłuższy i mocniejszy. Podniósł go, wszedł na drzewo i ukrył się w gałęziach. O świcie usłyszał straszny ryk i wkrótce NYAGWAIHE zaczął wchodzić na drzewo. Kiedy wdrapał się na szczyt, spojrzał przez otwór w dachu z którego wydobywał się dym i powiedział, "Ogień płonie, chłopiec musi być w domu", i zaczął schodzić z drzewa. Chłopiec zobaczył białą łatę i wbił w nią nóż. NYAGWAIHE spadł martwy na ziemię.
Tej nocy, gdy chłopiec już zasypiał, usłyszał, że ktoś się zbliża. To był GÉHA. Otworzył drzwi i powiedział, "Przyszedłem ci powiedzieć, że ci myśliwi, którzy cię tutaj zostawili głodują. Za dziesięć dni przyjdą w to miejsce. Musisz być dla nich uprzejmy. Nie bądź dumny i nie przechwalaj się, jaki jesteś szybki. Byłeś zbyt dumny i dlatego NYAGWAIHE przyszedł żeby cię zabić. Nie mów też, że nie ma takiego, który by cię dogonił. Gdy przyjdą powiedz, że im pomożesz i dasz im mięso, które wysuszyłeś. Gdy będą gotowi do powrotu idź z nimi i powiedz żeby każdy wziął tyle mięsa ile zdoła unieść. Połóż też swój nóż na pniaku".
GÉHA odszedł. Chłopiec położył swój nóż na pniaku. Z rana nóż był krótszy i mniejszy.
Przez następne dziewięć dni chłopiec zabił wiele jeleni, dziesiątego dnia pozostał w chacie, wyglądając i nasłuchując przybyszy. W południe nadeszli myśliwi. Gdy zobaczyli jak dużo mięsa ma chłopiec, poprosili go o wybaczenie. Pozwolił im, aby najedli się do syta, a resztę zabrali do domu. Zabrali połowę, a drugą spakował i zabrał chłopiec ubijając pakunek póki nie był tak duży jak u pozostałych. Potem wrócili do wioski. Chłopiec poszedł do swojej babci i położył pakunek. W jednej chwili ten powrócił do swoich naturalnych rozmiarów.
"Och," płakała jego babcia, "Jaka jestem szczęśliwa. Myśliwi powiedzieli, że zaginąłeś w lesie. A ty wracasz i przynosisz ze sobą mnóstwo mięsa".
"Idź, babciu," powiedział chłopiec, "i poproś wszystkie kobiety żeby tu przyszły i wzięły sobie tyle mięsa ile zdołają unieść". Kobiety przyszły i zabrały ze sobą bardzo wiele mięsa, ale mięsa w domu wcale nie ubyło. Wyglądało na to, że jest go tyle samo ile było wcześniej.
Niedługo potem wódz wioski ze wschodu wyzwał wodza ich wioski na wyścig. Ta wioska która przegra zostanie zniszczona a jej ludzie wybici. Wódz zwołał ludzi na naradę, by wybrać biegacza. Wielu ludzi zgłosiło się do zawodów. Wtedy chłopiec rzekł, "Pobiegnę z tym, którego wybierzecie, i wtedy zdecydujecie, kto jest lepszym biegaczem". Wódz zgodził się. Wybrał człowieka i stanął z nim bok w bok. Inni ludzie też zgłosili się do biegu. Szef podnosił rękę, opuścił ją i bieg się zaczął. Przez minutę biegacze byli poza zasięgiem wzroku. Gdy się znowu pojawili, chłopiec kończył bieg a jego przeciwnik był dopiero w połowie. Gdy chłopiec ukończył bieg, zaczął się przechwalać, że nikt nie jest w stanie go przegonić - zapomniał o ostrzeżeniu jakie dał mu GÉHA.
Była pewna dolina biegnąca poprzez świat. I to ona stała się terenem wyścigu. Na samym końcu była skała, która stała jak pień olbrzymiego drzewa. Był to jasno świecący, biały krzemień. Nie było drugiej takiej skały na świecie. Biegacz, który dotrze do skały miał przynieść jej cząstkę z powrotem.
Biegacz przeciwnej wioski był wysoki i chudy. W południe dostali znak i biegacze rozpoczęli wyścig. Chłopiec biegł po ziemi, jego rywal w powietrzu. Chłopiec użył całej swojej mocy i wkrótce wrócił z kawałkiem kamienia w ręce. Po długim czasie drugi biegacz powrócił. Wódz przeciwnej wioski i jego ludzie stracili życie.
Chłopiec był dumny z siebie i przy każdej okazji chełpił się swoim zwycięstwem. Tej nocy, gdy zasypiał, usłyszał że ktoś przyszedł. Drzwi otworzyły się, stanął w nich nieznajomy i powiedział, "Wyjdź, chcę z tobą porozmawiać."
Chłopiec wyszedł.
"Wyzywam cię na wyścig" powiedział człowiek. "Musisz postawić głowy wszystkich ludzi ze wsi, oprócz swojej. Ja nie mam żadnych ludzi. Zaczynamy o świcie i biegniemy do południa."
"Bardzo dobrze", powiedział chłopiec.
