wtorek, 29 kwietnia 2014

wielcy Indianie dziś: Vine Deloria, Jr

Vine Deloria, Jr. (ur. 26 marca 1933 - zm. 13 listopada 2005) - profesor teologii i prawa, amerykański naukowiec i działacz społeczny, historyk, filozof, adwokat praw amerykańskich Indian, znany pisarz i publicysta. Z pochodzenia Indianin z plemienia Siuksów (Lakota). Specjalizował się w kwestiach tubylczych praw traktatowych, suwerenności plemiennych narodów i pierwotnych religii Indian Ameryki Północnej. Głosił potrzebę większego szacunku i zrozumienia dla tradycyjnej wiedzy ludów pierwotnych i indiańskich sposobów widzenia świata, wypowiadał się krytycznie o relacjach władz USA i świata nauki z tubylczymi Amerykanami. Jeden z najbardziej znanych współczesnych Siuksów i najbardziej cenionych tubylczych intelektualistów Ameryki Płn.


Urodzony w Martin w Dakocie Pd. w rodzinie wodzów i duchownych z plemienia Siuksów, miał pójść w ślady ojca – protestanckiego duchownego. W młodości uznał jednak, że – będąc członkiem plemienia Siuksów z rezerwatu Standing Rock – więcej zdziała dla dobra Indian jako prawnik, niż jako duchowny. Po ukończeniu studiów teologicznych na Iowa State University (1963) – jeszcze jako student prawa – został działaczem indiańskiego ruchu Red Power i dyrektorem wykonawczym Krajowego Kongresu Indian Amerykańskich (NCAI, 1964-1967), a następnie współzałożycielem i dyrektorem Fundacji Prawnej Tubylczych Amerykanów (NARF, 1970). W 1970 ukończył prawo na University of Colorado i po okupacji Wounded Knee w rezerwacie Pine Ridge (1973) bronił m.in. przywódców Ruchu Indian Amerykańskich (AIM). Zabiegał też o przestrzeganie tradycyjnych praw rybackich Indian z Wybrzeża Północno-Zachodniego USA i o zwrot indiańskim plemionom tubylczych zabytków i szczątków ludzkich przechowywanych w amerykańskich muzeach.

Przez blisko pół wieku był ekspertem, badaczem i wykładowcą na wielu uniwersytetach (wiele lat na University of Arizona (1978-90), do emerytury w 2000 roku na University of Colorado w Boulder). Był wielokrotnie nagradzanym autorem ponad 20 książek (w tym bestsellera Custer Died for Your Sins, uhonorowanego w 1969 Nagrodą Pulitzera) oraz znanym i cenionym - choć zarazem prowokującym i często kontrowersyjnym - publicystą. Był m.in. członkiem zarządu nowojorskiego Muzeum Amerykańskich Indian (od 1977), członkiem rady Narodowego Muzeum Indian Amerykańskich (NMAI, otwartego 21 września 2004 w Waszyngtonie) i aktywnym członkiem wielu innych organizacji działających na rzecz Indian.

Jego poglądy, wizje i publikacje wywierały przez całą drugą połowę XX w. znaczący i pozytywny wpływ na opinię społeczną o prawach, historii, kulturze i osiągnięciach Indian oraz na politykę władz federalnych i stanowych USA wobec tubylczych Amerykanów (w tym na treść ustawy o wolności religijnej Indian amerykańskich (AIRFA, 1978), ustawy o samorządności Indian (1988), ustawy o ochronie i repatriacji grobów tubylczych Amerykanów (NAGPRA, 1990). Był jednym z najbardziej znanych i szanowanych Indian XX w., jednym z najwybitniejszych współczesnych intelektualistów Ameryki Północnej, porównywanym z Martinem Lutherem Kingiem i nazywanym "papieżem amerykańskich Indian".

Mimo swej pomnikowej roli "głosu współczesnych Indian" umiał zachować skromność, umiar i poczucie humoru. Uwielbiał muzykę country & western, w weekendy pasjonował się meczami koszykówki, dużo palił. Od lat chorował na serce. Przed śmiercią w swoim domu w Golden, w stanie Kolorado pozostawił żonie Barbarze niemal gotowe do druku maszynopisy książek o tak różnej tematyce, jak filozofia Carla Gustava Junga, historia i kultura Siuksów oraz możliwości tradycyjnej indiańskiej medycyny.