Człowiek zniknął. Chłopiec powiedział swojej babci, co się wydarzyło, aby ona zaczęła zawiadomić ludzi, że ich głowy zostały postawione w zakładzie. Kiedy odeszła przyszedł GÉHA i powiedział, "Ostrzegłem cię, żebyś się nie przechwalał i mówiłem ci co się zdarzy gdy mnie nie posłuchasz. Teraz musisz zrobić wszystko, co w twojej mocy żeby wygrać. Musisz sam sobie poradzić. Ja odchodzę".
Ludzie się zebrali, przeszedł też nieznajomy, który rzucił wyzwanie. Gdy tylko słońce podniosło się, słowo zostało dane i biegacze zaczęli się ścigać. Nieznajomy biegnący z przodu wznosił tak dużo kurzu w czasie biegu, że chłopiec się zakrztusił i upadł. Ludzie nie widzieli biegnących, ale z przodu był nieznajomy, którym był NYAGWAIHE. Gdy chłopiec upadł, GÉHA to zobaczył i powiedział, "Wstań i biegnij! Postaraj się, a wtedy i ja ci pomogę". Chłopiec dobiegł do pierwszego pagórka, rozejrzał się ale nigdzie nie zobaczył swojego przeciwnika. Dotarł do drugiego pagórka i zobaczył przeciwnika na pagórku daleko przed sobą, był to czwarty pagórek.
Nagle Trąba powietrzna pochwyciła chłopca i w mgnieniu oka przeniosła go tuż za prowadzącego biegacza. Ten krzyknął, "pośpiesz się, albo cię przegonię!". Biegacz przyspieszył i wkrótce był poza zasięgiem wzroku chłopca. I znowu Trąba powietrzna podniosła chłopca przeniosła go do prowadzącego. Biegacz przyspieszył i zawołał, "Zrób, co w twojej mocy, inaczej cię pokonam!". Lecz tym razem biegacz nie uciekł poza zasięg wzroku chłopca, tracił siły. I tym razem Trąba powietrzna podniosła chłopca. Ten usłyszał głos wśród chmur mówiący, "Pomagam ci po raz ostatni". Trąba powietrzna zaniosła chłopca do jego oponenta. Biegacz przybrał swoją prawdziwą postać, postać NYAGWAIHE i powiedział, "Dogoniłeś mnie i wygrałeś wyścig."
Dokładnie w południe chłopiec odciął głowę niedźwiedzia i zabrał ją z powrotem do domu. Kiedy przeszedł trzy wzgórza był bardzo zmęczony. Powiesił głowę niedźwiedzia na konarze drzewa i poszedł dalej. Przeszedł przez dwa kolejne wzgórza i znowu poczuł się zmęczony, powiesił język niedźwiedzia na konarze drzewa i poszedł dalej. Kiedy dotarł do domu i powiedział ludziom, że zabił swojego przeciwnika, a oni powiedzieli, "Pójdziemy i zobaczymy ciało". "Znajdziecie je za dziesiątym wzgórzem. Próbowałem przynieść głowę z powrotem, ale siedem wzgórz stąd tak się zmęczyłem, że powiesiłem ją na konarze drzewa. Wziąłem język, ale kiedy doszedłem do piątego wzgórza znów się tak zmęczyłem, że powiesiłem język na konarze drzewa."
Wiele czasu zajęło ludziom dotarcie do pierwszego wzgórza. Do piątego wędrowali pięć zim. Gdy tam dotarli zobaczyli drzewo na szczycie wzgórza a na nim język NYAGWAIHE. Ziemia wokół drzewa była udeptana. Tysiące dzikich zwierząt próbowało chwycić język, ludzie popatrzyli i poszli dalej. Dwie kolejne zimy zajęło im dotarcie do siódmego wzgórza. Tam znaleźli czaszkę. To było wszystko co zostało z głowy. Ziemia wokół była udeptana przez wiele tysięcy dzikich zwierząt próbujących zabrać głowę. Po dziesięciu zimach od wyjścia z wioski dotarli do dziesiątego wzgórza. Całe wzgórze było wydeptane przez dzikie zwierzęta. Miejsce gdzie zginął NYAGWAIHE, stało się jelenią lizawką. Nie było tam ani śladu po ciele czy kościach niedźwiedzia. Ludzie przez następne dziesięć lat wędrowali z powrotem do wioski.
Tak oto chłopiec wspierany przez GÉHA odbył podróż między świtem a południem.
W chatce na brzegu wioski żyła stara, sędziwa babcia i jej młody wnuk. Byli oni bardzo biedni, tak biedni, że jedli resztki dawane im przez sąsiadów. Pewnego razu, kiedy grupa wojowników wyruszyła na polowanie, mały chłopiec poszedł za nimi. Myśliwi podróżowali przez pięć dni, i w końcu rozbili obóz i wybudowali chatę z kory. Chłopiec był zbyt młody, by polować, wychodził z innymi, ale nigdy nic nie zabił. Nazwali go OTHWÉNSAWÉNHDE. Imię to pochodziło od części jelenia, którą dawali mu do jedzenia - była to wątroba. Kiedy myśliwi byli gotowi do powrotu do domu, postanowili zostawić chłopca, nie mówiąc mu o swoich zamiarach, gdyż chcieli szybko podróżować. Gdy chłopiec powrócił z lasu do chaty zastał tylko stos sierści z ogolonych skór. Myśliwi zabrali wszystko i odeszli. Chłopiec nie wiedział jak powrócić do domu. Tej nocy spał na stosie włosów; następnego ranka znalazł kość podbródka jelenia i zjadł z jej wnętrza szpik. Kiedy nadeszła noc, usłyszał, że ktoś się zbliża, drzwi chaty się otworzyły, stanął w nich człowiek i powiedział, "Cóż, OTHWÉNSAWÉNHDE, myślałeś, że umrzesz ale tak się nie stanie. Weź swój nóż, idź i połóż go na pniaku na zewnątrz, a rano przyniesiesz go z powrotem. Będziesz musiał zacząć jutro polować." I nieznajomy, który nazywał się GÉHA (Wiatr), odszedł.
Chłopiec miał stary nóż „basswood", wyszedł z nim na zewnątrz i położył go na pniaku. Wczesnym rankiem poszedł po swój nóż. Nóż był odmieniony. Wziął go, łuk i strzały i poszedł do lasu. Zobaczył jelenia, pobiegł za nim, dogonił i zabił nożem. Wtedy odrzucił łuk i strzały i od tej pory polował tylko ze swoim nożem. Zabił wiele zwierząt i odtąd miał dużo mięsa.
Pewnej nocy posłyszał, że ktoś nadchodzi. Drzwi się otworzyły, stanął w nich nieznajomy i powiedział, "Jestem tu, by ci powiedzieć, że NYAGWAIHE nadchodzi by cię zabić. Połóż dziś wieczorem swój nóż na pniaku, zabierz go rano i wdrap się na ten wysoki wiąz za chatą, ukryj się w gałęziach i czekaj. NYAGWAIHE wejdzie na drzewo i zajrzy do chaty, by zobaczyć, czy tam jesteś. Kiedy będzie schodził w dół, wbij swój nóż w białe miejsce na jego prawej, tylnej łapie. On wtedy spadnie martwy na ziemię. Następnie nazbieraj suchych gałęzi, poukładaj je wokół niedźwiedzia i spal jego ciało".
I GÉHA wyszedł.
Chłopiec położył nóż na pniaku, który rano stał się dłuższy i mocniejszy. Podniósł go, wszedł na drzewo i ukrył się w gałęziach. O świcie usłyszał straszny ryk i wkrótce NYAGWAIHE zaczął wchodzić na drzewo. Kiedy wdrapał się na szczyt, spojrzał przez otwór w dachu z którego wydobywał się dym i powiedział, "Ogień płonie, chłopiec musi być w domu", i zaczął schodzić z drzewa. Chłopiec zobaczył białą łatę i wbił w nią nóż. NYAGWAIHE spadł martwy na ziemię.
Tej nocy, gdy chłopiec już zasypiał, usłyszał, że ktoś się zbliża. To był GÉHA. Otworzył drzwi i powiedział, "Przyszedłem ci powiedzieć, że ci myśliwi, którzy cię tutaj zostawili głodują. Za dziesięć dni przyjdą w to miejsce. Musisz być dla nich uprzejmy. Nie bądź dumny i nie przechwalaj się, jaki jesteś szybki. Byłeś zbyt dumny i dlatego NYAGWAIHE przyszedł żeby cię zabić. Nie mów też, że nie ma takiego, który by cię dogonił. Gdy przyjdą powiedz, że im pomożesz i dasz im mięso, które wysuszyłeś. Gdy będą gotowi do powrotu idź z nimi i powiedz żeby każdy wziął tyle mięsa ile zdoła unieść. Połóż też swój nóż na pniaku".
GÉHA odszedł. Chłopiec położył swój nóż na pniaku. Z rana nóż był krótszy i mniejszy.
Przez następne dziewięć dni chłopiec zabił wiele jeleni, dziesiątego dnia pozostał w chacie, wyglądając i nasłuchując przybyszy. W południe nadeszli myśliwi. Gdy zobaczyli jak dużo mięsa ma chłopiec, poprosili go o wybaczenie. Pozwolił im, aby najedli się do syta, a resztę zabrali do domu. Zabrali połowę, a drugą spakował i zabrał chłopiec ubijając pakunek póki nie był tak duży jak u pozostałych. Potem wrócili do wioski. Chłopiec poszedł do swojej babci i położył pakunek. W jednej chwili ten powrócił do swoich naturalnych rozmiarów.
"Och," płakała jego babcia, "Jaka jestem szczęśliwa. Myśliwi powiedzieli, że zaginąłeś w lesie. A ty wracasz i przynosisz ze sobą mnóstwo mięsa".
"Idź, babciu," powiedział chłopiec, "i poproś wszystkie kobiety żeby tu przyszły i wzięły sobie tyle mięsa ile zdołają unieść". Kobiety przyszły i zabrały ze sobą bardzo wiele mięsa, ale mięsa w domu wcale nie ubyło. Wyglądało na to, że jest go tyle samo ile było wcześniej.