Jego najstarszy syn, Philip Deloria, jest znanym indiańskim działaczem, naukowcem i twórcą, profesorem historii i studiów amerykańskich na University of Michigan w Ann Arbor, autorem książek Playing Indian oraz Indians in Unexpected Places.

www.wikipedia.pl

piątek, 25 kwietnia 2014

legenda

Legenda Anishnabe (Anishinabe)

Była wiosna kiedy młody wojownik Anishnibe dołączył do społeczności. Było w nim coś dziwnego, czego wielu nie potrafiło zrozumieć. Jego odpowiednie postępowanie i zaufanie jakie zdobył było czymś obcym dla tych ludzi, którzy należeli do "Tradycyjnego Kręgu". Po kilku miesiącach jego obecności w społeczności wielu obawiało się z nim rozmawiać, a inni zastanawiali się co z nim jest nie tak, lecz nikt nie potrafił znaleźć błędów w sposobie jego postępowania czy wykonywania przez niego pracy. Młodzieniec niewiele wiedział jak postępują ludzie Kręgu, i pomyślał, że mógłby się tego nauczyć. Po wielu rozmowach i naukach świetnie się zorientował czego od niego oczekiwano jako od wojownika Tradycyjnego Kręgu.
Po wielu miesiącach nauki powrócił do Starszyzny, z pytaniami dotyczącymi stanu społeczności. Pytał też, czemu tak wiele rzeczy w Kręgu przeczyło innym. Widział starych ludzi, kalekich, matki pragnące by przywódcy zatroszczyli się o ich rodziny w czasie gdy ich mężowie spali w łóżkach innych kobiet. Pytał o wiele innych rzeczy, które wydały mu się niewłaściwe. Odpowiedziano mu, że miesza się w sprawy społeczności i, że społeczność nie jest z tego zadowolona. Wydało mu się nie w porządku, że tylko ludzie wytwarzający święte leki mogli je posiadać, ani to, że Starszyzna nie posiadała Orlich Piór pokazujących ich status, ani to, że tylko młodzi i silni mogli tańczyć. I znów poinformowano go, że tak właśnie jest w tej społeczności, i jeśli nie potrafi wymyślić nic lepszego, to tak właśnie ma być.
Młodemu wojownikowi nie podobało się to, irytował go fakt, że wyglądało na to, że klasa dominująca narzucała innym sposób postępowania i, że nikt nie rozumiał tego, że nauki społeczne są dla każdego, a nie tylko dla wybrańców, którzy zaspokajali tylko swoje potrzeby. Poszedł więc do domu, by poprosić Pramatki i Praojców o pomoc w rozwiązaniu tej sprawy. Wiedział, że była to sprawa życia lub śmierci dla tej społeczności, więc najpierw złożył im dary, a potem wszedł do środka. Była to skromna i uboga chata, nie taka jak chata do nauk czy chata modlitewna. Chata ta różniła się od innych swoją budową. Przez wiele dni pościł i wznosił modły, aż pewnego dnia przybyła do niego Pramatka z północnego-wschodu, i bez jednego słowa narysowała po środku chaty krąg, wyznaczyła na nim cztery strony świata, a młodzieńcowi powiedziała, by wybrał się w podróż w tych czterech kierunkach, a otrzyma odpowiedź, której pragnie.
Wojownik podziękował jej za świętą naukę, opuścił chatę zostawiając Pramatkom i Praojcom jeszcze więcej darów. Po wyjściu z chaty najpierw skierował się na wschód. Na wschodzie, przy strumieniu na polanie siedział Żuraw, którego młodzieniec obserwował przez jakiś czas. Gdy Żuraw odleciał wojownik ponownie złożył Pramatkom i Praojcom dary. Kiedy zbliżył się do miejsca gdzie siedział Żuraw, poczuł znajomy, ostry zapach i zobaczył, że w samym sercu trasy jego wędrówki było dziesięcioakrowe poletko porosłe słodką trawą (żubrówką). Zaczął więc zbierać trawę, uważając przy tym, by nie uszkodzić korzeni, aby trawa mogła wyrosnąć w następnym roku. Zebranymi źdźbłami trawy napełnił sanie na wysokość aż czterech stóp.
Potem wrócił do ludzi, którzy, jak widział, byli w potrzebie i rozdał wszystką słodką trawę społeczności. Nie zatrzymał dla siebie nawet jednego źdźbła, lecz oddał innym wszystko. Następnie poszedł na południe, gdzie znalazł dziki tytoń, który zebrał i rozdał innym sobie nie zostawiając nawet liścia, po czym skierował się na zachód gdzie znalazł szałwię lekarską. Postąpił tak jak wcześniej rozdając to co znalazł społeczności. Na końcu poszedł na północ gdzie znalazł wielkiego Praojca Cedra, i postąpił tak jak wcześniej oddając wszystko, co zebrał społeczności sobie nie zostawiając ani krzty.
Gdy Starszyzna zapytała, dlaczego to zrobił, on odpowiedział "Ponieważ wszyscy są równi i każdy zasługuje by mieć to co mają inni. Ja nie mam niczego poza wiedzą, gdzie to zdobyć, ponieważ podążałem ścieżkę Pramatek i Praojców, i wierzcie mi, że jeśli ta społeczność znów będzie w potrzebie, przybędę ponownie i jeszcze raz uczynię to co teraz. Wy natomiast, którzy uczyniliście swą wielkość niedolą innych, wcale nie jesteście tacy wielcy a wasza Święta Chata przynosi wstyd Pramatkom i Praojcom. Zaprowadźcie we własnych domach porządek, a potem pomóżcie innym uczynić to samo, a gdy wszystkie domostwa w tej społeczności będą uporządkowane, wtedy nastanie pokój i wielu dobrych wyznawców zostanie pozyskanych. Przekażę jeszcze jeden dar, tak jak mi to nakazano". I ponownie ich opuścił udając się w wielodniową wędrówkę kierując się na zachód w poszukiwaniu wielkiego daru Pramatek i Praojców. Znalazł dolinę pełną Orlich Piór gdzie po raz kolejny złożył dary dla Pramatek i Praojców, po czym wrócił do społeczności oddając im lecznicze Pióra Orła Przedniego. Sobie nie pozostawił ani jednego. Każdemu człowiekowi, który tego potrzebował, dał po jednym piórze. Ten ostatni gest będący wyrazem oporu przeciw starszyźnie tak okropnie ją oburzył, że otwarcie zaczęła przemawiać przeciw tym wszystkim darom.
Wtedy zebrała się rada społeczności i przez przypadek, młody tancerz, syn członka Starszyzny zgubił w Kręgu Tańca swoje Orle Pióro. I zakrzyknięto na weteranów by przyszli i honorowo zwrócili ludowi Ducha Orła. Wystąpił on w pełni odziany w odświętny strój, który nakazano mu przywdziać, i wraz z innymi weteranami zajął swoje miejsce na zachodzie. Gdy nadszedł czas, zastanowiono się, kto powinien podnieść pióro i je oddać, i tylko on jedynie był weteranem ranionym w bitwie, więc jako jedyny mógł dostąpić tego zaszczytu. Gdy podniósł pióro, zapytał Starszyznę, kim była osoba, która potrzebowała otrzymać Orle Pióro?
Podszedł do młodej dziewczyny, która jeździła na wózku inwalidzkim i dał jej Orle Pióro. Pióro dostało się społeczności, ten który tańczył miał ich wiele, ona żadnego. Należy dbać o to co się ma, w innym wypadku Pramatki i Praojcowie zmniejszą twoje brzemię.