Niedługo potem wódz wioski ze wschodu wyzwał wodza ich wioski na wyścig. Ta wioska która przegra zostanie zniszczona a jej ludzie wybici. Wódz zwołał ludzi na naradę, by wybrać biegacza. Wielu ludzi zgłosiło się do zawodów. Wtedy chłopiec rzekł, "Pobiegnę z tym, którego wybierzecie, i wtedy zdecydujecie, kto jest lepszym biegaczem". Wódz zgodził się. Wybrał człowieka i stanął z nim bok w bok. Inni ludzie też zgłosili się do biegu. Szef podnosił rękę, opuścił ją i bieg się zaczął. Przez minutę biegacze byli poza zasięgiem wzroku. Gdy się znowu pojawili, chłopiec kończył bieg a jego przeciwnik był dopiero w połowie. Gdy chłopiec ukończył bieg, zaczął się przechwalać, że nikt nie jest w stanie go przegonić - zapomniał o ostrzeżeniu jakie dał mu GÉHA.
Była pewna dolina biegnąca poprzez świat. I to ona stała się terenem wyścigu. Na samym końcu była skała, która stała jak pień olbrzymiego drzewa. Był to jasno świecący, biały krzemień. Nie było drugiej takiej skały na świecie. Biegacz, który dotrze do skały miał przynieść jej cząstkę z powrotem.
Biegacz przeciwnej wioski był wysoki i chudy. W południe dostali znak i biegacze rozpoczęli wyścig. Chłopiec biegł po ziemi, jego rywal w powietrzu. Chłopiec użył całej swojej mocy i wkrótce wrócił z kawałkiem kamienia w ręce. Po długim czasie drugi biegacz powrócił. Wódz przeciwnej wioski i jego ludzie stracili życie.
Chłopiec był dumny z siebie i przy każdej okazji chełpił się swoim zwycięstwem. Tej nocy, gdy zasypiał, usłyszał że ktoś przyszedł. Drzwi otworzyły się, stanął w nich nieznajomy i powiedział, "Wyjdź, chcę z tobą porozmawiać."
Chłopiec wyszedł.
"Wyzywam cię na wyścig" powiedział człowiek. "Musisz postawić głowy wszystkich ludzi ze wsi, oprócz swojej. Ja nie mam żadnych ludzi. Zaczynamy o świcie i biegniemy do południa."
"Bardzo dobrze", powiedział chłopiec.
Człowiek zniknął. Chłopiec powiedział swojej babci, co się wydarzyło, aby ona zaczęła zawiadomić ludzi, że ich głowy zostały postawione w zakładzie. Kiedy odeszła przyszedł GÉHA i powiedział, "Ostrzegłem cię, żebyś się nie przechwalał i mówiłem ci co się zdarzy gdy mnie nie posłuchasz. Teraz musisz zrobić wszystko, co w twojej mocy żeby wygrać. Musisz sam sobie poradzić. Ja odchodzę".
Ludzie się zebrali, przeszedł też nieznajomy, który rzucił wyzwanie. Gdy tylko słońce podniosło się, słowo zostało dane i biegacze zaczęli się ścigać. Nieznajomy biegnący z przodu wznosił tak dużo kurzu w czasie biegu, że chłopiec się zakrztusił i upadł. Ludzie nie widzieli biegnących, ale z przodu był nieznajomy, którym był NYAGWAIHE. Gdy chłopiec upadł, GÉHA to zobaczył i powiedział, "Wstań i biegnij! Postaraj się, a wtedy i ja ci pomogę". Chłopiec dobiegł do pierwszego pagórka, rozejrzał się ale nigdzie nie zobaczył swojego przeciwnika. Dotarł do drugiego pagórka i zobaczył przeciwnika na pagórku daleko przed sobą, był to czwarty pagórek.
Nagle Trąba powietrzna pochwyciła chłopca i w mgnieniu oka przeniosła go tuż za prowadzącego biegacza. Ten krzyknął, "pośpiesz się, albo cię przegonię!". Biegacz przyspieszył i wkrótce był poza zasięgiem wzroku chłopca. I znowu Trąba powietrzna podniosła chłopca przeniosła go do prowadzącego. Biegacz przyspieszył i zawołał, "Zrób, co w twojej mocy, inaczej cię pokonam!". Lecz tym razem biegacz nie uciekł poza zasięg wzroku chłopca, tracił siły. I tym razem Trąba powietrzna podniosła chłopca. Ten usłyszał głos wśród chmur mówiący, "Pomagam ci po raz ostatni". Trąba powietrzna zaniosła chłopca do jego oponenta. Biegacz przybrał swoją prawdziwą postać, postać NYAGWAIHE i powiedział, "Dogoniłeś mnie i wygrałeś wyścig."
Dokładnie w południe chłopiec odciął głowę niedźwiedzia i zabrał ją z powrotem do domu. Kiedy przeszedł trzy wzgórza był bardzo zmęczony. Powiesił głowę niedźwiedzia na konarze drzewa i poszedł dalej. Przeszedł przez dwa kolejne wzgórza i znowu poczuł się zmęczony, powiesił język niedźwiedzia na konarze drzewa i poszedł dalej. Kiedy dotarł do domu i powiedział ludziom, że zabił swojego przeciwnika, a oni powiedzieli, "Pójdziemy i zobaczymy ciało". "Znajdziecie je za dziesiątym wzgórzem. Próbowałem przynieść głowę z powrotem, ale siedem wzgórz stąd tak się zmęczyłem, że powiesiłem ją na konarze drzewa. Wziąłem język, ale kiedy doszedłem do piątego wzgórza znów się tak zmęczyłem, że powiesiłem język na konarze drzewa."
Wiele czasu zajęło ludziom dotarcie do pierwszego wzgórza. Do piątego wędrowali pięć zim. Gdy tam dotarli zobaczyli drzewo na szczycie wzgórza a na nim język NYAGWAIHE. Ziemia wokół drzewa była udeptana. Tysiące dzikich zwierząt próbowało chwycić język, ludzie popatrzyli i poszli dalej. Dwie kolejne zimy zajęło im dotarcie do siódmego wzgórza. Tam znaleźli czaszkę. To było wszystko co zostało z głowy. Ziemia wokół była udeptana przez wiele tysięcy dzikich zwierząt próbujących zabrać głowę. Po dziesięciu zimach od wyjścia z wioski dotarli do dziesiątego wzgórza. Całe wzgórze było wydeptane przez dzikie zwierzęta. Miejsce gdzie zginął NYAGWAIHE, stało się jelenią lizawką. Nie było tam ani śladu po ciele czy kościach niedźwiedzia. Ludzie przez następne dziesięć lat wędrowali z powrotem do wioski.
Tak oto chłopiec wspierany przez GÉHA odbył podróż między świtem a południem.
piątek, 1 sierpnia 2014
Wycinki z indiańskiej prasy sprzed ponad 30 lat.
"Jeszcze kilka lat temu niewiele łączyło lud Kri z resztą świata. Pozostawał na swoich ziemiach na północy - polując, łowiąc ryby i ciesząc się dobrym życiem. Ale, po decyzji rządu Quebeku o budowie - bez pytania o zdanie - na ich ziemiach największych na świecie elektrowni wodnych, ich życie uległo poważnej zmianie.
W ostatnich sześciu miesiącach w najwyższych sądach kraju walczyli z prawnikami Królowej, by powstrzymać ten projekt. Przegrali, ale wtedy zaangażowali się w wyjaśnianie, dlaczego odrzucają ofertę 100 mln dolarów, złożoną przez premiera Quebeku Roberta Bourassę - który sądził, że może odkupić ich ziemię. Olbrzymi projekt jednak ruszył. (…)
Dla tradycyjnie myślących Kri sposób życia stworzony przez ich przodków i Stwórcę pozostaje tym, który im najbardziej odpowiada. Jesienią odwiedzają punkt handlowy w osiedlu, gdzie kupują zapasy mąki, cukru i herbaty. Potem, w grupach złożonych z 2-3 rodzin, wyruszają psimi zaprzęgami, na nartach lub czasem wynajętą awionetką w głąb puszczy, gdzie spędzają zimę, stawiając pułapki na lisy, króliki i inne zwierzęta futerkowe. Wiosną polują na gęsi lecące na północ, a lato spędzają w kanu, łowiąc łososie i pstrągi. Późne lato i jesień to kolejna okazja do polowań na powracające na południe gęsi i cykl pór roku zaczyna się od początku.
Projektanci elektrowni twierdzą, że polowanie nie może zapewnić utrzymania rosnącej liczbie Kri i że projekt tylko w fazie budowy zapewni 6500 miejsc pracy. Kri odpowiadają, że miejsca te zajmą przygotowani do pracy w przemyśle biali z południa. Ekolodzy twierdzą, że rząd Quebecu zawyża zapotrzebowanie na energię i że prowincja chce ją sprzedawać do USA. (…)
Rząd federalny wydaje się być częścią tej zmowy milczenia. Publicznie ograniczył się do finansowego wsparcia batalii prawnej tubylców i nie uczynił nic, by potwierdzić swą odpowiedzialność za tubyców, żeglugę, ochronę wybrzeża, środowisko, czy interesy całej Kanady.