Jest to prawdziwa historia ludzi.

wtorek, 22 kwietnia 2014

Zabiłem jelenia
Zgniotłem konika polnego
I rośliny którymi się żywił
Zraniłem serce
Starego drzewa rosnącego strzeliście
Zabrałem rybę z wody
I ptaka z nieba
W moim życiu potrzebowałem śmierci
Ażeby podtrzymać swoje życie
Kiedy umrę będę musiał dać życie
Tym co mnie karmili
Ziemia otrzyma me ciało
I podaruje je roślinom
I gąsienicom
Ptakom
Kojotom
Każdemu w odpowiednim czasie aby
Koło Życia nie zostało przerwane.

(Anonimowy poeta indiański; ze zbioru poezji: Levitas, Vivelo, Vivelo
"American Indian Prose and Poetry" oraz R.Kaiser "This Land is Sacred")

sobota, 19 kwietnia 2014

Vine Deloria - cytaty


- o obwinianych za wyginięcie mamutów:
Dobrym sposobem testowania teorii jest sprawdzenie, co mówią o niej naukowcy, gdy dyskutują na inny temat i tylko wspominają ją marginesowo. Gdyby zapytać obrońców Cieśniny Beringa, czy na Syberii byli ludzie w okresach między zlodowaceniami, kiedy mogli wędrować bez zamarznięcia na śmierć lub wpadnięcia w szczeliny lodówca, to zapewniano by nas, że brzegi Syberii pełne były myśliwych gotowych do drogi. Ale wyobraźmy sobie, że pytamy jedynie o życie na Syberii w tym okresie. Zobaczmy, co naukowcy mówią o Syberii, gdy nie myślą o teorii Cieśniny Beringa.
Kazimierz Kowalski i N. K. Wereszczagin to dwaj znani badacze europejscy specjalizujący się w Europie Wschodniej i Rosji ery plejstocenu. Rozważając, czy paleomyśliwi wybili mamuty na Syberii, Kowalski napisał, że “mamuty prawdopodobnie nigdy nie były głównym pożywieniem grup ludzkich a ślady ludzkiej kolonizacji Syberii są w tym czasie rzadkie”. Mówimy więc o niewielkiej jedynie grupie ludzi na Syberii, a co dopiero o ich podróży na Alaskę. A takie grupki trudno uznać za zagrożenie dla mamutów czy innej megafauny.
Garstka ludzi żyjących wówczas na Syberii nie miała tendencji do migrowania z zachodu na wschód poprzez górskie grzbiety i niedostępne wyżyny. Spędzali raczej czas na wędrówkach z północy na południe i z powrotem, podążając za zwierzyną pasącą się sezonowo tam, gdzie pogoda była znośna. Ponieważ ci ludzie mieli zwierzyny pod dostatkiem, nie musieli wybijać żadnego z gatunków. Nie mieli też powodu do zbierania swoich rzeczy i przenoszenia się w niegościnne górskie rejony, gdzie trudniej byłoby polować a trawożernych ssaków byłoby znacznie mniej.