Tymczasem rząd Quebeku i Korporacja Rozwoju James Bay mamroczą o projekcie stulecia, ogromnym wyzwaniu i ziemi jutra. 'Nie da się zachować XVIII-wiecznej kultury w XX wieku. Nie można powstrzymać postępu.' I nawet doradca ludzi z James Bay, prawnik z Montrealu, wtóruje, że "biali i tak przyjdą, bo chcą tej ziemi. A jak czegoś chcą, to dostają.'" ["The James Bay Project", AN 6/2,28]
"Zgodność tradycyjnych tubylczych małżeństw kwestionowana jest przez firmę ubezpieczeniowa, która oświadczyła, że nie zapłaci 2000 dolarów odszkodowania z tytułu smierci Indiance, ponieważ jej trwające 12 lat mażeństwo 'nie było legalne'. Shirley Chipaway, której mąż zginął w wypadku samochodowym, poślubiła go w 1960 roku podczas tradycyjnego obrzędu na Terytoriach Północno-Zachodnich. 'Od rodzin, które przyjeżdżają do nas z zagranicy wymaga się tylko oświadczenia o legalnym związku' - oświadczył adwokat rodziny. 'Firma ubezpieczeniowa odmówiła uznania pisemnego oświadczenia wodza. To dyskryminacja'. Firma z Alberty odmówiła uznania małżeństwa, choć w sąsiedniej prowincji jest ono legalne. Po negocjacjach uznała jednak prawo sześciorga dzieci do odszkodowania o łącznej wartości 20000 dolarów." ["Alberta", AN 6/2, 35]
"Kolonialiści zawsze mieli problem definiowania tubylczych ludów, których ziemie zajmowali. Z początku jest to łatwe, ale z upływem wieków komplikuje się. Niektóre państwa, jak USA czy RPA, definiują tubylców wg ilości krwi, co rodzi takie pojęcia, jak "półkrwi", czy "ćwiećkrwi". Ale kanadyjska ustawa o Indianach zdefiniowała Indianina jako osobę będącą potomkiem w linii męskiej osoby uprawnionej do posiadania ziemi w rezerwacie w roku 1876. Teraz, gdy Kanada rozważa odkupienie praw tubylczych od tubylców, rząd wpadł we własne sidła: jest wielu tubylców, którzy choć nie są oficjalnie "Indianami", to mają takie prawa i wielu oficjalnych "Indian", którzy ich nie mają. Według pewnego ściśle tajnego dokumentu z Ottawy departament ds. Indian zalecił rządowi 5 kwietnia 1973, by rozstrzygnąć wszystkie wątpliwości raz na zawsze i spłacić obie grupy.
(…) Dokument stwierdza, że wielu, którzy są 'oficjalnie' Indianami nie ma 'widocznych cech fizycznych indiańskiej krwi, a jednak członkowie takich rodzin mogą powoływać się na swój indiański status'. Z drugiej strony 'może być wiele nie-statusowych rodzin, zachowujących wszystkie cechy fizyczne i utrzymujących indiański sposób życia, które status utraciły.'
(…) Jak napisał jeden z komentatorów: 'Gdyby rząd uznał
"Następnym razem, gdy ktoś powie, że tubylcy mogłiby mówić lepiej po angielsku, przypomnijcie mu, że takie 'angielskie' słowa jak 'skunk', 'racoon', 'moose', 'quahog', 'mackinaw', 'hickory', 'pecan', 'succotash', 'woodchuck', 'hominy', 'squash', 'opossum', 'persimon', 'tomahawk', 'moccasin', 'caucus', czy 'muskrat' to tylko początek długiej listy słów tubylczych - nie licząc Chicago, Tallahassee, Missisipi, itp." [“Tidbits", AN 6/2, 39] (brawo - s.)
"Z listów do Roberta, który napisał, że chciałby być maskotką hokejowego klubu Mohawków: 'Mam nadzieję, że mój list - i inne - pomogą ci przemyśleć twoją postawę wobec ludzi innych kultur. Pomyśl, czy to, że przebierzesz się za Mohawka da coś pozytywnego członkom tego narodu? Czy sądzisz, że ludzie, którzy zobaczą cię w przebraniu, nabiorą więcej szacunku dla mądrości, kreatywności i piękna w sercach prawdziwych Mohawków? Jedna z głównych przyczyn, dla których tak mało o nich wiadomo to to, że tacy ludzie jak ty i ja tak długo uważali, że Indianie nie mają nic do zaoferowania, poza, być może, paroma mokasynami, strojami i fajną biżuterią. Już dawno czas, by pojąć, że Indianie to coś więcej niż tylko ładne stroje.'
'Mimo najszczerszych intencji, bycie indiańską maskotką klubu nie pomoże ukazać Indian jako ludzi, którym należy się godność i nasz szacunek. Portretowanie indiańskiego ducha w okolicznościach, które są całkowicie nie-indiańskie to dla mnie coś takiego, jak przebieranie się na Halloween. Wierzę, że czas już ukazywać wszystko z odpowiedniej perspektywy i uznać, że strój żadnego ludu nie może być używany dla sportu lub zabawy przez innych.'
'Jeśli zechcesz, nauczymy cię naszych obyczajów, tradycji i wierzeń. A pierwsza lekcja brzmi - bądź tym, kim jesteś.'" ["Letters", AN 6/2, 45](zastosujmy się wszyscy do tej lekcji my będący przyjaciółmi Indian, a przynajmniej takimi się mieniący -s.)
więcej pasjonujących artykółów znajdziecie na wspaniałej stronie: http://www.indianie.eco.pl/bylo/30lat1.html
czwartek, 31 lipca 2014
z głębi serca mówiąc:
Bez półprawd
i pół-uczuć.
Bez pół-wartości
i pół-świadectw.
Rozpocząć wszystko na nowo
nadać światu nowy sens.
Z jedną prawdą,
pełnią uczuć,
pełnią wartości,
pełnią świadectwa.
Słuchając ciszy iść przez życie
z waszym imieniem na ustach
świetlistą ścieżką męstwa,
by gdy przyjdzie czas powiedzieć Wam:
byłam wierna
czwartek, 24 lipca 2014
Wycinki z indiańskiej prasy sprzed ponad 30 lat
"Chociaż modne jest oskarżanie wielkich korporacji o konsumowanie indiańskiej zimi i wody - i choć prawdą jest, że to robią - to nie zdajemy sobie sprawy z tego, że to sam europejski/amerykański styl życia jest tym ostatecznym konsumentem - a korporacje tylko zbierają żniwo. Ludzie z wygodnych przedmieść winią "złe władze korporacyjne", ale denerwują się, gdy drożeje benzyna lub brakuje wody do podlewania trawników. Także Indianie muszą zrozumieć, że kiedy przyjmują style życia Europy, to oddają się na pastwę tych samych korporacji, które potępiają." - Rarihokwats ["Akwesasne Notes" vol.6 (1974), no.2, s.1]
"Fort Yates, ND. - Doroczna konwencja Ruchu Indian Amerykańskich (AIM) i Międzynarodowej Rady Indiańskich Traktatów (IITC) odbędzie się w czerwcu [1974 roku - Red.] w Rezerwacie Standing Rock. (…) Komisja Roszczeń Indiańskich (ICC) zdecydowała 17 lutego, że Czarne Góry zostały odebrane nielegalnie ustawą Kongresu z 1877 roku i że USA mają wypłacić 'sprawiedliwą rekompensatę' wysokości 17 mln dolarów plus odsetki - łącznie 105 mln dolarów. Jednak opłaty dla adwokatów i zwrot środków wydanych przez władze na Siuksów zredukowałyby tę kwotę do kilku zaledwie milionów. (…)
Sprawa ciągnie się w sądach od 1923 roku i jest jednym z najdłuższych indiańskich procesów w historii. Wymierają kolejne pokolenia starców, czekających na pieniądze z Waszyngtonu. Za odebrane im ponad 7 mln akrów ziemi nie wypłacono im żadnej rekompensaty. Mocnym obrońcą praw traktatowych jest Rada Standing Rock. 26 marca uchwaliła ona rezolucję wzywającą rząd USA do honorowania Traktatu z Fortu Laramie z Wielkim Narodem Siuksów z 1868 roku. (…) Rezolucja stwierdza, że Siuksowie nie oczekują odszkodowania finansowego, lecz - wypełnienia traktatu.["International Treaty Meeting Held by AIM", AN 6/2,4]
"Grupa Mohawków - ponad 50 osób - zajęła górzysty teren w Parku Stanowym Adirondack, by móc żyć i wychowywać swoje dzieci w tradycyjny sposób. Przedstawiciel grupy powiedział, że nie spodziewa się konfrontacji, ponieważ uważaja, iż mają realne i moralne prawo do tej ziemi. Pierwsze doniesienia wskazują, iż lokalni mieszkańcy udzielają grupie pomocy i respektują jej życzenie bycia wolnymi od napływu gości i obcych. (…)
Wygląda na to, że stan Nowy Jork, który zajął te ziemie po Rewolucji, przyjął politykę zezwolenia obozowi na życie po swojemu. Jeśli ludziom nie powiedzie się i odejdą - nie będzie problemu. Jeśli mu się powiedzie i ludzie będą żyć w harmonii z przyrodą, stan będzie mógł wskazać z dumą na swoją 'oświeconą politykę'. ["Ganienkahake", AN 6/2,19]
"W 1971 roku przewodniczący Nawaho, Peter MacDonald, kwieciście ogłosił, że prezydent Nixon może zostać wyzwolicielem. Chociaż w 1970 roku Nixon obiecał Indianom samookreślenie, to dopóki rządowi urzędnicy kontrolują sakiewkę i muszą zatwierdzać każdą decyzję rady plemiennej, to plemiona nie będą miały realnej kontroli nad swoim przeznaczeniem. Rząd tak bardzo prześladuje plemienną inicjatywę, że rozwój gospodarczy Indian jest w praktyce żaden. Większość Indian jest jak ci w koloniach, którym nie dano możliwości zdobycia wykształcenia i zawodu, i w rezultacie tylko minimalnie uczestniczy w gospodarce pieniężnej USA - blisko milion Indian w tym kraju ma - wg najnowyszych danych - dochód roczny na poziomie zaledwie 1537 dolarów rocznie. (…)
Dla kontrastu, są Indianie, którzy mają więcej szczęścia. Np. William Keeler, Naczelny Wódz Czirokezów, zarabiał do niedawna 280 tys. dolarów rocznie jako prezes Phillips Petroleum; teraz jest prezesem zarządu nowego indiańskiego banku w Waszyngtonie. Z 16 praprzodków Keelera jeden był Czirokezem, 15 - nie. Wodzem został z nominacji prezydenta USA, a nie zgodnie z obyczajami Czirokezów, lub z ich wyboru. Gdyby kiedykolwiek plemiona mogłyzrobić coś dla siebie, Indianie nie byliby dziś najbiedniejszą grupą w kraju. Jednak urzędnicy sądzą, że Indianie nie są zdolni do zarządzania swoimi sprawami i postanowili dostarczać tylko minimalne środki na rozwój gospodarczy. Kontrolowane przez nie-Indian szkolne programy są nieodpowiednie do potrzeb i nie zapewniają Indianom szkolenia zawodowego. Niewiele uczyniono dla wykreowania indiańskich właścicieli i zarządców przedsiebiorstw, a tak podstawowe warunki rozwoju gospodarczego, jak dobre drogi są tak niedoceniane, że na budowę dróg brakuje dziś miliard dolarów.