- o słoniach i Indianach
A co ze świadectwami ludzi dotyczącymi megafauny? Oto mamy bardzo kontrowersyjny temat, bowiem naukowa doktryna sugeruje, że megafauna została zniszczona tak dawno temu, że żadne społeczeństwo ludzkie nie może tego pamiętać. Nawet opowieści zachodniego społeczeństwa o potworach i smokach nie dopuszcza się jako możliwych wspomnień o megafaunie. Większość archeologów i antropologów automatycznie odrzuca tradycje ludów nie-zachodnich dotyczące naturalnego świata i ich doświadczeń w tym świecie jako przesądy niewarte uwagi. W efekcie, trudno jest przedłożyć dowody z ustnej tradycji, które mogłyby zapewnić wymaganą identyfikację.
Gdzie więc zdobyć przekonujące dowody, że niektóre indiańskie narody posiadały wiedzę o niktórych gatunkach megafauny? Siuksowie znaja konstelacje gwiezdną, którą nazywają “Włochaty Słoń”. Biorąc pod uwagę, że pułapka na mamuty w Hot Springs, w Dakocie Południowej, która dostarczyła sporą ilość szkieletów, znajdowała się w sercu ziem Siuksów, istnieją podstawy do przypuszczeń, że nazwa tego gwiazdozbioru odzwierciedla wspomnienia i życiowe doświadczenia tego ludu związane z mamutami.
Jednak w ogóle bardzo trudno jest odnaleźć tradycje mówiące o tych stworzeniach, bowiem Indianie mają inne sposoby opisywania niezwykłych zwierząt, które nie zawsze odpowiadają takiemu opisowi, który naukowcy i badacze uznaliby za trafny.
Wiele opowieści ze wschodnich lasów opisuje wielkie stworzenie jako ogromnego łosia, niedźwiedzia, bizona czy łosia, a nie jako mamuta i nie da się powiedzieć, czy Indianie mówili o megafaunie, czy tylko o przerośniętym i robiącym wrażenie przedstawicielu któregoś z gatunków współczesnych. Cechą charakterystyczna tytch bestii, niezaleznie od pochodzenia plemiennego, jest to, że zwsze mówi sie o nich jako o drapieżnikach. Na przykład Siuksowie i Szejenowie opisują swojego wielkiego bizona jako mięsożercę i nacisk na to stale drażni osoby usiłujące doszukiwać się sensu w tradycji. Czasem jednak indiańskie opowieści są tak drobiazgowe w szczegółach, że nie pozostawiają żadnych wątpliwości co do tego, o jakich doświadczeniach mówią.

- o wędrówce koni, wielbłądów i bizonów:
Czytałem pewnego popołudnia popularne opracowanie historyczne Donalda Worstera Dust Bowl, gdy natrafiłem na następujący fragment: “Konie i wielbłądy rozpoczęły swój żywot 45 milionów lat temu na trawiastych równinach Ameryki Północnej, migrując następnie przez pomost lądowy Beringii do Azji. Tę samą trasę – tylko w przeciwnym kierunku – przebył w epoce lodowcowej bizon, odkrywając krainę, w której mógł się rozwijać.” Z pewnością nie chciałbym kwestionować lub podważać badać Worstera ani jego naukowej reputacji, ale wydaje mi się niewiarygodne, aby dwa trawożerne zwierzęta, bardzo dobrze przystosowane do trawiastych równin Nebraski i Kansas, nie mogły się tam rozwijać i musiały pakować manatki i przenosić ku północy w coraz chłodniejszy klimat, gdzie trawy jest niewiele, w poszukiwaniu lepszego miejsca do życia.
Nie potrafię sobie wyobrazić tysięcy, czy nawet milionów koni i wielbłądów walczących o pokonanie Gór MacKenzie'go, czy tłoczących się na Przełęczy Skagway, przekraczających pomost lądowy a następnie z tuzin koniecznych do przebycia dzikich grzbietów górskich, by wreszcie odnaleźć dom w stepach Azji. Czy dla potrzeb migracji nagle zmieniły swoją dietę z trawy na korę drzew i tundrę, lub ciągnęły ku azjatyckim stepom w jakiejś mistycznej wizji?
Migracja bizonów, zdaniem pewnych naukowców, jest dużo bardziej wiarygodna. Już to sobie wyobrażam. Bison bison i Pani Bizon pasą się spokojnie w Azji środkowej, nie troszcząc się o świat, gdy nagle widzą spacerujące obok konie i wielbłądy – zapewne w drodze do Egiptu. Bystry Bison bison zwraca się do Pani Bizon i oznajmia radośnie: “Kochanie, czy zdajesz sobie sprawę, że w Kansas i Nebrasce otwarła się właśnie nisza dla zwierząt trawożernych?” Całe stado jest bardzo podniecone tą perspektywą pomimo tego, że na amerykańskich równinach pasą się już gigantyczne Bison taylori i Bison latifrons.
Wieść obiega Azję środkową i wkrótce cały gatunek Bison bison decyduje się przekroczyć Cieśninę Beringa, wiedząc doskonale, że szlak został już wytyczony przez wielkie stada koni i wielbłądów, które przebyły go wcześniej w przeciwnym kierunku. Bison bison jest szczęśliwy, bo Cieśninę Beringa przekraczają także Indianie i wszystko jest już gotowe pod wielki Amerykański Zachód za 12000 lat, gdy Indianie Równin będą polować na bizona i sprzedawać jego skóry zaś Buffalo Bill zyska sławę dzięki niemal całkowitej jego eksterminacji.