Zamiast zapewniać Indianom środki na rozwój rezerwatów, rząd od 1952 roku wręcza Indianom bilety w jedną strone do miast, gdzie mają zdobiwać zawód i pracę. Ale, jak się okazuje, ponad połowa z co najmniej 150 000 przesiedlonych Indian nie mogło wykorzystać swoich umiejętności, nie znalazło pracy, lub po prostu odrzuciło życie w mieście i wróciło do domów w rezerwatach. Tam też nie znaleźli miejsc pracy, bo nie uczyniono nic, by je stworzyć. Jednak, z powodu głuchoty rządu na potrzeby Indian, program jest kontynuowany pod nową nazwą jako 'wspieranie zatrudnienia'. W 1969 roku firmy produkcyjne i handlowe w rezerwatach lub w ich pobliżu zapewniały jedynie 6000 miejsc pracy, podczas gdy BIA - 11500.
Indianie stają się coraz bardziej zależni od dochodów z pracy, a o tę trudno - chyba że jest dostępna praca dla rządu (połowa pracujących Indian pracuje dla władz). Niewielu Indian może utrzymać rodziny z rolnictwa lub hodowli, ponieważ nie otrzymują niezbędnej pomocy. BIA nie pozwoli Indianom na korzystanie z subsydiów dla farm, banków ziemi, czy innych programów pomocy federalnej. Zamiast rozwijać nawodnienie i inne projekty zapewnienia wody dla Indian, BIA koncentruje się na dostarczaniu wody nie-Indianom. A w niektórych rezerwatach nawet 90% ziemi BIA oddało w dzierżawę nie-Indianom.
Ponieważ ustawa o powszechnym podziale ziemi z 1887 roku usiłowała doprowadzić Indian do 'cywilizacji' przez prywatną a nie plemienną własność ziemi, dziś około 1/4 (12 mln akrów) z 56 mln akrów indiańskich ziem należy do indywidualnych Indian. Z tego 6 mln akrów podzielonych jest - w wyniku dziedziczenia - tak, że jeden kawałek ziemi należy nawet do 100 spadkobierców. Indianie traca dochody także dlatego, że ponad połowa tej ziemi wydzierżawiona jest nie-Indianom - czasem bez podpisów wszystkich właścicieli - a ponad 500 tys. akrów - to nieużytki.
Tak więc, z jednej strony rząd zezwala na zacofanie indiańskich zasobów ziemskich i wodnych, lub przekazuje je nie-Indianom. Z drugiej zaś strony, by stymulować rozwój rezerwatów, oficjalna polityka administracji Nixona - to oferowanie szkolenia zawodowego i innych zasobów niezbędnych do rozwoju indiańskich przedsiębiorstw. Były komisarz BIA Louis Bruce tak mówił o swoich celach na 1971 rok: 'Chcę, by Indianie kupowali jedzenie na indiańskim targu, a indiańskie ciężarówki przywiozły tam produkty indiańskich dystrybutorów. Chcę, by indiańskie firmy budowały domy według indiańskich projektów'. Póki co, wszystkie te funkcje pełnią raczej nie-Indianie, a pieniądze odpływają z rezerwatów. (…)
Ponieważ ponad połowa plemion ma w funduszach powierniczych po mniej, niż 100 tys. dolarów, ich rozwój gospodarczy uzależniony jest od pożyczek i grantów, ale jako że rząd 'nie chce konkurować z prywatnym biznesem' - jak stwierdził jeden z urzędników BIA - dopiero wtedy, gdy Indianie zostaną odesłani przez prywatne banki i pożyczkodawców, mogą ubiegać się o pomoc rządową. Tymczasem z powodu braku zabezpieczeń Indianom niezwykle trudno jest zdobyć prywatne kredyty. (…)
Indianie budują swoją przyszłość na wartościach zasadniczo odmiennych, niż nie-Indianie - takich jak brak współzawodnictwa oraz orientacja bardziej grupowa, niż indywidualna. Ale amerykański kapitalizm żąda rywalizacji wśród członkami plemienia i stwarza w wynagrodzeniach i poziomach życia różnice, które mogą tworzyć świadomość klasową nieznaną w tradycyjnych społecznościach. Wielu członków plemion może nie akceptować w pełni takiego systemu, promowanego przez nie-Indian oraz Indian pod ich kuratelą, bo w końcu nie każdy chce być Williamem Keelerem. Dlatego rozwój plemienny winien być raczej w rękach plemion, a nie w rękach nie-indiańskich urzędników. Plemiona powinny same definiować swoje problemy i wyznaczać własne cele, i dopiero wtedy rząd powinien przychodzić im z pomocą - jak wszystkim innym społecznościom." [Pat Porter: "Why Indians Stay Poor", AN 6/2,26]
cytaty pochodzą ze strony: http://www.indianie.eco.pl/bylo/30lat1.html
czwartek, 17 lipca 2014
Subskrybuj:
Posty (Atom)