czwartek, 10 kwietnia 2014

Vine Deloria - cytaty


- o wyjątkowości obecnego społeczeństwa:
Większość Amerykanów nie zatrzymuje się, by spoglądnąć wstecz na wydarzenia ostatnich dwustu lat, które uczyniły nasze społeczeństwo i czas wyjątkowymi. Wraz z triumfem darwinowskiej ewolucji jako uznawanego wyjaśnienia początków naszej Ziemi – a w zasadzie całego wszechświata – staliśmy się pierwszym społeczeństwem ludzi, którzy akceptują czysto mechaniczne początki samych siebie i całej tej obfitości życia, które znajdujemy na planecie Ziemia. Nauka mówi nam, że cała ta panorama życia, nasze najgłębsze doświadczenia, nasze najbardziej ukochane idee i emocje sa jedynie rezultatem szczęśliwej kombinacji aminokwasów, które połączyły się miliardy lat temu i że nasze najgłębsze doświadczenia są zwykłymi impulsami elektrycznymi będącymi logiczną konsekwencją tego pierwszego wypadku. Kiedy bronimy tego punktu widzenia, stajemy samotni wobec zbiorowej pamięci i mądrości wszystkich innych społeczeństw. Bronimy naszego stanowiska, oskarżając naszych przodków i istniejące społeczności plemienne o bycie przesądnymi i ignorowanie rzeczywistych przyczyn organicznej egzystencji. Czy naprawdę mamy podstawy do tego przekonania?

- o znaczeniu ustnej tradycji:
Nie-zachodnim, plemiennym odpowiednikiem nauki jest tradycja ustna, lekcje przekazywane z pokolenia na pokolenie przez niezliczone wieki. Tradycja ustna jest luźnym zbiorem materiału anegdotycznego, który – wzięty razem – wyjaśnia naturę fizycznego świata doświadczanego przez ludzi i ważne wydarzenia z ich historycznej podróży. Stary Testament był kiedyś tradycją ustną, dopóki nie został spisany. Sagi i eddy tworzą część europejskiej tradycji ustnej. Ze względu na zainteresowanie duchowością ustnym tradycjom Indian przypisano ostatnio pewną romantyczność i w rezultacie część ludzi zaczęła wierzyć, że tradycje ustne odnoszą się tylko do kwestii religijnych. Taki opis nie jest prawdą. Większość indiańskich tradycji dotyczy raczej zwykłych spraw, takich jak rośliny, zwierzęta, pogoda i wydarzenia z przeszłości, które nie mają charakteru religijnego.
Dopóki indiańskie plemiona i – szerzej – inne ludy plemienne były zdominowane przez inwazję kolonizujących je narodów zachodnich, tradycji ustnej nie traktowano jak zwyczajnej informacji o dawnych wydarzeniach, ale jak szczegółową wiedzę o ptakach, zwierzętach, roślinach, tworach geologicznych i religijnych doświadczeniach danej grupy. Czasem wizje różnych plemion pasowały do siebie, opisując pewne wydarzenie, doświadczenie lub warunki, a czasami – nie.
Starszyzna plemienna nie martwiła się tym, że ich wersja stworzenia była całkiem inna, niż scenariusz przekazywany przez sąsiednie plemię. Ludzie wierzyli, że każde plemię ma własny szczególny związek z wyższymi siłami duchowymi, które rządzą wszechświatem. Zadaniem każdego plemienia było pozostać wiernym temu szczególnemu powołaniu bez martwienia się o to, co robią inni. Plemienna wiedza to nie fragmentaryczne dane ułożone zgodnie z racjonalną spekulacją. To wyciąg z pamięci Ludu, opisujący wydarzenia, których doświadczył i ziemie, na których żył. Black Elk dobrze wyjaśnił tę metodologię Johnowi Neihardtowi: “Tak mówią i nie wiem, czy tak było, czy nie; ale jeśli się nad tym zastanowisz, to zrozumiesz, że to prawda”. Ludzie czuli, że tradycja ustna jest poważna. Była to wiedza - i nawet najbardziej nieprawdopodobne jej aspekty mogły być uważane za prawdziwe.

- o roli teorii o Cieśninie Beringa:
Może się wydawać, że wystarczająco długo zastanawiałem się nad pochodzeniem człowieka, eliminując w rezultacie teorę o Cieśninie Beringa jako możliwe wyjaśnienie sposobu zasiedlenia Półkuli Zachodniej przez Indian i że poświęcenie dłuższego czasu na to jest zbyteczne. Nic nie jest dalsze od prawdy. Większość Amerykanów nie dostrzega związku między rozmaitymi teoriami naukowymi ani nie rozumie, że zmiana lub upadek jednej ważnej doktryny naukowej wymaga istotnego dostosowania wszystkich innych doktryn, których słuszność opierała się na niej. Dlatego ludzie akceptujący ideę, że przestarzałe wyjaśnienia ewolucji człowieka uległy zasadniczym zmianom będą nadal trzymać się teorii Cieśniny Beringa, mimo iż jest to wielka niekonsekwencja.
Teoria ta ma ścisłe związki z bieżącą polityką, które sprawiają, że wielu ludziom trudno się z nią rozstać. Żywe jest wciąż znaczne poczucie winy w związku ze sposobem, w jaki Europejczycy najechali i zasiedlili Półkulę Zachodnią. Pięć stuleci brutalności odcisnęło się na świadomości, a to z kolei zrodziło dwa przekonania służące do usprawiedliwiania tej przykrej historii. Ludzie chcą wierzyć, że Ameryka była pustym, niezagospodarowanym żyznym obszarem czekającym na wzięcie pod uprawę zgodnie ze świetymi nakazami Boga. Cała półkula należała więc do tego, kto mógł uwolnić ją ze stanu dzikości. Przekonaniu temu towarzyszy idea, że Indianie nie byli pierwotnymi mieszkańcami Półkuli Zachodniej, ale późnymi przybyszami, którzy ledwie rozpakowali się, zanim Kolumb zapukał do drzwi. Jeśli Indianie przybyli kilka wieków wcześniej to nie mieli prawdziwych praw do ziemi, których nie mogłoby ich pozbawić europejskie odkrycie. Aleś Hrdlićka ze Smithsonian Institute poświęcił życie na dyskredytowanie wczesnego zasiedlenia Ameryki Północnej a całe pokolenie naukowców, strachliwie naśladujących mistrza, wolało raczej odrzucać twierdzenia kolegów, niż urazić potężnego badacza. Ostatecznie, kłopotliwe odkrycie, że w zachodnich stanach występują obficie groty kultur Clovis i Folsom, zmusiło do przyznania, że Indianie mogli pobić Kolumba o ładnych kilka stuleci. Poglądy te mają znaczny wpływ na to, jak nie-Indianie postrzegają roszczenia wysuwane przez Indian.



Wszystkie cytaty na podstawie Red Earth. White Lies. Native American and the Myth of Scientific Fact, Fulcrum Publishing, Golden, Colorado, 1977

http://www.indianie.eco.pl/litera/Deloria_o.html

sobota, 5 kwietnia 2014

Indianie Hopi

Ich przodkowie: Anasazi pochodza podobno od Atekow i przybyli na tereny Arizony okolo 5tys. do 10 tys. lat temu. Do teraz posluguja sie jezykiem Uto-Azteckim jak i bardziej powszechnym w USA jezykiem Indian Szoszonow. Zajmuja sie hodowla i podstawowym rolnictwem

Indianie Hopi wierza w tzw. Kachinas, bogow ktorzy zstapili na ziemie, aby pomoc ludziom zdobywac madrosc i lepiej zyc. Hopi opowiadaja, ze Kachinas wspolzyli tez z ludzkimi kobietami. Ich wiedza o astronomii, jakkolwiek uzywaja innych nazw dla okreslania gwiazd i konstelacji gwiezdnych, jest w gruncie rzeczy identyczna z wiedza zachodniego swiata (wspolczesna astronomia). Wierza, ze kiedys zyli w centrum ziemii, na Zolwiej Wyspie i ze w tych czasach byly otwarte portale miedzywymiarowe, ktore nazywaja dziurami w niebie.Mowia tez, ze wtedy przestrzen kosmiczna miala swoje granice, w ktorych zyly 4 grupy pozaziemskich cywilizacji.

Wedlug ich wierzen, w glebii ziemii istnieja ukryte, swiete miejsca, do ktorych aktualnie maja dostep tylko najwyzsi Szamani na ziemii. Nazywaja te miejsca: Achivas. Zgodnie z legenda Hopi, Achivas powstaly, poniewaz kazda epoka czlowieka konczy sie jego czesciowa zaglada i tylko czysci w sercu, zyjacy zgodnie z natura, sa tam wprowadzani aby moc przetrwac zaglade i rozpoczac nowa epoke czlowieka. Achivas sa w specjalny sposob chronione aby ludzie niepowolani nie mogli ich odkryc. Hopi mowia, ze poprzednim razem zeszli do Achivas wraz z ludzmi Ant, ktorzy wedlug ich opisow bardzo przpominaja znane nam UFO Szaraki (duze glowy, mala i cienkie cialka, dlugie palce, itd. Ich rysunki wyraznie sugeruja, ze istoty te posiadaly zdolnosci telepatyczne.

Opowiesci indian Hopi mowia, ze Kachivas ukrywaja swoje pojazdy w specjalnie uksztaltowanych (w dysk) chmurach, ktore czasami mozna dojrzec nad szczytami niektorych gor. Chmury takie potrafia osadzic sie tam na wiele godzin.

Hopi wierza, ze sa bezposrednimi potomkami Plejadan, z konstelacji Plejad. Takze u plemion Navajo, Irokezow i Cree historia ta jest znana i powtarzana. Na pzrklad indianie Cree mowia, ze keidys zeszli na ziemie w postaci duchowej aby nastepnie przebrac postac z ciala i krwi.

Hopi posiadaja rysunki stakow powietrznych w formie oswietlonych dyskow,

http://www.globalnaswiadomosc.com/hopi.htm

wtorek, 1 kwietnia 2014

opowieść Białego Niedźwiedzia



Biały Niedźwiedź, jeden z najważniejszych Indian Hopi, którzy mieszkają w rezerwacie w stanie Arizona, jest mądrym, osiemdziesięcioletnim starcem, należącym do szczepu Kojotów i będący członkiem sądu plemiennego Indian Hopi. Poniżej jego opowieść.
Przed rozpoczęciem relacji Biały Niedźwiedź zapewnił, że nadszedł czas opowiedzieć, kim są Indianie Hopi i dlaczego osiedlili się tu, gdzie żyją po dziś dzień:
Kiedy będę ci opowiadał naszą historię, musisz pomyśleć o tym, że czas nie ma tu zbyt wielkiego znaczenia. Dziś czas jest czymś ważnym, czas wszystko komplikuje, czas staje się przeszkodą. Ale w historii mojego ludu czas nie był istotny, był równie mało ważny jak dla samych stwórców."
Podobnie jak podania Majów i Azteków, także historia Indian Hopi wymienia cztery epoki. Czasy, w jakich żyjemy obecnie, to epoka czwarta. Przed tysiącami lat przodkowie Indian Hopi mieszkali na kontynencie w rejonie Oceanu Spokojnego, kontynent ów zwał się Kasskara. Potem wybuchła międzykontynentalna wojna. W tej epoce Kásskara zaczęła pogrążać się w oceanie, nie był to jednak – tak jak w Biblii czterdziestodniowy potop, lecz zapadanie się kontynentu. W końcu nad wodę wystawały tylko najwyżej położone części lądu – dziś jest to kilka wysp mórz południowych. Indianie Hopi zostali zmuszeni do odwrotu. W ucieczce pomagali im Kaczynowie. Biały Niedźwiedź wyjaśnia, że słowo „Kaczynowie" znaczy tyle co „dostojni i poważani wtajemniczeni", elita, z którą jego lud miał zawsze kontakt. Kaczynowie, którzy co pewien czas odwiedzali Ziemię, byli istotami cielesnymi, pochodzącymi z planety Toonaotekha oddalonej od Układu Słonecznego.
KaczinaKaczynowie znali trzy kategorie wtajemniczonych – byli to twórcy, nauczyciele i strażnicy praw. Hopi twierdzą, że także Kaczynowie-twórcy produkowali w tajemniczy sposób różnych ludzi.
Mistyka takich narodzin jest dla Białego Niedźwiedzia jasna: „Choć zabrzmi to dziwnie, nigdy nie dochodziło do obcowania, nie było stosunków płciowych, lecz wybrane kobiety zachodziły w ciążę." To samo stwierdzenie znajdujemy w PopoI Vuh. Pierwsi ludzie zostali poczęci „bez udziału ojca. [...] Jedynie mocą nadprzyrodzoną, za sprawą czarów zostali stworzeni i utworzeni [..]". W PopoI Vuh możemy również znaleźć informację, że pośród stworzonych byli mężowie, których mądrość była wielka. Biały Niedźwiedź nie czytał wprawdzie PopoI Vuh, ale wie z legend Indian Hopi: „Istnieli cudowni, potężni mężowie, gotowi zawsze do niesienia pomocy, nigdy zaś do niszczenia".
Biały Niedźwiedź opowiada, jak Kaczynowie pomagali jego ludowi w exodusie. Zastosowano trzy metody ewakuacji. Na „latających tarczach", czyli niebiańskich pojazdach bogów, wywieziono z niebez­piecznej strefy elity społeczne, które miały przygotować nowy kraj Amerykę Południową – na przyjęcie kolejnych fal emigrantów. Do transportu masowego używano "wielkich ptaków" oraz statków, łodzi i kanu najróżniejszej wielkości.
Biały Niedźwiedź nie potrafi niestety na podstawie legend opisać, jak z technicznego punktu widzenia wyglądały „latające tarcze", twierdzi tylko, że kształtem przypominały podobno połówkę dyni. Niepojęte pojazdy niebieskie, o których mówi legenda, było widać świadczą o tym rysunki naskalne w Oraibi, najstarszej osadzie Indian Hopi w Arizonie. Jeden z nich ukazuje kobietę siedzącą w środku tarczy, której brzegi są wygięte ku górze – pod spodem wyryto pierzastą strzałę. Biały Niedźwiedź tłumaczy, że strzała symbolizuje „latanie" i „prędkość".
Biały Niedźwiedź opowiada, że kolejną grupę mieszkańców Kasskary ewakuowano „na grzbietach wielkich ptaków”.
Trzecia, najliczniejsza grupa uciekinierów z Kasskary dotarła do Ameryki Południowej na statkach i niewielkich łodziach. I w tej masowej ewakuacji brali udział bogowie. Kaczynowie, prowadzili konwój statków i łodzi od wyspy do wyspy, nie pozwalając mu zboczyć z kursu.
Po przybyciu osiedleńców na miejsce rozpoczął się dla nich kolejny etap historii. Indianie mnożyli się, rozwijali interesy plemienne, dzielili się na szczepy. Niektóre grupy w trakcie wędrówki trwającej kilka tysięcy lat przeszły z południa na północ. Wśród nich znalazły się również szczepy Niedźwiedzi i Kojotów. Do tych ostatnich należy Biały Niedźwiedź. Czy więc Indianie Hopi mogą się powoływać na to, że są ogniwem łączącym teraźniejszość z przeszłością, liczącą sobie wiele tysięcy lat? Biały Niedźwiedź zakreśla granice takich możliwości:
„Nie wszyscy ludzie, którzy przybyli do czwartego świata i zamiesz­kali w Taotoóma, byli Indianami Hopi. Powiedzmy raczej, że wśród tych ludzi znajdowali się nasi przodkowie. Spośród wielu, którzy przybyli do Ameryki Południowej, mianem Hopi określano tylko tych, którzy dotarli w końcu do Oraibi, a mianem tym określono ich dopiero, kiedy zostali tam przyjęci."
W łonie wielkiego ludu Hopi powstawały nowe plemiona, które się potem dzieliły. Plemiona te osiedlały się w wysokich górach i w pusz­czach, wśród nich znaleźli się przodkowie Majów, Inków i Azteków. Świadczy o tym niezbicie fakt, że z tymi legendami pokrywają się w treści inne przekazy, na przykład staroindiańskie rysunki naskalne.
Biały Niedźwiedź opowiada o mieście Palátquapi („Czerwona Zie­mia"), które jego przodkowie wznieśli w Ameryce Środkowej – było ono uważane za centrum nauki. Żaden Hopi „nigdy nie zapomni Palátquapi", nieważne, do jakiego należy szczepu, owo miasto bowiem wryło im się bardzo głęboko w pamięć. W Palátquapi stał trzypiętrowy budynek służący wyłącznie nauce. Budowano go stopniowo, każdy kolejny poziom odpowiadał wyższemu poziomowi wiedzy: im wyżej wznosiła się świątynia nauki, tym mniej Indian mogło tam dotrzeć.
Na parterze młodzi Indianie uczyli się historii swojego ludu, na pierwszym piętrze wykładano nauki przyrodnicze – łącznie z budową pierwiastków (chemia!). Rozwijano intelekt, rozbudzano umiejętność obserwacji, ugruntowywano umiejętność rozumienia harmonii wszelkich form życia w przyrodzie. Biały Niedźwiedź:
„Dlatego Indianie Hopi śpiewają podczas swoich uroczystości obrzędowych pieśni wychwalające przyrodę, która nas otacza, wy­chwalające wszystkie żywioły. Robią to na cześć wielkiej potęgi boskiej istoty."
Jeszcze wyżej, na trzecim piętrze, gdzie nauka była znacznie trudniejsza, a liczba studentów mniejsza, wykładano astronomię. Biały Niedźwiedź:
„Nauka zawierała informacje o szczegółach budowy Układu Słonecz­nego. Wiedziano, że Ziemia jest okrągła, że na powierzchni Marsa leży drobniutki piasek, że na Wenus, Marsie i Jowiszu nie istnieje życie."
Biały Niedźwiedź stwierdza, że wykłady prowadzili Kaczynowie.
Biały Niedźwiedź opowiada, że Indianie żyli w Palátquapi setki lat – dopóki eksplozja demograficzna nie zmusiła ich do szukania nowych siedlisk. Spowodowało to rozluźnienie więzi z Palátquapi, bo nowe wspólnoty chciały się uniezależnić od centrum. Kaczynowie opuścili miasto, ich czysta nauka ulegała rozwadnianiu tym bardziej, im bardziej Indianie zapominali o tych, którzy pomogli im osiągnąć tak wysoki stopień kultury. Mieszkańcy Palátquapi tworzyli sobie nowych bogów i bożków – doprowadziło to w końcu do straszliwych walk bratobój­czych. Wrogie sobie plemiona respektowały wprawdzie świątynie i piramidy dawnych bogów, ale obrzędy religijne traciły coraz bardziej tradycyjne formy, co sprawiło, że porzucano dawne ośrodki kultowe.
W ten właśnie sposób opustoszała stolica szczepu Łuków, miasto Tikal, gdzie prace wykopaliskowe doprowadziły ostatnio do odkrycia śladów istnienia osadnictwa preklasycznego. Wyludniły się też ulice i świątynie Palátquapi – dziś nazywanego Palenque.
Indianie pragnący żyć w zgodzie z naturą i prawami Kosmosu zakładali nowe osiedla. Pod znakiem pierzastego węża Jukatan stał się dominującym obszarem zamieszkanym przez szczep Wężów. Szczepy Niedźwiedzi i Kojotów osiedliły się bardziej na północ – mieszkają tam do dziś, o ile nie wymordowały ich lub nie wypędziły blade twarze. W Roteville, wsi Indian Hopi w Arizonie, odprawia się co roku w lutym „obrzęd pierzastego węża".

http://wigwam02.republika.pl/Wigwam33/bialynie.html